Jan Wójcik
Lech Wałęsa, żaląc się na zły PR zrobiony mu przez Orianę Fallaci, powiedział po jej śmierci, że ludzie czytają tylko tytuły, a rzadko przeglądają treści artykułów.To mogłoby wyjaśnić falę krytyki i oburzenia, jaka wylała się w internecie pod wywiadem z profesorem Andrzejem Szahajem.
Niestety „Gazeta Wyborcza” (i TOK FM) na wprowadzenie do tekstu wybrała akurat najmniej według mnie istotny fragment z bardzo ciekawych i wyważonych odpowiedzi profesora. Dogłębne przeczytanie jego artykułu powinno tylko cieszyć, a to z tego powodu, że osoba poważana w środowisku naukowym nie daje uwieść się bezkrytycznemu i zideologizowanemu multikulturalizmowi.
W żadnym wypadku nie chodzi tu o apologetyczne podejście do profesora Szahaja, lecz o uczciwe uznanie dla przedstawionej przezeń koncepcji współżycia kultur w ramach jednego państwa, ale jednocześnie o jej krytykę. To, czy andaluzyjskie pokojowe współżycie islamu z miejscową kulturą było faktem czy mitem stworzonym współcześnie oraz czy zamachowcy w ostatnich latach wywodzą się z upośledzonych grup społecznych, czy wręcz przeciwnie bywają absolwentami uczelni wyższych, jest kwestią drugorzędną dla problemu będącego logiczną konsekwencją tez postawionych w wywiadzie.
Prof. Szahaj mówi, że chcąc być tolerancyjnymi nie powinniśmy zmieniać bądź zmuszać innych, żeby przyjęli nasz system przekonań i wartości. Jednocześnie to nie oznacza, że owa tolerancja powinna być nieograniczona. Jako granice stawia rażące pogwałcenie zasad kultury dominującej, na przykład w przypadku cywilizacji zachodniej, gdy się chce wprowadzać w jej granicach zasady tzw. szariatu całkowicie sprzeczne z jej systemem wartości i prawodawstwem.
W efekcie dochodzimy – podążając tokiem rozumowania Szahaja – do sprzeczności i konfliktu. Otrzymujemy bowiem rozsądną i bardzo ogólną teorię tolerancji ograniczonej pewnymi ramami, a jednocześnie w szczególnym przypadku islamu przyzwolenie na bycie z definicji nietolerancyjnymi wobec tej religii. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że społeczność muzułmanów została określona w Koranie (3:110): „Wy jesteście najlepszym narodem, jaki został utworzony dla ludzi: wy nakazujecie to, co jest uznane, a zakazujecie tego, co jest naganne; i wierzycie w Boga”. Większość muzułmańskich komentatorów Koranu podkreśla ten passus jako prawo do przewodzenia, rządzenia, dane społeczności muzułmanów wiernie przestrzegających wskazówek Allacha.
Po drugie prawo muzułmańskie obejmuje w praktyce wszystkie sfery życia człowieka, jest w ścisłej zależności od teologii muzułmańskiej, i jako prawo Boskie (…) ogranicza ingerencję człowieka w tworzenie prawa. (Janusze Danecki, „Podstawowe wiadomości o islamie)
Po trzecie, rzut oka na praktykę i statystyki. Szariat, w takiej czy innej formie, obowiązuje w wielu państwach muzułmańskich, a Organizacja Współpracy Islamskiej (OIC) odrzuciła unijną krytykę kary kamienowania, jako zgodną z szariatem; najnowsze badania PEW Research pokazują ogromne poparcie dla szariatu w tych krajach muzułmańskich, gdzie nie było procesu sekularyzacji albo nie ma dużej różnorodności kulturowej ; w Wielkiej Brytanii sądy szariackie wprowadzono częściowo, w Niemczech funkcjonują w obiegu nielegalnym; 40% muzułmańskich studentów (teoretycznie lepiej zintegrowanych) w Anglii popiera szariat, również i niektórzy polscy imamowie twierdzą, że jest to lepsze rozwiązanie.
I po czwarte, sam profesor Szahaj pisze: (…) islam, który ma ambicje regulowania ludzkiego życia we wszystkich jego wymiarach, jest nieco bardziej podatny na tego typu zjawiska (fundamentalizm, ekstremizm religijny – przyp. JW) niż chrześcijaństwo (…).
Szariat jest więc, ni mniej ni więcej, kwestią zasadniczą dla bycia muzułmaninem. Znak zapytania można by jeszcze postawić przy definiowaniu, jak ujął to Szahaj, chęci wprowadzenia zasady tzw. szariatu. Czy mówimy tu już o propagowaniu takiego rozwiązania w naukach i publikacjach, czy też zawężamy kryterium i interesujemy się tylko realną groźbą takiego działania? W tym drugim przypadku większość przedstawicieli organizacji muzułmańskich w Europie (a takie odpowiedzi padają także w Polsce) podkreśli, że zgodnie z nakazami islamu w krajach, gdzie stanowią mniejszość, wyznawcy Allacha mają przestrzegać prawa danego kraju.
