Unia Europejska u schyłku ery Angeli Merkel

Douglas Murray

Angela Merkel jest już na wylocie – podobnie jak jej wizja UE. Jej tron prawdopodobnie pozostanie pusty, ponieważ jedynym przywódcą, który miałby na niego ochotę, jest Emmanuel Macron.

Niezależnie od wszelkich poglądów na temat samej idei Unii Europejskiej, zawsze na usta cisnęło się jedno pytanie : „Unio, kim chcesz być, gdy dorośniesz?” Na początku nie było to jasne dla wszystkich. Wtedy wydawało się, że cel i kierunek podróży zostały uzgodnione – pod nadzorem Angeli Merkel. Była tam, aby rozstrzygać spory, ratować, oferować niemiecką pomoc zwaśnionym narodom i chronić projekt, zacieśniając związki między państwami. Cokolwiek można by powiedzieć na ten temat, z Merkel na czele UE przynajmniej wydawała się mieć kierunek. Już tak nie jest.

W tym tygodniu – po tym, jak CDU w Hesji zebrała kolejne cięgi – kanclerz Niemiec ogłosiła, że nie będzie ubiegała się o reelekcję jako szef partii, którą kieruje od 18 lat. Ogłosiła również, że odejdzie ze stanowiska kanclerza w następnych wyborach, w 2021 r., a stanowisko to sprawuje od 2005 r. W tym czasie współpracowała z czterema francuskimi prezydentami, czterema brytyjskimi premierami i siedmioma osobami, które próbowały zarządzać Włochami.

Proces jej upadku przeciągnął się w czasie, lecz jednocześnie jesteśmy świadkiem upadku jej wizji uropy. Tej przejrzystej, federalistycznej wizji, która kiedyś wydawała się oczywista dziś brakuje przywódcy.

Dzisiaj po prostu nie ma nikogo, kto mógłby działać jako królowa lub cesarz tego projektu – jak to robiła Merkel przez ostatnią dekadę. Wynika to w znacznej mierze z podejmowanych przez nią decyzji oraz z twardości i pychy, z jaką działała, kiedy zajmowała najpotężniejszą pozycję w Europie. Projekt Merkel stworzył Unię, która miała nieosiągalne ambicje, starając się rządzić krajami o długiej historii niepodległości i była zasadniczo nieeuropejska, ponieważ starała się narzucić jednolitość najbardziej  zróżnicowanej grupie krajów na świecie.

To dziwne, jak jeszcze niedawno Merkel i jej wizja Europy wydawały się nie do pokonania. Pierwsze ślady jej śmierci politycznej pojawiły się w 2016 r., kiedy w wyborach regionalnych na Pomorzu trzyletnia wówczas Alternatywa dla Niemiec (AfD) zepchnęła jej partię na upokarzające trzecie miejsce. Potem przyszły zeszłoroczne wybory, w których CDU odniosła najgorsze wyniki od roku 1949. Merkel spędziła sześć upokarzających miesięcy, próbując przekonać inne partie do powrotu do koalicji – walcząc z wielokrotnymi wyzwaniami ze strony krytycznie nastawionych kolegów, wśród których prym wiódł minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer.

Łatwo zrozumieć, dlaczego się od niej odwrócili. Wielki atut Merkel – jej niewzruszoność – stała się przeszkodą, postrzeganą jako nieustępliwość w Europie, która bardzo potrzebuje zmian. Ta niewzruszoność okazała się katastrofalna w obliczu obu wyzwań, na które Europa musiała zareagować podczas rządów Merkel: kryzysu finansowego i fali zmian demograficznych.

Unia Europejska ma przyszłość – ale nie taką, która wydawała się nieuchronna u szczytu władzy Merkel.

Europa, którą prowadziła Merkel, stworzyła walutę przed stworzeniem kraju. Kiedy światowy kryzys finansowy dotknął nieuregulowaną strukturę euro, Merkel miała dwie możliwości. Mogła wytłumaczyć wyborcom, że Niemcy skorzystały z euro. Że ich  eksport wzrósł z tego powodu (z walutą, którą MFW uznał za sztucznie zdewaluowaną o około 30 procent). Mogła wytłumaczyć, że teraz nadszedł czas, aby strefa euro przekształciła się w pełny związek transferowy, przenosząc pieniądze z bogatszych związków do biedniejszych.

Mogła też zaakceptować, że strefa euro obejmuje gospodarki, które były po prostu zbyt odmienne – że niemiecka i grecka praktyka księgowa mogłyby, mówiąc grzecznie, nigdy całkowicie się nie połączyć – i że uporządkowane rozdzielenie tego związku może być w porządku.

