Komentarz

Macron kontra islamizm – czy to się uda

Macron kontra islamizm (zdj. wikimedia)
Macron kontra islamizm (zdj. wikimedia)

W jednym z poprzednich artykułów zasugerowałem, że nadszedł czas, żeby Europa przyznała, iż istnieje prawdopodobieństwo, że islam być może nie jest religią (lub kulturą), która jest w stanie dostosować się do wartości obowiązujących na kontynencie.

Do napisania tego artykułu skłoniło mnie zabójstwo francuskiego nauczyciela w Paryżu. Na poparcie moich argumentów mam jednak więcej przykładów: zamach na redakcję „Charlie Hebdo”; atak bombowy w belgijskim metrze; zamach w Manchesterze; atak terrorystyczny w Nicei, gdzie kierowca wjechał w tłum spacerujący bulwarem; odcięcie głowy mężczyźnie niedaleko fabryki pod Lyonem, zasztyletowanie policjanta i jego żony w departamencie Yvelines we Francji; atak przy Westminster w marcu 2017 r; paskudny zamach na London Bridge kilka miesięcy później; ataki w madryckim metrze; strzelanina w Tuluzie w 2012; zabójstwo Theo van Gogha czy wreszcie wydarzenia z 7 lipca 2005 r. w londyńskim metrze.

Do tego dodałem zorganizowane napaści seksualne na niemieckie kobiety w Sylwestra w 2015 r., rosnącą liczbę gwałtów w Skandynawii oraz zbiorowe gwałty na angielskich dziewczynkach w Rochdale i innych miastach. Jak zapewne zauważyliście, nie idę na wschód dalej niż do Niemiec – tylko dlatego, żeby zmieścić się w limicie słów, do przestrzegania którego się zobowiązałem.

Nie oczekiwałem, że w ciągu kolejnego tygodnia dostanę jeszcze więcej amunicji. Nie miałem również satysfakcji z tego, że po raz kolejny moje racje zwyciężyły i że dokonano kolejnych aktów przemocy w imię islamu – i to po raz kolejny we Francji. Pozostaje nam odpowiedzieć na pytanie, co Francja z tym zrobi – choć jest ona tylko w centrum problemu, który dotyczy całej Europy.

Wątpię, żeby któryś z przywódców odważył się pójść za przykładem Macrona. I zastanawiam się, ilu jeszcze Europejczyków musi zostać zamordowanych, zanim ci przywódcy zdobędą się jednak na odwagę

Emmanuel Macron uważnie dobierał słowa. Co zrozumiałe, nie odważył się pójść tak daleko, jak ja i stwierdzić, że islam jest czymś zdecydowanie przeciwnym do religii pokoju. Nie zwrócił też uwagi na fakt, że sikhom, hindusom, chrześcijanom i żydom udaje się pokojowo współistnieć w Europie bez konieczności odpalania bomb w metrze i strzelania do ludzi na koncertach. Prezydent Macron mówił natomiast o „radykalnym islamizmie” i planach walki z „islamskim separatyzmem”.

W odpowiedzi na słowa Macrona nie napłynęły ze świata muzułmańskiego komentarze w stylu: „Trafna uwaga, panie prezydencie. Prawdopodobnie musimy się postarać i walczyć z bardziej ekstremistycznymi elementami naszej wiary”. W zamian mogliśmy obejrzeć nagrania z udziałem muzułmanów, którzy darli na strzępy plakaty ze zdjęciem Macrona, co moim zdaniem nie pasuje do wizerunku islamu jako najbardziej pokojowej religii oraz muzułmanów jako najświętszych istot chodzących po planecie – w co zgodnie z ich oczekiwaniami powinniśmy wierzyć.

Prezydent Erdogan – czy też sułtan, jak sam wolałby być nazywany – wtrącił się do dyskusji wydając typowe dla siebie, pełne taktu, stonowane i oparte na rzeczowych informacjach opinie. „Jaki problem z islamem ma ten człowiek o nazwisku Macron?”, pytał prezydent Turcji. Cóż, tak się składa, że człowiek o nazwisku Macron jest prezydentem republiki, a muzułmanie zabijają jego obywateli w imię swojej wiary. To naprawdę nie jest aż tak skomplikowane.

Turcja powoli, ale umyślnie, alienuje się od Zachodu, czego przykładem może być fakt, że jako jedyny kraj nie wezwała do pokoju na Kaukazie, a także inne działania, takie jak aktywne wsparcie dla ugrupowań islamistycznych w Syrii i ciągła odmowa potępienia ataków terrorystycznych wymierzonych w Europejczyków. Dopóki Erdogan będzie rządził krajem i systematycznie oddalał się od świeckiego dziedzictwa Atatürka, dopóty Turcja nie zboczy z tego kursu.

Mimo że pytania o to, co zrobić z Turcją oraz jak najlepiej radzić sobie z europejskim ekstremizmem islamskim są ze sobą powiązane, to jednak natura tych problemów jest odmienna. Strategia Macrona – przetłumaczona i przedrukowana przez brytyjskiego „Spectatora”, jest następująca:

„[Przyjąć] zestaw środków służących utrzymaniu porządku publicznego i neutralności służby publicznej, który stanowi natychmiastową, zdecydowaną reakcję na zaobserwowane, znane sytuacje, które są sprzeczne z naszymi zasadami.

