„Lewica musi zacząć bronić prześladowanych w krajach islamskich chrześcijan!” – wzywa Owen Jones na łamach lewicowego „The Guardian”.
Autor uważa, że postępowcy za bardzo stronią od tematu prześladowanych chrześcijan, w obawie, by nie popierać antymuzułmańskich stron, takich jak Jihad Watch, które „przykładami prześladowań chrześcijan napędzają narrację o wrodzonej przemocy i zagrożeniu ze strony muzułmanów”.
I z jednej strony to dobrze, że taki głos na lewicy się pojawił, bo do tej pory można było mieć wrażenie, że lewicowe współczucie i tolerancja lokują się po jednej stronie, tej islamskiej. I można to powiedzieć nie tylko o relacji muzułmanie-chrześcijanie, ale także muzułmanie-żydzi.
Z drugiej strony, autor wyliczając te wszystkie straszne rzeczy, jakie muzułmanie na Bliskim Wschodzie i w Afryce robią chrześcijanom, nie może zgodzić się na przeciwstawianie sobie prześladowań chrześcijan i muzułmanów. Bowiem według cytowanego przez niego raportu Pew Research Center „Nienawiść między religiami największa od sześciu lat”, chrześcijanie i muzułmanie są w podobnym stopniu prześladowani. Czyżby?
Na pierwszy rzut oka tak. Chrześcijan w 2012 roku prześladowano w 110 krajach, a muzułmanów w 109. Można by rzec, bracia i siostry w cierpieniu. Czy ta równość mierzona ilością nie jest jednak pozorna i w kwestiach jakościowych zdecydowanie odmienna? Czy można zrównać cierpienie kogoś, kto nie dostaje pracy z powodu chusty, z cierpieniem związanym ze śmiercią za apostazję? Czy społeczny sprzeciw wobec budowy meczetów, podrzucanie świń, równy jest całkowitemu zakazowi odprawiania mszy?
Owen, jak często robią dziennikarze, sięga do raportów powierzchownie. 13 z 20 krajów, gdzie miały miejsce ciężkie prześladowania społeczne z powodu religii, to kraje muzułmańskie, poza tym Indie i Izrael, gdzie wrogość jest obustronna. I żadnego kraju europejskiego poza Rosją.
Z instytucjonalnym prześladowaniem religii jest jeszcze gorzej, bo aż 80% państw, które z rządowego polecenia prześladowały religie, należy do grona krajów muzułmańskich. W Europie, jeżeli nawet wrogość wobec innych religii wzrasta w wymiarze społecznym, nie przekłada się to na poziom instytucjonalny.
Nie mogę nie zgodzić się z podsumowaniem Owena, że „ci z nas na lewicy – którzy orędują za religijną akceptacją i różnorodnością – muszą na pewno głośniej mówić o prześladowaniach chrześcijan. Ich prześladowania i cierpienia są prawdziwe, i w wielu miejscach stają się coraz gorsze”.
Pierwszym jednak krokiem do poprawy stanu rzeczy jest realna ocena sytuacji – a nie jest nią proste liczbowe porównanie liczby krajów, gdzie ktoś doświadczył prześladowania. Zestawianie działalności portalu Jihad Watch z sytuacją w królestwie Arabii Saudyjskiej to już nawet nie zachwianie proporcji, tylko zakłamanie sytuacji. Drugim krokiem jest poważne zastanowienie się nad przyczynami – i o ile dobrze pamiętam, kiedyś lewica nie miała problemu z postrzeganiem religii jako źródła opresji.
Co do tego, że jeżeli lewica nie ujmie się za chrześcijanami, to ich „nieszczęście zostanie zawłaszczone, by rozpalać religijną nienawiść”, nie byłbym taki pewien. Na ile się orientuję. najwięcej niechęci wobec muzułmanów budują próby łamania zasad świeckiego państwa, organizacje optujące za prawem szariatu, wszechobecne demonstracyjne pokazywanie religijnej odrębności, mizoginia itp. W tym obszarze lewica powinna po prostu wrócić do swoich korzeni.
Jan Wójcik
obserwuj autora na Twitterze @jasziek