Niewzruszona „Mutti” (jak z sympatią nazywali ją Niemcy) nie wybrała żadnej z tych ścieżek. Zamiast tego nadzorowała system, który narzucał duże oszczędności na południu Europy, pozostawił strefę euro źle przygotowaną na następny kryzys i przygotował scenę wydarzeń, które doprowadziły ją do upadku.

Niemieckie bezrobocie utrzymuje się na historycznie niskim poziomie, poniżej 5%. We Włoszech natomiast jest to 10 procent – dziesięć lat po kryzysie – z tym, że wśród młodzieży bezrobocie sięga przerażającego pułapu 31 procent, co znacznie przewyższa 19 procent z czasów przed kryzysem. Fiskalny kaftan bezpieczeństwa, który Merkel narzuciła temu krajowi (nałożony przez biurokratów, których ona i Bruksela z kolei narzuciły Włochom) stworzył całe pokolenie Włochów, którzy rozpoczynali życie bez szans na pracę. I którzy są otwarci na nowe partie polityczne, prezentujące zupełnie nowy sposób załatwiania spraw.

Gdyby Włochy były w stanie odpowiedzieć na kryzys na swój własny sposób, te sprawy mogły wyglądać zupełnie inaczej. Jak zauważył Joseph Stiglitz, projekt, którego Merkel była mistrzem, wiązał kraje o „bardzo różnych środowiskach gospodarczych i społecznych, odmawiając im istotnej możliwości do manipulowania stopami procentowymi i kursami walut”.

To, co w Berlinie mogło się wydawać podziałem obciążeń, w Atenach i Rzymie zostało odebrane zupełnie inaczej. A teraz polityczne tego konsekwencje doprowadziły w końcu z powrotem do ich inicjatora.

Jednakże błędem, który okazał się punktem zwrotnym dla kanclerz i jej projektu europejskiego, był kryzys migracyjny. W szczytowym momencie, w 2015 roku, Merkel pokazała nie tylko swoją niewzruszoność, lecz także oszałamiający unilateralizm. Przez cały ten czas kanclerz Niemiec myślała, że ma prawo podejmować decyzje w imieniu całego kontynentu. Kiedy w sierpniu tego roku jednostronnie ogłosiła zawieszenie zwykłych procedur granicznych i azylowych, zapraszając imigrantów do Niemiec i ogłaszając: „Damy radę”, skonsultowała się z kilkoma tylko przywódcami Europy i nie słuchała niczyich ostrzeżeń.

Dopiero, kiedy Niemcy poczuli się przytłoczeni, założenie kanclerz stało się jasne – podobnie jak jego konsekwencje. Tak jak „jej” Europa podzieliła ciężar w czasie kryzysu finansowego – tak samo państwa członkowskie powinny podzielić się kosztami sytuacji, którą Merkel rozpętała sama w Berlinie, w chwili zamroczenia moralnego. Ale reszta Europy odwróciła się od niej. Od Westminsteru do Warszawy nikt nie chciał dzielić ciężaru decyzji, których wyborcy by im nie wybaczyli.

W mgnieniu oka Merkel zmieniła się z uosobienia stabilności w dziką hazardzistkę igrającą z przyszłością swojego kraju. A po kolejnych wyborach reszta Europy zaczęła się od niej oddalać. Początkowo najgłośniejsi byli Węgrzy. Ale Berlin, podobnie jak Bruksela, potrafił poradzić sobie z popsuciem stosunków z krajami wyszehradzkimi, traktując je protekcjonalnie, jako nowych Europejczyków, którzy nie do końca rozumieją, jak się sprawy mają.

Narracja ta stała się trudniejsza do utrzymania, gdy Wielka Brytania zagłosowała za opuszczeniem UE. A stała się niemożliwa do kontynuowania, gdy Włochy, państwo założycielskie Unii, zaczęły zmierzać w innym kierunku. Ruch Pięciu Gwiazd został wzmocniony przez dekadę narzucanych z zewnątrz oszczędności, natomiast Liga wystrzeliła jak z katapulty na skutek doświadczenia przez Włochy na własnej skórze [skutków] zaproszenia świata do Europy przez Merkel.

Kryzys wciąż się rozwija, a Unia odrzuciła niedawno proponowany budżet Włoch, odsyłając go do ponownego wyliczenia i grożąc miliardami euro kary, jeśli nie będą współpracować. Ale to nie jest tak, że włoski rząd policzy wszystko jeszcze raz i wróci z właściwą odpowiedzią. Opór przeciwko Merkel ujawnia się we włoskich badaniach opinii – pokazują one, że od marca Liga prawie podwoiła liczbę zwolenników. W pewnym momencie może osiągnąć wynik, który dla północy Europy będzie jeszcze większym koszmarem. Włosi mają już dość.

