Douglas Murray
Człowiekowi, który cieszy się reputacją notorycznego wroga antybrytyjskiej islamistycznej nienawiści, można by wybaczyć przekonanie, że Anjem Choudary jest taki sam, jak każdy inny pieniący się ze złości dżihadystyczny ekstremista.
Ale on taki nie jest. Przekonałem się o tym w 2009 roku, gdy zaproszenie do debaty z nim zamieniło się w pełen napięcia impas na ulicy w centrum Londynu, w biały dzień. Jak widać na zdjęciu na tej stronie, Choudary nie wrzeszczał na mnie. Nie zbliżył się do mojej twarzy. Właściwie ledwie podniósł głos.
Zamiast tego, imitując sposób mówienia wysoce wyedukowanego imama, jakim on sam nie jest, próbował zrobić wrażenie faceta doskonale racjonalnego. Wiedział, że zbiry z jego obstawy działają zastraszająco w jego imieniu. Tym niemniej, jak to ujawnił wówczas błysk w jego oku, wiedział (i ja wiedziałem) że gra w śmiertelną i wymagającą ostrożności grę. Grał z intencją, żeby pozostać po właściwej stronie prawa i poza więzieniem.
Obydwaj wiedzieliśmy, że prywatnie sprawy mają się inaczej. Ponieważ za zamkniętymi drzwiami już nieraz udowadniał, że jest jednym z najskuteczniejszych rekruterów terrorystów w tym kraju. Weźmy na przykład młodego, nieatrakcyjnego mężczyznę stojącego po jego prawej stronie. Na tym zdjęciu wygląda jak chłopak nerwowy i prawie zdystansowany do tego, co się dzieje. Ale przez cały czas mojej interakcji z Choudarym był zupełnie kimś innym.
W rzeczy samej pamiętam, jak w różnych momentach naszej konwersacji na jego twarzy nagle pojawiał się gorączkowy, maniakalny uśmiech. Mężczyzna był jakby jednocześnie podenerwowany i rozbawiony. Nigdy nie zapomnę tego widoku, który przypomniał mi się na wieść o tym, że ataku terrorystycznego na London Bridge przed tygodniem dokonał Usman Khan. Ów młody człowiek nazywał się Mohammed Chowdhury i został skazany trzy lata później – razem z Khanem — za planowanie ataku w stylu mumbajskim na Londyńską Giełdę.
W czasie, gdy robiono to zdjęcie, w chaosie po atakach terrorystycznych 9/11 i 7/7, podejście naszego rządu do islamistycznego ekstremizmu było zdecydowanie rozluźnione. W tamtych czasach kaznodzieja nienawiści Anjem Choudary był regularnie traktowany przez media jako swego rodzaju gość specjalny. Zbyt wiele osób uważało go raczej za błazna, niż kogoś o złych zamiarach, inspirującego nimi innych.
Dlatego też, gdy grupa studentów zaprosiła mnie na debatę z Choudarym na temat prawa szariatu, poczuwałem potrzebę podjęcia rękawicy. Obiecano mi, że wśród publiczności o otwartych umysłach będą zarówno muzułmanie jak i niemuzułmanie. Organizatorzy zarezerwowali przyzwoite miejsce w centrum Londynu, więc się zgodziłem. Jednak w dniach poprzedzających to wydarzenie zacząłem mieć złe przeczucia. Ową studencką grupę, nazywającą siebie Global Issues Society, trudno było jakoś umiejscowić.
Osoby, z którymi się komunikowałem, wydawały się nie mieć stałych adresów. Jako szczery do bólu krytyk islamistycznego ekstremizmu i ktoś, kto dostawał już groźby śmierci od islamistów, otrzymałem wcześniej od policji ostrzeżenie, żebym uważał, dokąd chodzę. Dzień wcześniej, obawiając się tego, co może się wydarzyć, mój wieloletni przyjaciel (i bohater walki z IRA) Sean O’Callaghan zaproponował, że będzie mi towarzyszył wraz z ochroniarzem.
Gdy zbliżaliśmy się do miejsca spotkania rozdzwoniły się nasze telefony. Paru kolegów dotarło do sali wcześniej i powiedziało, że publiczność w całości składa się z muzułmanów, wszystkich w jawny sposób ekstremistycznych, a ochrona, którą nam obiecano, składa się wyłącznie ze zbirów z bojówkarskiej grupy dżihadystycznej al-Muhajiroun, którą Choudary współtworzył. Powiedziano nam, że ci ekstremiści właśnie są zajęci segregowaniem publiczności według płci (mężczyźni na dole, kobiety na balkonie) zgodnie ze swoją surową interpretacją islamskiego prawa. Mój kolega spróbował usiąść w sekcji dla kobiet i natychmiast został zaatakowany przez zbirów.