Stowarzyszenia muszą jednoczyć naród, a nie dzielić go. W związku z tym wzmocnimy kontrole, wprowadzimy w życie zasady, na podstawie których będzie można rozwiązywać stowarzyszenia i przyjąć, że na mocy naszych republikańskich zasad i nie czekając na najgorsze, możemy rozwiązać stowarzyszenia, w przypadku których ustalono, że niosą ze sobą takie przesłanie i że naruszają nasze prawa i nasze zasady.

Szkoły – to one gwarantują, że nasze dzieci są całkowicie chronione przed wszelkimi symbolami religijnymi. Państwo jest uprawnione do wzmocnienia kontroli w kwestiach personelu, treści edukacyjnych i źródeł finansowania.

Zamierzamy doprowadzić do ostatecznego zbudowania we Francji takiego islamu, który można będzie nazwać islamem Oświecenia. Musimy pomóc tej religii, żeby stała się w naszym kraju partnerem Republiki w kwestiach, które nas łączą.

Wreszcie – i to jest piąty aspekt, który chciałem podkreślić. Jeśli mielibyśmy bać się Republiki stosując się do jej zasad i przywracając prawu siłę, jeśli konieczne jest odzyskanie podstawowych obszarów, o których wspomniałem, musimy też sprawić, żeby tę Republikę ponownie pokochano, pokazując, że każdy może w niej budować własne życie. W gruncie rzeczy musimy mieć nadzieję.”

Oczywiście w teorii brzmi to dobrze, ale zobaczymy, co władze francuskie zrobią z tym w praktyce. Moją uwagę zwróciła szczególnie czwarta kwestia. Pomysł jest oczywiście godny podziwu – islam XXI wieku, religia, która – podobnie jak chrześcijaństwo – z łatwością zamiecie pod dywan swoje nawoływania do przemocy. Przypomina mi się post na Facebooku znanego mi działacza ruchu BLM, który dzielił się zdjęciami młodych muzułmanek w kolorowych burkach i nikabach twierdząc, że islamski strój kobiecy nie jest dla kobiet tak obraźliwy i poniżający, jak przekonują prawicowcy. Pokazałem te zdjęcia przyjacielowi z Iranu, którego opinię chciałem poznać. Jego jedyną wątpliwością było to, czy policja w Teheranie potrzebowałaby pięciu czy dwunastu minut, żeby aresztować ubierające się w ten sposób kobiety.

Jakkolwiek nierealistyczne może się to wydawać, prezydent Macron nie ma wielu możliwości wyboru. Jeśli nie będzie próbował czegoś zrobić, zaryzykuje utratę poparcia kosztem pani Le Penn – i tego, co jej Front Narodowy zrobiłby społeczności muzułmańskiej we Francji – ale to niewygodne spekulacje. Oddając Macronowi sprawiedliwość, trzeba przyznać, że przynajmniej próbuje.

Pamiętam, jak przykro było oglądać Davida Camerona, który po jednym z ataków terrorystycznych w Wielkiej Brytanii (to, że trudno mi sobie przypomnieć, po którym, świadczy o ich częstotliwości) wpatrywał się stalowym wzrokiem w kamerę BBC potępiając atak i jednocześnie deklarując, że „islam jest religią pokoju!”. Nie znoszę sobie tego przypominać, ponieważ lubię dobrze myśleć o Cameronie, który moim zdaniem generalnie starał się postępować właściwie. Uważam jednak, że ten moment był najbardziej teatralny w jego politycznej karierze.

Wysiłki Francji zmierzające do ukazania islamu w republikańskim świetle są niewątpliwie skazane na porażkę. Religia jest po prostu nie dość plastyczna. Choć projekt Macrona może się nie powieść, duże znaczenie miałyby próby zjednoczenia się krajów europejskich i skopiowania tego modelu. To przynajmniej rzuciłoby światło na islam – a przecież Wielka Brytania, Holandia, Hiszpania, Belgia i Niemcy miały w niedawnej przeszłości własne doświadczenia, dowodzące, że ​​wszelkie podejmowane przez nie działania mogą być uzasadnione jako środki zapobiegawcze.

Byłoby to również silną manifestacją solidarności – publiczną i międzynarodową deklaracją, pokazującą, że europejska zasada świeckości i wartości Oświecenia nie dadzą się zastraszyć przez pustynną religię, która w historii przelała więcej krwi niż którekolwiek z europejskich imperiów. Wątpię jednak, żeby któryś z przywódców odważył się pójść za przykładem Macrona. I zastanawiam się, ilu jeszcze Europejczyków musi zostać zamordowanych, zanim przywódcy ci zdobędą się na odwagę.

Oprac. Bohun, na podst. neweurope.eu

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign
Avatar photo

Timothy Ogden

Niezależny dziennikarz i publicysta skupiający się na kwestiach obronności, wydawca informacji w FAO, Brytyjczyk mieszkający w Tbilisi