Nie zdarza się codziennie, żeby Kongres przełamywał jakieś uporczywie utrzymywane tabu i tym samym wyświadczał narodowi prawdziwą przysługę. Zeszły czwartek (10 marca) był właśnie takim dniem: Senator Pete King (Partia Republikańska, Nowy Jork) wykazał się imponującą wolą i determinacją przewodnicząc trwającemu cztery godziny przesłuchaniu w sprawie „ekstremizmu” w środowisku amerykańskich muzułmanów.
Z powodu swej inicjatywy przewodniczący komisji ds. bezpieczeństwa narodowego stał się celem ostrych ataków, pod jego adresem padło wiele stronniczych, niewybrednych uwag: cóż, taka jest cena jaką się płaci za złamanie tabu. Chociaż autorzy tych oszczerstw i pomówień rzekomo formułowali je po to, by „zapobiec poważnemu zagrożeniu islamofobią”, prawda jest taka że King jako pierwszy odważył się publicznie poruszyć temat, który już dawno został uznany za politycznie nietykalny. Udało mu się również dowieść, że problem „ekstremizmu” w łonie społeczności amerykańskich muzułmanów rzeczywiście istnieje.
Jednym z dowodów na jego istnienie były energiczne wysiłki czynione przez tak zwanych „liderów” środowisk muzułmańskich po to, by zakwestionować sens inicjatywy Senatora i wiarygodność wielu powołanych przez niego świadków, a najlepiej doprowadzić do odwołania całego przesłuchania. Rada ds. Stosunków Amerykańsko-Islamskich (CAIR), Islamskie Stowarzyszenie Ameryki Północnej (ISNA) oraz Muzułmańska Rada Spraw Publicznych (MPAC) zmobilizowały do wspólnego wystąpienia aż 55 kongresmenów z Partii Demokratycznej. Domagali się oni by senator King „rozszerzył zakres przesłuchania i poddał badaniu wszystkie formy przemocy motywowane ekstremistycznymi poglądami, zamiast niesłusznie i tendencyjnie skupiać się tylko na jednej grupie wyznaniowej.”
Powód tych żądań stał się oczywisty, kiedy świadkowie Kinga rzucili nieco światła na prawdziwe oblicze takich samozwańczych „liderów”: nie tylko nie przemawiają oni w imieniu wszystkich amerykańskich muzułmanów, ale są bezpośrednio związani z Bractwem Muzułmańskim, którego misją jest „zniszczenie zachodniej cywilizacji od środka” albo przynajmniej popierają je w dążeniach wprowadzenia szariatu w Stanach Zjednoczonych.
Relacje krewnych dwóch młodych mężczyzn, którzy zostali zwerbowani, poddani indoktrynacji i wciągnięci w działania zbrojne dżihadu, ujawniły przerażającą prawdę o tym, jak organizacje muzułmańskie, meczety i ośrodki kultury islamskiej ukradkiem i coraz skuteczniej realizują ten cel. Jedna z metod to dała – głoszenie i rozprzestrzenianie polityczno-militarno-prawnej doktryny szariatu.
Szczególnie mrożące krew w żyłach było zeznanie Abdirizaka Bihi, Amerykanina somalijskiego pochodzenia, mieszkającego w stanie Minnesota. Jego bratanek, Burhan Hassan został zwerbowany do islamskiej organizacji terrorystycznej al Shabab i zginął w Somalii. Rodzina Bihi otrzymywała pogróżki od „liderów” społeczności muzułmańskiej mówiące, że jeśli zgłosi się do władz po pomoc, skończy w bazie Guantanamo lub „na wieki będzie smażyć się w piekle”.
Czy był to jakiś odosobniony przypadek? Na pewno nie. Przynajmniej już od zamachów z 11 września 2001 prominentne organizacje muzułmańskie w USA przestrzegają swych współwyznawców przed współpracą z organami ochrony porządku publicznego. Wśród najnowszych przykładów wymienić można wezwanie do członków CAIR umieszczone na stronie internetowej tej organizacji: „Budujcie mur oporu. Nie rozmawiajcie z FBI.”