Gdy zbliżałem się do budynku zadzwonił policjant i powiedział: „Niech pan tam nie podchodzi. Zamkniemy budynek i rozproszymy tłum”. Byłem wściekły. Wiedziałem, że jeśli się nie zjawię, Choudary i jego zbiry będą udawali, że się „przestraszyłem”. Zatem w porozumieniu z Seanem poszliśmy tam. Nie był to ładny widok. Na tym etapie ugrupowanie al-Muhajiroun było już od lat o włos od delegalizacji. Islamiści grali jednak w ciuciubabkę z laburzystowskim rządem, który wypowiadał się ostro, ale działał zdecydowanie słabiej. Kiedy ówczesny rząd był już o krok od zdelegalizowania ich, al-Muhajiroun po prostu rozdzielił się na dwie mniejsze grupy. Dla nich to była gra.
Jednakże to, co zobaczyłem przed sobą, gdy wyszedłem zza rogu ulicy tego dnia, na pewno nie było zabawne. Było to największe zgromadzenie al-Muhajiroun od czasu 9/11. Gdy tylko mnie zobaczyli, grupa około stu islamistów zaczęła wrzeszczeć: „Pie***lony niewierny” i „Tchórz”. To były najłagodniejsze z ich okrzyków. W końcu ze środka tego tłumu wyłonił się Choudary. Chociaż bardzo się starał wyglądać na spokojnego, mieliśmy dość nerwową wymianę zdań i powiedziałem mu, że razem ze swoimi przyjaciółmi powinien znaleźć się za kratami, tam gdzie już siedzi wielu z ich kumpli.
Do tego czasu moje badania w think tanku Centre for Social Cohesion już pokazały, że jeden na siedmiu skazanych islamistycznych terrorystów w Wielkiej Brytanii miał powiązania z al-Muhajiroun. Dopiero później zdałem sobie sprawę, jak wielu z nich znajdowało się na tej sali. Jak się okazało, w tym tłumie byli, obok innych skazanych ekstremistów, Omar Brook i Simon Keeler. Ci dwaj zostali skazani za udział w podburzaniu do morderstwa pod duńską ambasadą w 2006 roku w Londynie. Później powiedziano mi, że jeden z mężczyzn, którzy później zabili żołnierza Lee Rigby’ego stał wtedy naprzeciwko mnie. I był tam jeszcze, oczywiście, wspólnik Usmana Khana, Mohammed Chowdhury.
Tydzień po tym wydarzeniu policja zidentyfikowała islamistów dzięki wykonanym wtedy zdjęciom. W rezultacie w 2010 roku zakazano al-Muhajiroun, a zatem całe to zdarzenie przyniosło coś dobrego. Jednakże patrząc teraz wstecz, po wypadkach ostatniego tygodnia, nie mogę przestać się dziwić temu, jak lekko nasz kraj nadal traktuje tego rodzaju fanatyków. Pomyślmy tylko, co zrobili w tamtym czasie ludzie związani z Choudarym. Po zachęcaniu innych do morderstwa w 2006 roku, Simon Keeler i Omar Brooks zostali wypuszczeni z więzienia już w 2009 roku i mogli brać udział w zorganizowanym przeciwko mnie proteście.
W 2015 roku wciąż byli na wolności. Wiem, bo w tym samym roku zostali aresztowani na Węgrzech przez tamtejsze władze, podejrzewające ich o złe zamiary. Nasi węgierscy sprzymierzeńcy mieli rację. Obydwaj byli w podróży, żeby dołączyć do morderczego Państwa Islamskiego. Zostali deportowani i sprowadzeni z powrotem do Wielkiej Brytanii, gdzie w 2016 roku dostali wyrok dwóch lat więzienia za złamanie ograniczeń podróżowania zawartych w dokumencie otrzymanym po opuszczeniu więzienia. Jeśli chodzi o Mohammeda Chowdhury’ego, on też jest już poza więzieniem, chociaż dwukrotnie go ponownie wzywano za złamanie zasad zwolnienia.
No i jest jeszcze Usman Khan. W 2008 roku jego mieszkanie przeszukała policja antyterrorystyczna. Działał jak według islamistycznego podręcznika. Mediom oznajmił: „Nie jestem żadnym terrorystą”. Khan oskarżał policję. Oskarżał brytyjskie media. Jednak pięć lat później w końcu trafił do więzienia za terroryzm i miał odbyć przynajmniej połowę z szesnastu lat wyroku. Co typowe, uwolniono go po jednej trzeciej tego czasu. A w ostatni piątek wykorzystał swoją wolność, żeby zamordować dwoje młodych Brytyjczyków na progu ich życia.
Od lat powtarzam, że ten kraj jest głupio i niewybaczalnie naiwny w swym podejściu do takich ludzi. Takie osoby jak Khan nie są jedynie kryminalistami. To fanatycy z wyboru, którym nie wolno dawać zwolnień warunkowych. Tych ludzi nie da się „zrehabilitować”. Nie wolno z nimi negocjować. Zamiast tego należy zmiażdżyć i pokonać ich morderczą ideologię. Wiedziałem to, patrząc na twarze ekstremistów owego dnia z Choudarym. I szkoda tylko, że nasi sędziowie i inni przez tych dziesięć lat się tego nie nauczyli.
Tłumaczenie Grażyna Jackowska/JP, na podst.: www.dailymail.co.uk