Wolfgang Bok
Uczestnicy kampanii wyborczej w Niemczech* mówią i obiecują różne rzeczy, ale w większości ignorują kryzys migracyjny, który według badań opinii zajmuje jedno z czołowych miejsc na liście zmartwień obywateli.
Pod powierzchnią ekonomicznego zadowolenia w kraju „wrze” bardziej niż kiedykolwiek, stwierdził instytut Rheingold, specjalizujący się w pogłębionych wywiadach. Zmartwieni obywatele są wściekli, głównie dlatego że nie zyskują odpowiedzi na palące pytania: ilu migrantów z obcych kultur Niemcy jeszcze mają przyjąć? Jak przebiega integracja tych 1,7 milionów ludzi, którzy starli się o azyl od 2014 roku? Ile kosztuje oficjalnie proklamowana kultura gościnności i kto za to wszystko płaci? Mamy tu skojarzenia ze słoniem w pokoju, którego wszyscy widzą, ale o którym nikt nie chce mówić.
Jest to też możliwe, ponieważ słoń, który rzeczywiście znajduje się w pokoju, nie pokazuje się w swoich pełnych rozmiarach. Koszty przyjmowania uchodźców są rozdzielone na wiele budżetów. Ten, kto zapyta władze w Berlinie o totalną sumę, zostanie wysłany w labirynt statystyk i zakresów kompetencji. Ostateczna suma wszystkich kosztów ponoszonych w związku z jasno zdefiniowaną grupą ludzi nie istnieje. W kraju, w którym w innych przypadkach liczy się każdą śrubkę, można to wyjaśnić tylko strachem przed gniewem obywateli.
Chodzi w końcu nie o drobnostki, ale o kolosalnie pozycje w budżecie. Sam rząd federalny wyda w okresie 2016-2020 93,6 miliarda euro na utrzymanie uchodźców. Kraje związkowe narzekają, że z budżetu centralnego pokrywana jest co najwyżej połowa ich wydatków, a te można wycenić na między 30 a 40 mld euro rocznie. Nie jest jasne, czy w tej sumie mieszczą się również wydatki na obiecane utworzenie 180 tysięcy nowych miejsc w przedszkolach, 2400 dodatkowych szkół podstawowych i 15 000 nowych miejsc pracy w policji.
Tylko sądy administracyjne potrzebują 2000 dodatkowych sędziów, żeby rozpatrzyć falę odwołań od wyroków azylowych, których liczba od 2015 roku wzrosła czterokrotnie – do 200 tysięcy. Instytut Roberta Kocha informuje również o drastycznym wzroście zachorowań na niebezpieczne choroby, jak gruźlica czy AIDS, które przybyły do kraju z uchodźcami.
Minister ds. pomocy rozwojowej Gerd Müller pośrednio potwierdza te wysokie kwoty. Polityk CSU wylicza: „Rząd federalny, kraje związkowe i gminy wydają 30 miliardów euro na milion uchodźców rocznie. Pieniądze te można by było wiele lepiej spożytkować w krajach pochodzenia uchodźców”. Niemiecki instytut ekonomiczny IW dolicza się sumy 500 miliardów euro, tak samo niemiecka rada ekspertów ekonomicznych Sachverständigenrat. Zajmujący się badaniami ekonomicznymi Instytut Kiloński podaje nawet sumę 55 miliardów euro rocznie.
Dla porównania trzy ministerstwa dostają łącznie porównywalną sumę rocznie do dyspozycji: ministerstwo transportu (27,91 mld), ministerstwo edukacji i nauki (17,65 mld) i ministerstwo ds. rodziny (9,52 miliardów). Ujmując to w inny sposób: jeśli za podstawę przyjmiemy wyliczenia ministra Müllera, każdy kto stara się o azyl w Niemczech, kosztuje ten kraj 2500 euro miesięcznie. To równa się podatkom płaconym przez dwanaście osób z przeciętnym wynagrodzeniem (3000 euro miesięcznie). Dla małoletniego samotnego azylanta suma ta wynosi aż 5000 euro miesięcznie.
Tak naprawdę nikt z ekspertów ekonomicznych albo przywódców nie uważa, że masowa imigracja jest błogosławieństwem dla państwa niemieckiego. Wręcz przeciwnie: ekspert finansowy Bernd Raffelhüschen wylicza, że z powodu niskiego poziomu wykształcenia, każdy uchodźca kosztuje państwo przeciętnie 450.000 euro przez cały okres życia. Przy liczbie dwóch milionów imigrantów w 2018 roku, będzie to stanowiło totalny koszt 900 miliardów euro.
Liczby te mogą być jeszcze wyższe z powodu wielu nowych osób, będących kandydatami na trwale bezrobotnych. W chwili obecnej tak naprawdę tylko 13 % uchodźców pracuje, większość z nich jako pracownicy niewykwalifikowani, gdyż aż 59% nie ma ukończonej szkoły. Wielu z nich to analfabeci. Dlatego przyszłość maluje się w ponurych barwach. Ale o tym nie informują ani niemieccy politycy, ani niemieckie media. A jeśli nawet to robią, to w bardzo zawiły sposób.
* Tekst ukazał się w połowie września 2017 roku w szwajcarskiej gazecie „Neue Zürcher Zeitung”; zachowuje aktualność.
Rolka na podst. https://www.nzz.ch/meinung/kommentare/die-fluechtlingskosten-sind-ein-deutsches-tabuthema-ld.1316333
Wolfgang Bok – niemiecki dziennikarz, w latach 1994-2006 redaktor naczelny gazety
„Heilbronner Stimme”. Obecnie „wolny strzelec” dziennikarski oraz wykładowca szkoły
wyższej Heilbronn Kommunikation.