Próbowałam uratować w Afganistanie jedną kobietę. Okazało się to niewyobrażalnie trudnym zadaniem, które zajęło prawie cały mój czas, w dzień i w nocy, przez ponad tydzień, i do którego potrzeba było czternastu innych osób.
Moja kobieta w Kabulu zdecydowanie kwalifikuje się do zajęcia miejsca w amerykańskim samolocie wojskowym w drodze z talibańskiego piekła terrorystycznego. Pracowała dla amerykańskiego uniwersytetu i dla kilku europejskich organizacji pozarządowych oraz międzynarodowych agencji działających w zakresie zdrowia i praw kobiet. Ma stopień naukowy w zakresie nauk medycznych i wykładała w całym kraju. Jest znana. Tam jest celem; tutaj bez wątpienia będzie produktywną i zasymilowaną Amerykanką pochodzącą z Afganistanu. Niestety nasz wylot z Afganistanu jest ciężką walką.
Wiemy co się dalej wydarzy – to już się dzieje. Będą niezliczone masakry, egzekucje, nakazane szariatem amputacje i kamienowanie. Dziewczęta i kobiety będą ciągle więzione w domu pod burką. 21-letnia kobieta została zabita w ostatnią środę za noszenie odzieży uznanej za zbyt obcisłą i ponieważ była poza domem bez męskiego towarzystwa.
W ubiegłym tygodniu Taliban przeprowadził samobójczy atak na kabulski dom generała Bismillaah Khana Mohammediego pełniącego obowiązki afgańskiego ministra obrony, który dawniej był dowódcą mudżahedinów „z długą historią walki przeciwko talibom”. Nie było go wtedy w domu, ale ośmiu cywili, także kobiet i dzieci, zostało zabitych a 20 osób odniosło ranny.
Triumf Talibanu powinien na zawsze usunąć zachodnie złudzenia o reformowaniu fundamentalistycznego islamu, czy nawet negocjowaniu z nim.
Stany Zjednoczone niemądrze dalej wierzą w obietnice składane przez Taliban i dlatego wymusiły na rządzie afgańskim uwolnienie 5000 talibańskich więźniów, którzy z łatwością unieważnili porozumienie i powrócili do zwalczania rządu. Stawką są pola maku na południu Afganistanu dostarczające talibom ogromnych pieniędzy za opium. Stawką jest też kontrolowanie kraju.
Kiedy amerykańscy dyplomaci nauczą się, że nigdy nie można wierzyć w takie obietnice? Fundamentalistyczni muzułmańscy bojówkarze zgodzą się na „permanentne” rozejmy zachodniego typu, które sami uważają jedynie za „czasowe” – dopóki się nie przegrupują i nie zaczną znowu walczyć.
Administracja Bidena dopiero co rozszerzyła kryteria przyznawania wiz dla kobiet takich jak ta, którą próbuję uratować, lecz jedynie dla 2000 takich kobiet. Możemy argumentować, że już przelaliśmy zbyt dużo krwi i wydaliśmy za dużo pieniędzy przez ostatnie 20 lat, lecz ciągle stoimy w obliczy kryzysu humanitarnego i potencjalnie wojskowego. Nasz wyjazd był planowany naprędce a teraz jest kiepsko zarządzany.
Co się stanie, gdy ja nie pomogę uwolnić tej Afganki? Jeśli będzie miała szczęście i nie będzie torturowana czy zamordowana, talibowie będą wydawać ją za mąż za swoich bojówkarzy, aby spłodzić i wychować następną generację islamistycznych wojowników.
Triumf Talibanu powinien na zawsze usunąć zachodnie złudzenia o reformowaniu fundamentalistycznego islamu, czy nawet negocjowaniu z nim. Teraz naszym celem jest obrona nas samych przed takim średniowiecznym barbarzyństwem oraz przed konsekwencjami przymierzy Chin, Rosji, Iranu czy Turcji z antyzachodnimi dżihadystami.
Nie jesteśmy moralnie zobowiązani czynić czegoś, co nie może być zrobione, ale czy nie jesteśmy moralnie zobligowani do uratowania takiej liczby prozachodnich Afgańczyków jaką uważamy za „wykonalną”?
