Jak Zachód wyobraża sobie Bliski Wschód, a jak jest naprawdę

W połowie XV wieku w wodach Jeziora Genewskiego pojawiło się mnóstwo pijawek, co bardzo doskwierało mieszkańcom miasta. Żeby położyć kres nieszczęściu, bogaci obywatele poprosili o pomoc słynnych eklezjastów z Heidelbergu.

Niegodziwym stworzeniom wytoczono proces, a kilka z nich przyniesiono do budynku sądu, by mogły wysłuchać wyroku. Pijawkom dano trzy dni na opuszczenie jeziora. Eklezjaści odprawili rytuały i odmówili zaklęcia, w wyniku których, jak donoszą kroniki, pijawki sromotnie uciekły.

Historia przytoczona przez znanego antropologa Jamesa Frazera bardzo przypomina reakcję Zachodu na polityczny kataklizm w świecie arabskim. Głosy dobiegające z Waszyngtonu, Londynu, Paryża i Berlina układają się w trzyczęściową mantrę: wolne, demokratyczne wybory i przestrzeganie praw człowieka; kontynuacja procesu pokojowego; wiara w nienaruszalność traktatu pokojowego między Egiptem a Izraelem.

Egipt protesty

Egipt protesty

Żadne z tych haseł nie ma nic wspólnego ani z rzeczywistością, ani z dwoma pozostałymi hasłami. Można nazwać bieżące wydarzenia wybuchem nierozładowanej dotychczas energii młodych ludzi, buntem głodujących, „gronami gniewu” – ale z pewnością nie doprowadzą one do „wolności, demokracji i przestrzegania praw człowieka”. Świat muzułmański przeżywa obecnie gwałtowne niepokoje i rozruchy podobne do tych, które wstrząsały nim już w średniowieczu.

Bieżące wydarzenia nie przypominają rewolucji we Francji czy w Rosji, które miały – nawet jeśli utopijne – to jednak ideologiczne podstawy. Swym charakterem przywodzą raczej na myśl krwawe powstania w wiekach średnich: Żakerię, bunty po wodzą Wata Tylera, Jana Žižki i Stepana (Steńki) Razina.

Takie bunty w sposób nieunikniony prowadzą do odwetu i nastania jeszcze brutalniejszej dyktatury. Nie trzeba być wielkim prorokiem, żeby przewidzieć przyszłość Egiptu czy Tunezji. W krajach, w których nie ma choćby zalążków miejscowej gospodarki rynkowej, kultury tolerancji, pojęcia „praw obywatelskich”, gdzie rząd dusz sprawują kaznodzieje-półanalfabeci, ruchy religijne stanowią jedyną rzeczywistą siłę. Innymi słowy, jeśli odbędą się tam wybory, z pewnością doprowadzą do oddania władzy w ręce Bractwa Muzułmańskiego.

Tak stało się w Algierii w 1991 roku, w Iranie i w Strefie Gazy. Mało kto pamięta, że w rewolucji irańskiej w 1979 roku uczestniczyły radykalne ugrupowania lewicowe Mudżahedini Ludowi Iranu, fedaini oraz komuniści z partii Tudeh. Zostały one później rozbite przez islamistów przy wsparciu większości społeczeństwa. To samo wydarzyło się w Strefie Gazy, kiedy Hamas odniósł zdecydowane zwycięstwo. Zaraz potem kluczowi aktywiści organizacji Fatah zostali fizycznie unicestwieni. Podobny scenariusz niemal na pewno czeka Egipt i Tunezję.

Podstawy islamskiej ideologii to wojujący klerykalizm i nienawiść do zachodniej kultury, niezależnie od tego jak byłaby ona uległa i ustępliwa wobec muzułmanów. Przekaz jest prosty: „Nienawidzimy was, ponieważ istniejecie”.

Można nazwać Bractwo Muzułmańskie „heterogenicznym, w większości świeckim ugrupowaniem, które wyrzekło się przemocy i potępiło Al-Kaidę jako wypaczenie islamu”, jak zrobił to szef wywiadu amerykańskiego James Clapper. Można wyrażać nadzieję, że Egipt może stać się przykładem demokratyzacji dla wszystkich państw arabskich, jak zrobił to Tony Blair.  Można wreszcie – za przykładem Obamy – zachwycać się faktem, że „naród egipski przemówił”. Te zaklęcia podobne są do zaklęć eklezjastów z Heidelbergu.

Jeszcze przed rewolucją egipski uczony islamski Ibrahim Al-Khouli sformułował doktrynę Bractwa Muzułmańskiego: „Zapomnijcie o bin Ladenie i Al-Kaidzie. Nie o tym mówię. Mówię o dżihadzie pod wodzą muzułmańskich uczonych. Mówię o dżihadzie całego narodu. Musimy prowadzić dżihad przeciwko Zachodowi, bo oni są agresorami na ziemi islamu”.

