Wiadomość

Katar i farsa demokracji

Doha, stolica Kataru (zdj.ilustracyjne, wikimedia)

Dziwny zbieg wydarzeń miał miejsce pod koniec lata 2021 r. W Tunezji demokratycznie wybrany prezydent kraju, Kais Saied, zawiesił parlament i zmienił rząd powołując się na władzę, jaką przyznaje mu konstytucja Tunezji.

Niemal dokładnie w tym samym czasie demokratycznie wybrany rząd Afganistanu został obalony przez radykalną, islamistyczną grupę rebeliancką – Taliban – ściśle stowarzyszoną z globalną organizacją terrorystyczną, Al-Kaida.

Jeśli polegać na własnych mediach Kataru, głownie osławionej panarabskiej sieci telewizyjnej Al-Jazeera po arabsku i angielsku, i innych mediach po angielsku, można pomyśleć, że prezydent Saied jest czarnym charakterem, a talibowie są bohaterami lub, ujmując to nieco inaczej, że zachowanie demokracji w Tunezji wymaga przeciwstawiania się jej demokratycznie wybranemu prezydentowi, ale jeśli chodzi o demokrację w Afganistanie, można to odrzucić i całkowity monopol władzy Talibanu, Al-Kaidy i Sieci Hakkani jest nie tylko czymś, co należy chwalić, ale uznawać i wspierać.

Można także uznać, że działania amerykańskiej członkini Kongresu z ramienia Demokratów, Ilhan Omar, nawołującej do uchwalenia prawa przeciwko islamofobii, lub oskarżanie Francji o tę fobię trzeba nagłaśniać, podczas gdy autentyczne demonstracje afgańskich kobiet, odważnie sprzeciwiających się talibom na ulicach Kabulu, należy starannie ignorować.

Fakt, że prezenterki Al-Dżaziry, których obecność jest pozorem pluralizmu tej sieci, ignorują los muzułmańskich kobiet w Afganistanie (podczas gdy nagłaśniają wybrane sprawy na Zachodzie) tylko posypuje rany solą. W postawionym na głowie świecie katarskiej polityki zagranicznej i propagandy słowa takie, jak demokracja, prawa człowieka lub prawa kobiet są jedynie narzędziami do używania wobec przeciwników, ale nie wobec bliskich sojuszników rządzących dzisiaj w Kabulu, Gazie i Ankarze.

Ta jawna polityczna hipokryzja katarskiego kierownictwa znalazła oddźwięk w zwiększonym nacisku Zachodu na tunezyjskiego prezydenta i w złym zrozumieniu rzeczywistości katarskiego poparcia dla Talibanu jako jakiegoś bezstronnego pośrednictwa. W obu wypadkach cel jest jasny.

W Tunezji chodzi nade wszystko o zdobycie poparcia dla islamistycznego polityka, Raszida Gannusziego i jego partii Nahda. W Afganistanie chodzi o zdobycie poparcia, zasobów i akceptacji dla Talibanu. Droga do najwyższej władzy dla islamistów w Tunezji wiodła, jak sądzono, przez partię polityczną, w Afganistanie przez karabiny i zamachowców-samobójców wśród talibów. Cel jest ten sam w obu wypadkach.

Wyczerpanie i rozpacz Zachodu w sprawie Afganistanu czyni go niezmiernie podatnym na każdego, kto – jak sugeruje Katar – “dostarczy” dobre zachowanie Talibanu (takie dobre zachowanie nie zdarzyło się jak dotąd w żaden widoczny sposób, ale talibowie nauczyli się podczas pobytu w Doha mówić pewne rzeczy, które ludzie Zachodu chcą słyszeć).

Jednak minister spraw wewnętrznychTalibanu, Siradżuddin Hakkani, wychwalał ostatnio zamachowców-samobójców, których poświęcenie było kluczową częścią dojścia do władzy „islamskiego systemu” talibów, obiecując parcele ziemi i pieniądze członkom rodzin takich zamachowców.

Nade wszystko Zachód obawia się fal afgańskich uchodźców kierujących się ku Europie, jak również bezpiecznego schronienia dla Al-Kaidy w Kabulu. Zapewnienia talibów “przekazywane” przez Katar, są nadzwyczaj marne, ale Zachód ma niewiele więcej, na czym mógłby polegać po katastrofalnym wycofaniu się z Afganistanu.

Jeśli chodzi o Tunezję, antyamerykański Gannuszi jest tylko najnowszym z islamistycznych polityków, który oczarował Zachód, a szczególnie Stany Zjednoczone, pragnące osiągnięcia jakiegoś rodzaju ugody z islamistycznymi politykami. Wcześniejsze zachodnie odmiany tej dziwnej fascynacji skupiały się na postaciach takich, jak Erdoğan w Turcji lub Muhammad Morsi w Egipcie, a nawet Hamas w Gazie.

Ta amerykańska i zachodnia “miękkość” wobec antyzachodniego islamizmu była chorobą obu partii, od administracji George’a W. Busha po dziś dzień. Administracja Obamy hołubiła rządzących islamistów w Egipcie i starała się dogadać z Iranem. Nawet prezydent Trump, wyszydzany jako “islamofob” przez swoich politycznych wrogów, był skrajnie wyrozumiały wobec islamistów u władzy w Turcji i Katarze, i to Trump zainicjował fatalną umowę z Talibanem.

Katar początkowo popierał prezydenta Saieda, kiedy wydawało się, że jego nacjonalistyczne i populistyczne cechy będą użyteczne dla tego państwa z Zatoki. Jednak niedawna zmiana frontu wobec tunezyjskiego prezydenta znalazła oddźwięk w Kongresie USA. Tunezyjski dziennikarz Imed Bahri napisał niedawno, że Gannuszi i jego zwolennicy “manipulują członkami Kongresu, [prosząc ich], by ingerowali w sprawy Tunezji i pomogli islamistom powrócić do władzy, od której zostali odsunięci 25 lipca, po 10 latach złego zarządzania, niekompetencji, terroryzmu i korupcji, które powaliły Tunezję na kolana”.

Nie ulega wątpliwości, że oszuści z Doha odegrali kluczową rolę w demonizowaniu demokratycznie wybranego arabskiego prezydenta, podczas gdy gdzie indziej popierają religijnie motywowany reżim totalitarny, a równocześnie utrzymują dyktaturę rodziny w kraju, gdzie władca, premier, ministrowie spraw wewnętrznych i zagranicznych są z tej samej rodziny i żaden z nich nie został do niczego wybrany.

Deficyt demokracji na Bliskim Wschodzie faktycznie istnieje, ale książęcy hipokryci w Doha i ich tuby medialne są ostatnimi głosami, jakich powinno słuchać się w tej sprawie.

Autorzy: Yigal Carmon (prezes MEMRI), Alberto M. Fernandez (wiceprezes)

Źródło: https://www2.memri.org/polish/farsa-demokracji-w-katarze/16426

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign