Prezydent Nicolas Sarkozy dołączył do kanclerz Angeli Merkel i premiera Davida Camerona, którzy już wcześniej przestrzegali, że naiwna wiara zachodnich społeczeństw w mit multikulturowości się wyczerpuje.
Że imigranci, żądając szacunku dla swych kultur, sami też muszą wykazywać szacunek dla kultury krajów, w których chcą mieszkać. Przywódcy Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii powiedzieli na głos to, co od lat czuje wielu obywateli ich państw, bynajmniej nie ksenofobów.
Wsparli w ten sposób tych wszystkich, którzy uważają za nienormalne, gdy urzędniczka wyznania islamskiego z biura w Hesji żąda prawa do pracy w burce zasłaniającej twarz. Albo gdy rodzice muzułmańskiego ucznia zmuszają stołówkę w niemieckiej szkole do rezygnacji z dań z wieprzowiny, to przekraczają miarę. Podobnie jak modlący się na jezdni w okolicach meczetów w Paryżu czy Lyonie muzułmanie, którzy lekceważą prawa kierowców.
Zwłaszcza że długie lata jakiekolwiek pytania o to, czy muzułmanie nie przekraczają granic w narzucaniu swoich zwyczajów Europejczykom, wywoływały ze strony lewicowych polityków i publicystów histeryczne oskarżenia o rasizm. Dziś obóz politycznej poprawności może mieć pretensje głównie do siebie. Bo jeśli nawet idea wielokulturowości miała racjonalne korzenie, to zachodnia lewica zamieniła ją w jej karykaturę. A ustępliwość lewicy skłoniła z kolei islamskich integrystów do stawiania kolejnych żądań – na przykład uznania przez zachodnie państwa wielożeństwa lub kierowania się przez zachodnie sądy zasadą szarijatu w stosunku do obywateli wyznania islamskiego.
Więcej na: www.blog.rp.pl