Baronowa Sayeeda Hussein Warsi, bardziej znana jako muzułmański pupilek Camerona, w przemówieniu wygłoszonym w Wielkiej Brytanii nazwała Brytyjczyków rasistami, ostro krytykując ich za kojarzenie islamu z terroryzmem.
Jeśli kiedykolwiek dopuściliście się prób odróżnienia muzułmanów radykalnych od umiarkowanych, od teraz jest to także zabronione. Zdaniem baronowej Warsi próby odróżnienia muzułmanów odrąbujących głowy od nieodrąbujących przyczyniają się jedynie do „krzewienia nietolerancji i nieporozumień”. Najwyraźniej jednak nie sprawiło to różnicy Mohammedowi Ashy i Bilalowi Abdulli, brytyjskiemu doktorowi i inżynierowi, którzy wypełnili swój Jeep Cherokee kanistrami paliwa i próbowali nim wjechać w międzynarodowe lotnisko w Glasgow.
Warsi ostrzegła, że islamofobia jest najgorszą z możliwych form bigoterii. Prawdę powiedziawszy, to najgorszą z form bigoterii, obok zdecydowanego antysemityzmu, okazuje się anglofobia. Badania opinii publicznej pokazały, że w całej Europie Brytyjczycy są narodem najprzychylniej nastawionym wobec muzułmanów, podczas gdy brytyjscy muzułmanie przejawiają najwyższą w Europie wrogość wobec Zachodu. Najwyraźniej mamy tu problem i bynajmniej nie chodzi o ową wyimaginowaną plagę islamofobii.
W badaniach z 2006 roku 63% Brytyjczyków postrzegało muzułmanów przychylnie. Mniej niż jedna trzecia badanych przyznała, że uważa muzułmanów za agresywnych. Z drugiej strony 67% muzułmanów twierdziło, że Brytyjczycy są samolubni, a 62% uważało ich za aroganckich. Brytyjscy muzułmanie ocenili ludzi Zachodu o wiele gorzej niż zrobili to muzułmanie z Niemiec, Francji czy Hiszpanii.
68% spośród brytyjskich muzułmanów ma złą opinię na temat żydów. A muzułmanie wcale nie są, jak utrzymują niektórzy ich przywódcy „nowymi żydami”, lecz żydzi nadal są „starymi żydami”. Być może więc to Brytyjczycy są „nowymi żydami” Londonistanu.
Można by spróbować to wytłumaczyć urazami żywionymi przez uciskany islamo-proletariat, jednak większość badanych muzułmanów przyznała, że traktowano ich przyzwoicie, a przynajmniej lepiej niż to miało miejsce wśród muzułmanów niemieckich i francuskich. Jednocześnie muzułmanie brytyjscy są znacznie bardziej „nieumiarkowani” (jeśli można posłużyć się tym słowem w obecności baronowej Hussein) w porównaniu z muzułmanami innych krajów Europy.
Wygląda na to, że muzułmańska bigoteria w stosunku do rodowitych mieszkańców danego kraju rośnie proporcjonalnie do tego, jak dobrze się ich traktuje. Zrozumienie tego zjawiska może się okazać pomocne w wyjaśnieniu, dlaczego młodsze pokolenie muzułmanów jest zasadniczo bardziej zradykalizowane tudzież „nieumiarkowane” niż ich rodzice, którzy wyemigrowali do Wielkiej Brytanii.
Zdaniem Warsi islamofobia przeszła „test jadalnianego stołu”, co najwyraźniej oznacza, że ludzie mogą przy stole wyrażać własne poglądy bez obawy postawienia przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Jednak to właśnie te angielskie jadalniane stoły, a nie zastępy dywaników modlitewnych, powinny w przekonaniu baronowej budzić nasz niepokój.
W środowisku, w którym 40% brytyjskich muzułmanów chce wprowadzenia prawa szariatu, 10% popiera ataki bombowe z 7 lipca, 13% podziwia Al Kaidę, 40% wierzy, że 11/9 był spiskiem żydowsko-amerykańskim, 62% nie popiera wolności słowa, 68% jest za tym, by aresztować i pozywać pisarzy i rysowników, którzy obrażają islam, zaś 36% popiera karę śmierci dla tych muzułmanów, którzy odejdą od islamu – chyba najwyższy czas na zupełnie nową wykładnię islamofobii?