Niezależnie od wszystkiego, nieuniknionym rezultatem zwycięstwa Bractwa Muzułmańskiego będzie zerwanie traktatu pokojowego z Izraelem. Hamas jest palestyńską odnogą egipskiego Bractwa Muzułmańskiego. Dlatego pierwszy konflikt między Hamasem a Izraelczykami nie pozostawi im żadnego wyboru.

Zgodnie z wynikami sondażu przeprowadzonego przez ośrodek badania opinii publicznej Pew jeszcze przed bieżącymi wydarzeniami, prawie połowa ludności Egiptu jest przychylna Hamasowi. Jeśli Bractwo Muzułmańskie przejmie władzę, poparcie to gwałtownie wzrośnie.

Rashad al-Bayoumi, zastępca głównego przywódcy Bractwa Muzułmańskiego powiedział 1 lutego: „Kiedy prezydent Mubarak odda władzę i utworzony zostanie rząd tymczasowy, należy zerwać traktat pokojowy z Izraelem”. Ashraf Abdulgaffar, jeden z przywódców Bractwa, w swoim przemówieniu w Istambule 4 lutego również zadeklarował wrogie nastawienie do Izraela i Ameryki.

„I pojawił się napis MENE, MENE, TEKEL, UPHARSIN”. Słów, które ukazały się Baltazarowi już nie widać, ale wymawianie zaklęć kontynuują: Obama, Cameron, Sarkozy, Sekretarz Generalny ONZ i Sekretarz Generalny NATO. [Podczas uczty króla babilońskiego Baltazara na ścianie jego pałacu pojawił się napis nieznanego autorstwa MN MN TQL PRSN. Daniel odczytał słowa te jako mene, mene, tekel, upharsin. Były one przepowiednią upadku Babilonu – przyp.tłum].

Czy państwo palestyńskie ma teraz szansę na przetrwanie, jeśli władza jego przywódców  ogranicza się do miasta Ramallah i musi być chroniona przez izraelskie siły bezpieczeństwa? Co się stanie nazajutrz po tym, jak izraelskie siły zbrojne opuszczą Zachodni Brzeg Jordanu? Która partia wygra demokratyczne wybory? Znamy odpowiedzi na te pytania. Następne pytanie brzmi zatem: Jeśli szerokość terytorium w centralnej, najgęściej zaludnionej części kraju, nie będzie przekraczać 20-25 kilometrów, jak Izrael może obronić swoją granicę przed zjednoczonymi armiami Egiptu i Hamasu, Syrii i Hezbollahu, nie mówiąc już o Iranie?

Czy Izrael może wierzyć obietnicom krajów zachodnich, jeśli Obama anuluje zobowiązania swojego poprzednika, a Zachód już zdradził tych, którzy byli na tyle nierozsądni, by na nim polegać i z nim współpracować: od szacha Iranu po Hosni Mubaraka? Niestety, Zachód nie jest w stanie myśleć i zachowywać się inaczej. Jest zakładnikiem wygłaszanych przez siebie komunałów i truizmów. Nie potrafi się ich wyrzec, podobnie jak ludzie w starożytności nie byli w stanie porzucić poglądu, zgodnie z którym świat spoczywa na grzbietach trzech wielorybów i trzech słoni.

Oczywiście Europa i USA nie są wstanie zmienić zwyczajów świata arabskiego, ale mogłyby spróbować zneutralizować zagrożenie i zrobić wszystko, żeby wesprzeć swe ostatnie bastiony: Izrael, Jordanię i monarchie nad Zatoką Perską. Zamiast powtarzać uświęconą mantrę o „integralności Iraku”, mogłyby podjąć próbę utworzenia zdolnego do funkcjonowania państwa kurdyjskiego, zwłaszcza, że polityka Turcji przybrała wyraźnie antyzachodni charakter. Mogłyby wzmocnić potencjał militarny pokojowo usposobionych państw chrześcijańskich na Bałkanach i w Afryce, które obawiają się ekspansji islamu, a także wesprzeć nadal jeszcze silną społeczność chrześcijańską w Libanie.

Być może mocarstwa europejskie z czasów La Belle Époque byłyby w stanie to uczynić, ale współczesne kraje zachodnie z pewnością nie są do tego zdolne. Brakuje im woli, odwagi, pomysłowości i zdrowego rozsądku. Mają nadzieję, że wyeliminują zagrożenie fundamentalizmem islamskim z pomocą tych samych metod, których używali eklezjaści z Heidelbergu. To im się raczej nie uda. (ms)

Alexander Maystrovoy

Autor jest dziennikarzem z Tel Avivu

Tłum. rol

worldtribune.com

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign