Piotr Ślusarczyk
Tych, którzy na pod koniec XX wieku ostrzegali przed zgubnymi skutkami niekontrolowanej imigracji z krajów muzułmańskich, spotkały odsądzanie od czci i wiary, oskarżenia o rasizm, a nawet śmierć.
Dziś, z perspektywy drugiej dekady XXI wieku, tezy „wyszydzonych” powracają – pojawiają się w ustach dziennikarzy, polityków czy naukowców. Niewielu jednak ma odwagę powiedzieć „przepraszam, oni mieli (trochę) racji”. Mowa tutaj takich postaciach jak Hansie Janmaat, czy Pim Fortuyn, Celowo tutaj pomijam Orianę Fallaci, która stała się ikoną sprzeciwu wobec islamizacji Europy.
Hans Janmaat, lider holenderskiej Partii Centrum, krytykował model wielokulturowego społeczeństwa. Dawał imigrantom alternatywę – albo integracja, albo opuszczenie Królestwa Holandii. W latach osiemdziesiątych XX wieku wróg publiczny lewicy. Oskarżany o rasizm, sprzyjanie skrajnej prawicy oraz inne skrajne sympatie. Partie lewicowe i liberalne mówiły o potrzebie otoczenia PC „kordonem sanitarnym”.
O ile Hansowi Janmaatowi można by przypisywać motywacje związane z kategorią narodu – przywiązanie do tradycji i kultury holenderskiej, o tyle Pim Fortuyn występował z zupełnie innej pozycji. Był marksistowskim profesorem socjologii na uniwersytecie Erazmusa w Rotterdamie. Otwarcie deklarował swoją homoseksualną orientację i przywiązanie do libertyńskiego systemu wartości.
Większość dzisiejszych „socjalistów” trwa w kręgu wytworzonych przez samych siebie złudzeń – że islam jest religią pokoju, całe zło ma twarz heteroseksualnego, białego mężczyzny, wszystkiemu winny jest kolonializm, a ekstremizm islamski to tylko produkt „islamofobów”
Zagrożenia dla liberalnej atmosfery Holandii upatrywał jednak we wzroście imigracji muzułmańskiej. Uznawał polityczny islam za wroga wolności, gejów oraz kobiet. Otwarcie krytykował tych, którzy odnosili się wrogo do idei integracji, zwłaszcza lidera muzułmańskiej społeczności Khalila el-Moumniego. Argumentował, że muzułmanki powinny cieszyć się w praktyce dokładnie takimi samymi prawami, jak pozostałe mieszkanki Holandii. Swoje poglądy wyraził w książce Przeciwko islamizacji naszej kultury wydanej w 1997 roku.
Pewnym momentem zwrotnym w jego życiorysie było założenie partii Leefbaar Nederland, która domagała się ograniczenia islamskiej imigracji oraz oczekiwała od holenderskich muzułmanów postaw prointegracyjnych. Rok po zamachach z 11 września lista Pima Fortuyna wystartowała w wyborach do parlamentu. Ton kampanii w dużej mierze nadawał on sam. Media głównego nurtu oraz większość polityków nie przebierali w słowach – nazywano go Hitlerem i Mussolinim, podłym człowiekiem i rasistą. Kampania nienawiści, rozkręcona w imię tolerancji, zebrała swoje krwawe żniwo. Lewicowy aktywista i obrońca praw zwierząt zastrzelił Pima Fortuyna 6 maja 2002 r.
W śmierci polityka dotrzeć można coś symbolicznego. Nie zginął on przecież, w przeciwieństwie do Theo van Gogha, z rąk muzułmańskiego ekstremisty, zamordował go człowiek szczególnie przywiązany do idei ekologii czy praw zwierząt. To tragiczne wydarzenie pokazuje szaleńczą twarz europejskiej lewicy.
Większość dzisiejszych „socjalistów” pozostaje w kręgu wyprodukowanych przez samych siebie złudzeń – że islam jest religią pokoju, że całe zło ma twarz heteroseksualnego, białego mężczyzny, że wszystkiemu winny jest kolonializm, zaś ekstremizm islamski i dżihadyzm są jedynie produktem „islamofobów”, chcących na fali populizmu zdobyć władzę.
Jednak kiedy zjawia się ktoś, kto nie mieści się w stworzonym przez lewicę stereotypie „islamofoba”, staje się najbardziej niebezpiecznym z wrogów. Nie odwołuje się on bowiem do wyszydzonej przez lewicę tradycji narodowej, lecz do idei „postępowych” – wolności słowa, równości płci, czy w końcu akceptacji społecznej gejów, pokazując dobitnie lewicy zdradę własnych ideałów.
Sprzeczność między islamem a liberalnymi ideałami sprawia, że jesteśmy świadkami jednego z najdziwniejszych paradoksów. Lewica popiera wrogi europejskim wartościom polityczny islam, pacyfista wrażliwy na cierpienie zwierząt dokonuje politycznego mordu, zaś współcześni dziennikarze i politycy, oskarżając takich, jak Hans Janmaat czy Pim Fortuyn o wszelkie niegodziwości, sami teraz ochoczo powtarzają ich tezy.