Niestety, pozostawia nas to nadal w demograficznej niepewności. Kontynuując bowiem ten tok myślowy, nie możemy przecież czekać, aż muzułmanie będą w większości, bo staną się kulturą dominującą. Ergo, musimy więc albo przeciwdziałać zmianie demograficznej, albo zmieniać muzułmanów. Oznacza to, że musimy albo dyskryminację stosować na granicach państw i ograniczać imigrację, albo być nietolerancyjnymi według definicji podanej przez profesora i wymagać od muzułmanów zmiany.
Czy taka zmiana jest możliwa? Znakomity przykład Bassama Tibiego, pochodzącego z rodu szariackich jurystów z Damaszku, czy Tareka Fataha oraz im podobnych przeciwników traktowania szariatu jako czegoś więcej niż osobistej, moralnej ścieżki, pokazuje, że tak. Niestety, ci reformatorzy nie zyskują ani szerokiego poparcia w społeczności muzułmanów, ani dużego wsparcia Zachodu, a nawet – jak dr Zuhdi Jasser , muzułmanin i były oficer amerykańskiej marynarki – uznawani są przez „New York Timesa” za islamofobów.
Prawdopodobnie najbardziej oburzyło czytelników to, że profesor Szahaj używa tych samych argumentów do próby wyjaśnienia postępowania zamachowców oraz do krytyki antymuzułmańskich nastrojów. Z jednej strony zamach to gest rozpaczy, solidarności z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości (…) w wymiarze losów pewnej wspólnoty – akurat wymierzony nie w konkretnego sprawcę, ale w całą wspólnotę państw Zachodu. Z drugiej strony antymuzułmańskie reakcje, czyli obwinianie całych grup za przewiny ich członków to przejaw intelektualnego lenistwa, stereotypów i nietolerancji.
Zgoda, przyjmijmy takie założenie, że po obu stronach konfliktu mamy do czynienia z ugrupowaniami, które uprawiają wspomniane przez profesora uproszczenia i uogólnienia. Zatem kolejnym czynnikiem tolerancji miałoby być traktowanie każdego indywidualnie, bez przypisywania mu stereotypów grupy. Na poziomie osobistym jest to łatwe. Od lat jestem przeciwnikiem członkostwa Turcji w Unii Europejskiej, jednak nie mam problemu, żeby odwiedzać znakomitą restaurację prowadzoną przez pewnego Turka w Warszawie. Widzę, że sprzedaje wino, czyta niereligijny„Milliyet”, wydaje się być bardziej europejski niż część naszych Europejczyków. Tylko jak prowadzić w oparciu o to jakąkolwiek politykę państwa? Przecież wszystkich tych, którzy mają problem ze zbiorowym poczuciem krzywdy, nie wyślemy na psychologiczne kozetki.
Tu wracamy znowu do punktu, prawdopodobnie przeoczonego przez czytelników, w którym Szahaj dopuszcza interwencję w obronie wartości dominującej kultury. Wydaje się więc, że z jednej strony jako obywatele państwa powinniśmy cechować się tolerancją i indywidualnym podejściem do innych, jednak z drugiej strony państwo, które zgodnie z Konstytucją jest wykonawcą naszej woli, powinno takie działania (obronne) wobec grup stosować. Prowadzi to do kolejnej sprzeczności.
Profesorowi należą się podziękowania za jasne wyłożenie koncepcji tolerancji w granicach wyznaczonych przez dominującą kulturę. Taką od lat właśnie głosił portal euroislam i według niej staraliśmy się postępować. Jak starałem się pokazać, koncepcja ta prowadzi w konkretnych przypadkach do konfliktów i sprzeczności. Może zachowujemy się trochę jakbyśmy chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko. Chcielibyśmy utrzymać szeroką tolerancję, a jednocześnie uważalibyśmy za zasadne nietolerancyjne działania państwa, żeby tę tolerancję zachować.
Możliwe, że tego węzła gordyjskiego nie da się rozwiązać i trzeba go przeciąć. Może powinniśmy przestać tolerować promowanie i nauczanie idei rażąco gwałcących nasze zasady, żeby zachować kulturę szanującą prawa człowieka i – jak zauważa Szahaj – obstawać przy nich, będąc przekonanym o słuszności tego podejścia. Wymaga to jednak od przedstawicieli mediów, polityki i środowiska naukowego odwagi, bo zarzuty o nietolerancję niewątpliwie padną wtedy z wielu stron.
Jan Wójcik obserwuj autora na Twitterze @jasziek