Czyż baronowa Warsi nie powinna przywdziać obszernej burki (która, jak nas baronowa zapewnia, w żaden sposób nie ogranicza kobiet, a wręcz jest niesłychanie wyzwalająca, bo przecież kajdany sprawiają, że człowiek czuje się niezwykle wolny, zasłona na oczy pozwala zaś lepiej się kontaktować z naszym wewnętrznym światem) i popędzić do najbardziej ponurego meczetu w Manchesterze, informując wszystkich tam obecnych na temat zła anglofobii?
To się oczywiście nie wydarzy i to nie tylko dlatego, że baronowa jest córką bogatego człowieka, która przegrała wybory, a mimo to została wybrana dożywotnim członkiem Izby Lordów, współprzewodniczącym partii torysów i ministrem bez teki, a jednocześnie reprezentuje brytyjskich muzułmanów równie dobrze jak ja sam. Wcześniej dowiedziała się od pewnych osób z tej nieumiarkowanej masy, której nie wolno nam tu wspominać z obawy przed „krzewieniem nieporozumień i nietolerancji”, że zostanie ukamienowana, jeśli tam wstąpi. Nawet jej nagonka przeciwko gejom nie była w stanie przysporzyć jej muzułmańskich głosów wyborczych. Nie uczyni tego również obecna nagonka przeciwko Brytyjczykom. Warsi jest symbolicznym muzułmańskim torysem, a jednocześnie nadętym prawnikiem imigracyjnym, ucieleśniającym jedynie ewidentny strach – obecny nawet wśród brytyjskich konserwatystów – przed zbliżającym się natarciem.
Dlatego tyle się mówi o islamofobii, nic zaś o anglofobii. Istnieje pewien powód, dla którego to islamofobia krąży wokół jadalnianego stołu jak popsute curry, natomiast nie dotyczy to hindufobii czy sikhofobii. W Wielkiej Brytanii żyje pokaźna populacja Hindusów i Sikhów, oni jednak nie odrąbują głów, nie podkładają bomb, nie przysposabiają małych dziewczynek do zawodu prostytutki, nie przeklinają żołnierzy ani nie trąbią naokoło, że przejmą władzę w kraju i wprowadzą ścięcie głowy dla każdego, kto opuszcza ich obłędny kult.
Samo słowo islamofobia stanowi już swego rodzaju sygnał. Istnieje pewna różnica między bigoterią a strachem. Bigoteria to postawa wobec ludzi, nad którymi ma się władzę. Strach odczuwa się wobec tych, którzy mają władzę nad nami. Nikt się nie boi ludzi, którzy mają odmiennie nawyki żywieniowe, słuchają dziwnej muzyki lub w wolny od przemocy sposób wyznają niezrozumiałą religię. Takich ludzi można nienawidzić, ale nie ma tu mowy o strachu. Z drugiej zaś strony lękanie się tych, którzy twierdzą, że mają dane im przez Allaha prawo, by z zimną krwią mordować twoje dzieci, nie wydaje się czymś zupełnie niezrozumiałym.
Ludzie nie podróżują metrem pełni lęku przed Hindusami czy Sikhami, którzy samobójczo wysadzają się w powietrze. Takie zjawisko jest zupełnie nieobecne w Wielkiej Brytanii. Jeśli jednak 10% brytyjskich muzułmanów uważa wysadzających się w powietrze facetów za wzór do naśladowania, wówczas islamofobia staje się czymś równie nierozsądnym jak spędzanie nocy w zamkniętym pokoju, w którym spośród dziesięciu ludzi siedmiu cię nienawidzi, czterech chce, byś im prawnie podlegał, a jeden chce cię zabić. Problem w tym, że takim zamkniętym pokojem jest dzisiaj Anglia.
