Niemcy to szczególny przypadek w działalności związanej z ratownictwem morskim. Stąd pochodzi większość prywatnych statków ratowniczych, tutaj istnieje także wsparcie ze strony społeczeństwa, mediów, polityki. Nie jest tak nigdzie indziej w Europie. Niemcy stają się samotni – podobnie jak w 2015 r. w szczytowym okresie kryzysu migracyjnego. Ale czy są tego świadomi? Debata jest w tym kraju prowadzona tak, jakby podejście niemieckie było „miarą wszechrzeczy”. I jakby chodziło o edukację innych narodów europejskich i wykazanie własnej wyższości moralnej. W wiadomościach dwóch głównych kanałów publicznych, „Tagessschau” i „Heute” w jeden z weekendów wypowiadali się szeroko przedstawiciele organizacji pomocowych. Miejsca dla kontrargumentów zabrakło.
Prawo morskie traktowane jest wybiórczo
Organizacje pomocowe same dostarczają mnóstwa argumentów swoim krytykom. W przypadku „Sea Watch”, od swoiście interpretowanej sytuacji prawnej do wyjątkowej jakoby sytuacji na pokładzie, która podobno nie pozostawiała wyboru i zmusiła statek do brutalnego wtargnięcia do włoskiego portu pomimo zakazu. Odwołanie do norm prawnych wydaje się tu selektywne. Jeśli przydają się w obronie punktu widzenia NGO, wtedy przepisy prawne mają znaczenie, a jeśli nie, są przez nie ignorowane lub dopuszcza się ich ignorowanie z powodów „moralnych”.
Jest to jeden z powodów, dla których prywatne statki ratunkowe wielokrotnie stawały się prawną kością niezgody; dlatego państwa, pod których banderą działały, pozbawiły ich opieki; dlatego statki zostały zajęte i kapitanowie musieli odpowiadać przed sądem. Tłumaczenie organizacji pomocowych, że ich praca jest złośliwie „kryminalizowana”, jest wyjaśnieniem zbyt prostym. Każdy, kto przestrzega prawa i porządku w krajach UE, zazwyczaj nie ma kłopotów.
Jednym z powtarzających się zarzutów jest to, że statki nie stosują się do instrukcji odpowiednich centrów, zajmujących się wypadkami na morzach, oraz straży przybrzeżnej. A ich użytkownicy ukrywają prawdziwy cel użycia statków podczas flagowania i rejestracji. Statkowi, o którym podaje się [oficjalnie], że będzie służył do badań i miał na pokładzie małą załogę, stawiane są inne wymagania niż takiemu, który będzie przebywał na morzu z kilkudziesięcioma migrantami przez kilka dni lub nawet tygodni.
Jeżeli jednak organizacje te, tak jak planowały, zabrały już dziesiątki rozbitków przy wybrzeżu Libii, argumentują wtedy odwrotnie: statek nie jest przystosowany do przebywania na morzu z wieloma uratowanymi. „Nagły wypadek” wymusza natychmiastowe wejście do portu, na przykład włoskiego „portu ratunkowego”.
Umowy o ratownictwie morskim są niejednolite
Międzynarodowe przepisy dotyczące służb ratowniczych służą ratowaniu ludzi, którym przydarza się katastrofa morska i którym grozi utonięcie. Statki [znajdujące się w pobliżu] muszą przerwać kurs, zabrać osoby znajdujące się na pokładzie i przetransportować je do pobliskiego portu. Zasady te nie dotyczą jednak przypadków, w których migranci wsiadają celowo do nieprzystosowanych łodzi i sami narażają się na niebezpieczeństwo, aby dotrzeć do Europy.
Nie są one również przeznaczone dla przypadków, w których statki nie znajdują się na trasie z A do B, ale czekają na rozbitków w pobliżu dobrze znanej trasy migracji – i nie po to, żeby zabrać ich z powrotem na afrykańskie wybrzeże, lecz do Europy.
Można również zadać sobie pytanie, czy faktycznie niedopuszczalne jest transportowanie uratowanych osób z powrotem do Afryki. Na przykład w Tunezji są z pewnością (w sensie prawnym) „bezpieczne przystanie”, jak podają międzynarodowi prawnicy i agencja do spraw uchodźców, UNHCR. Jednak obecna sytuacja zabrania ich zdaniem wysyłania rozbitków z powrotem do Libii. Dotyczy to również przypadków, w której większość uratowanych wyjechała wcześniej do Libii z własnej inicjatywy, aby przedostać się stamtąd przez Morze Śródziemne do Europy.
Krytycy twierdzą również, że prywatni ratownicy morscy powodują nasilenie się migracji swoimi działaniami. Wielu migrantów nie wyruszyłoby w niebezpieczną przeprawę, gdyby przemytnicy ich nie zapewniali, że ratownicy na morzu już na nich czekają. NGO zaprzeczają takiemu związkowi i twierdzą, że czynnikiem zmuszającym ludzi do ucieczki jest sytuacja w ich krajach pochodzenia.
Liczba migrantów i utonięć gwałtownie spadła
Statystyki sugerują jednak inną interpretację: od 2015 r., kiedy świat obiegła wieść, że Niemcy czekają na migrantów i przyjmą wszystkich, zmniejszyły się wyraźnie zarówno liczba migrantów, jak i uratowanych, oraz utonięć. Według informacji UE dzięki misji „Sophia” liczba migrantów przybywających do Europy spadła o ponad 80 procent w latach 2015–2019. Według szacunków, 5143 osób utonęło w basenie Morza Śródziemnego w 2016, 3139 w 2017, 2299 w 2018 i 597 w pierwszej połowie 2019 r.
Przebieg konfliktu między prywatnymi niemieckimi służbami ratowniczymi a Włochami nasila europejski kryzys. Besztanie Włoch przez prezydenta RFN Franka Waltera Steinmeiera, ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa i ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera może faktycznie być w zgodzie z poglądem wielu Niemców. Nie pomaga to jednak Niemcom w zastanowieniu się, dlaczego znajdują tak małe poparcie dla swoich poglądów na problemy migracyjne w Europie.
Niemcy powinni nastawić się na znalezienie lepszego rozwiązania, niż ciągnące się tygodniami spory z Salvinim o zawinięcie „Sea Watch” do włoskiego portu – z którego uratowani też przyjeżdżają do Niemiec. Takie podejście wzmacnia poparcie dla Salviniego we Włoszech i powiększa koalicję tych ich partnerów z UE, którzy nie chcą być przez Niemcy uczeni moralności.
Autor: Christoph von Marschall
Oprac. Natalia Osten-Sacken na podst.: https://www.tagesspiegel.de