To samo dotyczy Grecji i Polski, gdzie sprawy się komplikują. Politycy znów próbują jednego ze swych ulubionych trików z wymuszeniami – polski prezydent i posłowie z Syrizy w Grecji ponownie zajmują się tematem reparacji z II wojny światowej. Twierdzą, że Niemcy nie zrekompensowały wystarczająco ich krajom szkód spowodowanych przez zbrodnie nazistowskie. Według słów prezydenta Andrzeja Dudy, grupa polskich ekspertów zajmuje się tą kwestią i doszła już do wniosku, że „Warszawa została zrównana z ziemią, za co nigdy nie otrzymaliśmy rekompensaty”. Tymczasem międzypartyjny raport z Grecji mówi, że Niemcy są winne temu krajowi 299 miliardów euro za okupację. Można tylko podziwiać niezwykłą powściągliwość, jaką wykazali się Grecy nie zaokrąglając tego rachunku.

Gdziekolwiek by nie spojrzeć – i czegokolwiek by nie odczuwać  – wnioski są takie same: nie jest to Europa coraz bliższych związków pomiędzy krajami. Zamiast tego Unia Europejska stała się źródłem niestabilności na kontynencie poprzez – wzorowaną na podejściu Merkel – odmowę lub niemożność przeprowadzenia reform. Wycofując się z polityki, pani kanclerz opuszcza kraj, w którym AfD jest główną partią opozycji, gdzie niektórzy protestujący w Chemnitz i nie tylko tam witali się nazistowskim salutem i gdzie wszyscy wydają się mówić o wojnie.

Grafika: spectator.co.uk

Grafika: spectator.co.uk

Jej tron prawdopodobnie pozostanie pusty, ponieważ w Europie jest tylko jeden polityk, który robi wrażenie, że mógłby chcieć go zająć. Emmanuel Macron stoi przed typowym dla Francji problemem – społeczeństwo od wieków głosuje tam za rewolucją, a następnie opiera się wszelkim zmianom. Ale francuski prezydent od lat przygotowuje się do objęcia przywództwa kontynentalnego – tworząc całe traktaty dotyczące reformy Unii. Jego ideą jest dalsze centralizowanie strefy euro, z ministrem finansów UE i wspólnym budżetem strefy. W tym celu jest mu potrzebny wkład Niemców, toteż ostrzegał ich na początku tego roku, że „samodzielnie nie zrealizujemy naszych ambicji”.

Merkel była gotowa poprzeć jego plan strefy euro w zamian za wsparcie dla unijnego planu zarządzania migracją. Wszystko to mogło się udać. Ale teraz, gdy kanclerz ogłosiła odejście z polityki, Macron stracił jedynego prawdziwego sojusznika, jakiego miał. Salvini na pewno mu nie pomoże. I żaden z pozostałych krajów, nawet jeśli tego chciał, nie jest w stanie załatwić poparcia innych, coraz bardziej opornych członków UE.

Poza Macronem i Komisją Europejską nikt w Europie nie przyjął do wiadomości tej lekcji z epoki Merkel, że „więcej” UE, a mniej państw narodowych to właściwa droga. Przeciwnie, szala przechyliła się w drugą stronę. A jeśli Komisja nie rozwinie umiejętności rodem ze science-fiction, aby uzyskać samoświadomość i przejąć kontrolę nad światem, wygląda na to, że stołek lidera Europy pozostanie pusty.

Unia Europejska ma przyszłość – ale nie taką, która wydawała się nieuchronna u szczytu władzy Merkel. Niezależnie od tego, jak to wyglądało z Brukseli i Berlina podczas trwania kadencji Merkel, reszta kontynentu miała tego coraz bardziej dosyć i kraj po kraju decydowała, że nie chce iść w tym kierunku. Z całą pewnością jest to koniec pewnej ery. Ale nie koniec świata.

Tłumaczenie Gabbie Batyn, na podst. https://www.spectator.co.uk

 

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign

Douglas Murray

Konserwatywny publicysta i pisarz, założyciel Center for Social Cohesion, redaktor prestiżowego magazynu "The Spectator". Autor książek "Przedziwna śmierć Europy", "Szaleństwo tłumów: Gender, rasa, tożsamość.

Inne artykuły autora:

Za islamski ekstremizm nie odpowiada „całe społeczeństwo”

Adolf Eichmann i jego „arabscy przyjaciele”

„Ten kraj jest niewybaczalnie naiwny wobec ekstremistów”