Islamofobii nie udało się przejść „testu jadalnianego stołu”, a jedynie „test modlitewnego dywanika”. Muzułmanie otwarcie szerzą postawę agresji i zastraszenia jako przepis na zdobycie władzy i rozwój. Niektórzy zaś, tak jak baronowa Warsi, odnoszą z tego korzyści. Baronowa Hussein doskonale wie, że swoją pozycję osiągnęła dzięki islamofobii. Jej przełożeni lękają się przecież owych szorstkich mężczyzn z okolic East London Mosque, którzy z uśmiechem na ustach parodiują wciskanie przycisku detonatora. Co więcej, jeszcze bardziej lękają się tego, co się stanie, gdy ich żałosna polityka ustępstw nie przyniesie rezultatu i ostatecznie będą zmuszeni do zmierzenia się z problemem niemającym powszechnie akceptowalnego rozwiązania.
Rząd brytyjski zabronił Terry’emu Jonesowi – amerykańskiemu kaznodziei – wstępu do kraju. Czy jednak Jones nawoływał do choćby jednego morderstwa, tak jak robili to liczni kaznodzieje muzułmańscy w Wielkiej Brytanii? Czy propagował nagrania, w których uzasadnia się masowe mordowanie ludzi należących do innej religii, a które są powszechnie dostępne w muzułmańskich księgarniach? Gdyby jednak Terry Jones nazywał się Anjem Choudary, wówczas miałby ciepły zakątek, z którego można nawoływać do obalenia angielskiej władzy i skandować nienawistne hasła w kierunku żołnierzy powracających z misji. Jedynym przewinieniem Jonesa jest krytyka Koranu podczas wizyty w kraju, w którym 68% muzułmanów uważa, że taka krytyka powinna zostać prawnie ukarana.
Być może tłumaczy to, dlaczego pewne chrześcijańskie małżeństwo – Peter i Hazelmary Bull – zaciągnięto przed sąd i zmuszono do zapłacenia parze homoseksualistów setek tysięcy funtów za to, że odmówili wynajęcia tym ludziom jednoosobowego pokoju, podczas gdy próby zdobycia muzułmańskich głosów wyborczych za pomocą antygejowskich ulotek przysporzyły baronowej Warsi ciepłą polityczną posadkę, na którą w żaden sposób nie zasłużyła.
Powszechnym oburzeniem zareagowano na sugestię izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, że być może w Anglii obecny jest pewien antysemityzm, wszyscy jednak muszą słuchać, gdy baronowa Warsi potępia tę wypowiedź jako islamofobiczną.
Islamofobia faktycznie jest problemem, ale nie w tym sensie, jaki ma na myśli Sayeda Hussein Warsi. Nie chodzi tu o islamofobię wokół jadalnianego stołu, ale o tę, która rozgrywa się na Downing Street pod numerem 10. Warsi jest figurantką Camerona, wygłaszającą pochlebne muzułmanom mowy, od których on sam starannie się odcina. Problem jednak pozostaje, a jest nim muzułmańska anglofobia wchodząca w reakcję z islamofobią klasy politycznej. Bigoteria napotyka politykę ustępstw. Terroryzm napotyka żałosne milczenie.
Brytyjski nastolatek dnia jutrzejszego nazywa się Mohammed. Jego inspiracją nie jest Magna Carta, lecz Koran. Jego bohaterem nie jest Winston Churchill czy Oliver Cromwell, ale ów krwawy rzeźnik i gwałciciel kobiet i dziewczynek, muzułmański prorok Mahomet. Grając w gry wideo, wyobraża sobie, że zabijani wrogowie to żołnierze wracający z Iraku czy Afganistanu, którzy walczyli z takimi jak on nastolatkami. Marzy o tym, by prędzej czy później mieć podobne zadanie do wykonania. Brytyjskie dziewczyny traktuje jak dziwki, a całą angielską kulturę – jako zepsutą i bezwartościową. Jednocześnie w najmniejszym stopniu nie poczuwa się do przestrzegania panującego tu prawa ani decyzji rządu. Samo słowo „islamofobia” budzi w nim śmiech. Podoba mu się, że tubylcy się go boją. Przecież „powinni się bać” – myśli sobie. I faktycznie powinni. (db)
Daniel Greenfield
Tłum: Bart