Kaznodzieje nienawiści w Wielkiej Brytanii mają być traktowani jako „priorytetowe zagrożenie” i stać się celem rządowej kampanii zwalczania terroryzmu. Czy jednak ograniczenie wolności wypowiedzi nie wywoła przeciwnych skutków?
Przedstawicielka rządu ds. ekstremizmu Sara Khan i były szef działań antyterrorystycznych Sir Mark Rowley ostrzegli, że wielu kaznodziejów nienawiści, którzy nie mają bezpośredniego związku z terroryzmem, ciągle pozostaje bezkarnych pomimo jawnego podżegania do nienawiści. Władze mają zamiar położyć temu kres – w ramach nowych wytycznych dla organów przeciwdziałania radykalizacji, takich jak program Prevent, będą skupiać się na ekstremistach rozdających ulotki na ulicy, głoszących kazania, organizujących publiczne wydarzenia.
Problemem dla rządowych organizacji jest nie tylko głoszenie ekstremistycznych poglądów islamizmu i salafizmu, antysemickie wypowiedzi czy ataki na wolność słowa, ale także „wprowadzające w błąd i obraźliwe” stwierdzenia, które antyekstremistyczne działania rządu przedstawiają jako „islamofobię”. Tutaj eksperci wymieniają działania organizacji Cage lub Hizb ut-Tahrir.
Rząd co prawda nie zgodził się na rozszerzenie obecnego prawa karnego o przestępstwo podżegania do nienawiści, ale zamierza przyjąć podejście, które doprowadziło niegdyś do skazania Ala Capone za podatki. Przedstawiciele rządowi ds. antyekstremizmu będą szukali innych powodów do skazania islamistycznych kaznodziejów, podobnie jak miało to miejsce w przypadku Tommy’ego Robinsona, byłego lidera antyislamistycznej English Defense League, którego uwięziono w 2014 roku za oszustwo bankowe, choć prawdziwą przyczyną była jego działalność.
〉 O projektach Sary Khan pisał w 2019 roku Grzegorz Lindenberg w artykule „Nienawistny ekstremizm – pierwszy brytyjski raport”
Czy to jest jednak dobra droga walki, zastanawia się w konserwatywnym „Spiked” profesor prawa handlowego Andrew Tettenborn. Podkreśla, że wolność słowa i wolność zgromadzeń, jeżeli ma znaczyć cokolwiek, musi obejmować wszystkich. Przyrównuje to do użycia gazu musztardowego. „Działa dobrze, gdy wiatr wieje z tyłu, ale raczej już nie tak dobrze, gdy kierunek wiatru się zmienia”.
Dyskusja z ideologami islamizmu to zadanie dla organizacji pozarządowych, tych jednak rządy nie finansują.
Tettenborn ostrzega, że jeżeli zmieni się rząd, to może uznać za wroga numer jeden kogoś innego. Zwrócić się przeciwko przeciwnikom aborcji, przeciwnikom lockdownu, feministkom, ruchom walczącym na rzecz klimatu. Ostatecznie doprowadzić to może do ograniczenia wolności, a to powinno spotkać się z oporem społecznym.
Zamiast tego, jako antidotum na islamistycznych kaznodziejów i grupy nacisku, ekspert proponuje więcej wolności słowa, zaangażowanie w dyskusje z radykałami i bigotami, krytykowanie ich, ujawnianie absurdalności ich poglądów i ich ośmieszanie.
Komentarz
Tettenborn ma rację co do zasady wolności słowa, bo jej arbitralne ograniczenia mogą zwrócić się w przyszłości przeciwko społeczeństwu. Z drugiej strony trudno wyobrazić sobie, że działania rządowych przedstawicieli antyterroryzmu skupiają się na debatach z radykałami. Mają obecnie miejsce sytuacje, że ludzie, którym nie da się udowodnić bezpośredniego związku z zamachami, inspirują innych do przeprowadzania działań zbrojnych. Zwalczający terroryzm nie mogą sobie pozwolić, żeby ich aktywnością była jedynie dyskusja z inspiratorami przemocy.
Zadanie dyskusji z ideologami islamizmu bardziej powinno leżeć na barkach organizacji pozarządowych, które powinny uzyskiwać wsparcie rządu. Jednak trudno nie zauważyć, że taka organizacja jak Quilliam Foundation niedawno zakończyła działalność, a Hizb ut-Tahrir czy Cage działają dalej i na szeroką skalę.
W 2018 roku obserwowaliśmy organizację CAGE na odbywającej się w Warszawie konferencji organizacji pozarządowych OBWE. Poglądom ludzi z CAGE, w których przedstawiali brytyjski rząd jako narzędzie islamofobii, prawie nikt nie rzucił rękawicy. To zresztą organizacja, która polski rząd bezkarnie nazywa faszystowskim.
Działacze tych organizacji czerpią szczodre wsparcie od muzułmanów, przekonanych, że reprezentują ich interesy, od osób prywatnych i publicznych z krajów muzułmańskich, ale także i od organizacji europejskich. Tymczasem organizacje krytykujące islamizm w Europie traktowane są przez rządy podejrzliwie, więc raczej słabiej dofinansowane. A tej walki nie da się toczyć bez pieniędzy.