Oczywiście te relacje stoją w jawnej sprzeczności z wersją promowaną przez Muzułmańską Radę Spraw Publicznych (MPAC) i podobne jej organy, którym zawdzięczamy skuteczne zaszczepienie mediom amerykańskim przekonania, że muzułmanie aktywnie „współpracują” z wymiarem sprawiedliwości. Samej MPAC udało się nawet skłonić szeryfa okręgowego hrabstwa Los Angeles nazwiskiem Lee Baca do wzięcia udziału w przesłuchaniu Kinga i zeznawania, że jej członkowie są porządnymi obywatelami.
Niefortunnie dla funkcjonariusza paradującego w mundurze z pięcioma gwiazdkami i jego islamskich koleżków, niedawno zaprzysiężony kongresmen Chip Cravak (Republikanin z Minnesoty) zapytał, czy szeryf wie o powiązaniach CAIR z Hamasem, palestyńska odnogą Bractwa Muzułmańskiego. Baca utrzymywał, że nic mu o tych związkach nie wiadomo. Kiedy Cravaak zwrócił szeryfowi uwagę, że Departament Sprawiedliwości dowiódł w sądzie federalnym istnienia takich powiązań, ten przyznał, aczkolwiek niechętnie, że odpowiedzialne za to osoby i organizacje powinny być ścigane przez prawo.
Dobre sobie! Oczywiście, że powinny być ścigane przez prawo. Oto więc kwestia, którą należy rozpatrzyć na kolejnych przesłuchaniach komisji ds. bezpieczeństwa narodowego: Dlaczego Rada ds. Stosunków Amerykańsko-Islamskich nie została jeszcze postawiona przed sądem za swoje powiązania z Hamasem, za działalność na rzecz Bractwa Muzułmańskiego, a zwłaszcza za wysiłki na rzecz wprowadzenia szariatu w USA? Przecież szariat to wywrotowa ideologia, totalitarny program jawnie obliczony na stopniowe podkopywanie, a w końcu obalenie demokracji przedstawicielskiej i odebranie nam praw i swobód obywatelskich zapisanych w konstytucji. Istnieją wszelkie możliwe powody, żeby wnieść akt oskarżenia przeciwko CAIR. Musimy się dowiedzieć, dlaczego do dziś tego nie zrobiono? Był jeszcze jeden oczywisty powód, dlaczego ugrupowania, za plecami których ukrywa się Bractwo Muzułmańskie, tak energicznie usiłowały nie dopuścić do przesłuchań Kinga i odsądzały go od czci i wiary za powołanie na świadków wielu osób spoza grona starannie dobranych kandydatów, czyli m.in. mazgajowatego pierwszego muzułmańskiego kongresmena Keitha Ellisona (Demokrata ze stanu Minnesota) czy wspomnianego już, mało rozgarniętego szeryfa Lee Bacę. Senator King udzielił również prawa głosu, a tym samym uwiarygodnił m.in. dr. Zuhdi Jassera, byłego oficera marynarki wojennej i założyciela Amerykańsko-Islamskiego Forum Na Rzecz Demokracji. Wystąpienie Jassera okazało się mądrym i budującym głosem na rzecz pro-amerykańskich muzułmanów i reform w łonie samego islamu.
Wszyscy mamy wobec Petera Kinga wielki dług wdzięczności za zdecydowane stawianie oporu tym, którzy chcieli go uciszyć i nie doprowadzić do przesłuchań. Ujawnił on ważne fakty dotyczące zagrożenia ze strony zwolenników szariatu, wzmocnił pozycję tych, którzy – jak dr Jasser – odważnie występują przeciwko niemu, no i złamał pewne tabu. Okoliczności, w jakich to się stało pokazały też, że istnieje niezwykle pilna potrzeba przeprowadzenia kolejnych przesłuchań, na podobne tematy, w komisji kierowanej przez Senatora oraz w innych komisjach.
Frank J. Gaffne, Jr. jest założycielem i kierownikiem Ośrodka ds. Polityki Bezpieczeństwa, komentatorem w Washington Times oraz gospodarzem programu w Secure Freedom Radio (Radio Chrońmy Wolność).(ms)
tłum.rol
Tłumaczenie: rol