Poza logistyką i ekonomią są jeszcze inne ogromne problemy. Na przykład, boję się, że niektórzy z mężczyzn, których przesiedlamy na Zachód (włączając w to tłumaczy) mogą nie pozwolić swoim żonom i córkom chodzić do szkoły, opuszczać domu, odmówić małżeństwa albo samodzielnie zdecydować z kim wezmą ślub. Co planujemy wtedy zrobić, jeśli cokolwiek? Brytyjski aktywista pracujący przy przesiedlaniu właśnie tych ludzi powiedział mi, że niektórzy z tłumaczących mężczyzn zabierają jedynie swoje najmłodsze żony i wszystkie dzieci zrodzone ze starszych żon, które ewidentnie pozostawiają na miejscu.
Rozumiem i podzielam poczucie zobowiązania w stosunku do tych Afgańczyków, głównie mężczyzn, którzy pracowali dla zachodniego wojska – jednak jest inna, znacznie bardziej obiecująca grupa do uwolnienia. Zaczęłabym od kobiet, szczególnie tych wykształconych i walczących o prawa kobiet w Heracie, Kabulu, Kandaharze i Mazar-i-Sharif. Mejlowałam z taką właśnie kobietą z Kabulu dzień i noc. Opublikowałam zredagowaną wersję jej listu do mnie 31 lipca.
„Po wyjściu sił międzynarodowych z Afganistanu”, napisała, „moje życie będzie zagrożone, więc raz jeszcze uprzejmie proszę o uratowanie mojego życia. Ich wycofanie będzie zagrożeniem dla wszystkich tych kobiet i dziewcząt, które pracowały z organizacjami międzynarodowymi i były aktywistkami społecznymi. Jestem jedną z nich.”
Niewiele Afganek wyjedzie samodzielnie z przemytnikami. Mają rację. Przemytnicy prawdopodobnie będą gwałcić, rabować i porzucać kobiety. Życie w obozach uchodźców jest podobnie niebezpieczne. Jedynym bezpiecznym sposobem dla afgańskiej kobiety na opuszczenie kraju obecnie, i to za zgodą rodziny, jest wyjazd w transporcie wojskowym z kimś oczekującym, żeby ją odebrać oraz z funkcjonującym procesem zapewniającym jej przeżycie i naukę w trakcie aplikowania o azyl. Jest to jedyna droga, która nie wymaga prawie niemożliwego do otrzymania statusu specjalnego czy związanej z Ameryką wizy. Jeśli ktoś nie pracował dla amerykańskiej organizacji pozarządowej lub bezpośrednio dla amerykańskiej armii, nie może aplikować o wizę. Powiedziano mi, że jeśli Afganka chce aplikować o „specjalną” wizę, musi wyjechać do kraju trzeciego i pozostawać tam przez rok.
Tysiące Afganek prowadziło afgańskie programy telewizyjne czy radiowe, podobnie jak moja bohaterka z Kabulu, lub pisało dla afgańskich gazet. Są też lekarki, pielęgniarki, nauczycielki, policjantki, naukowcy, sportsmenki etc. Co się stanie z nimi pod rządami talibów?
Może Amerykanie i Zachód pozostawali „w tym kraju” za długo. Przez 20 lat ani nie znaleźliśmy bin Ladena ukrywającego się w afgańskiej jaskini, ani nie udało nam się wykorzenić czy złagodzić wartości talibańskich watażków. Są oni typowymi islamistami, żyjącymi by walczyć, zabijać i umierać „dla Allaha”.
Lecz jednocześnie obecność zachodnich wojskowych na tej ziemi pozwoliła niezliczonym afgańskim cywilom, szczególnie kobietom, odnosić sukcesy edukacyjne i profesjonalne. Cieszyli się smakiem tego, co zachodnia pooświeceniowa cywilizacja ma do zaoferowania. Teraz porzucamy ich w średniowieczu, bo nie pomagali bezpośrednio Stanom Zjednoczonym.
Co jeszcze możemy zrobić? Nie możemy przetransportować drogą lotniczą połowy afgańskiej populacji i osiedlić jej na Zachodzie.
Ale tak jak wcześniej napisałam: w chwili, gdy ostatni zachodni wojskowy kamasz opuści Afganistan, istniejące jeszcze schroniska dla bitych kobiet i szkoły dla dziewcząt zostaną spalone, podobnie jak kobiety, które miały odwagę je prowadzić. Cały kraj stanie się wielkim opuszczonym krajobrazem, dystopijnym, średniowiecznym miejscem wprost z Orwella czy Atwood.
I tak, talibowie dadzą schronienie i będą szkolić wszelkiej maści antyzachodnich terrorystów z całego świata.
Phyllis Chesler
Oprac. Grażyna Jackowska na podst.: https://thejewishvoice.com/2021/08/saving-just-one-afghan-woman/