Warunki rządu RP postawione Unii Europejskiej w sprawie uchodźców to zwykłe zapisy prawa międzynarodowego.
„Kochanie, kupiłem pralkę. Dużo zapłaciłem, ale wynegocjowałem twardo warunki ze sprzedawcą. Wyobraź sobie, że w ciągu 7 dni możemy ją zwrócić bez podawania przyczyn i mamy roczną gwarancję”. Z takiego „negocjatora” w domu żona musi być zadowolona tak samo, jak polskie społeczeństwo powinno być zadowolone z negocjacji naszego rządu w kwestii przyjmowania uchodźców. Warunki, które nasz rząd stawia Unii i uporczywie negocjuje, to bowiem nic innego jak oczywiste zasady przyznawania azylu.
Nie przyjmiemy uchodźców, jeżeli będą zagrażali naszemu bezpieczeństwu. Oczywiście – bo Konwencja Genewska z 1951 roku wyłącza spod prawa azylu zbrodniarzy i osoby, które w swoim kraju popełniły przestępstwa inne, niż polityczne.
Nie przyjmiemy imigrantów ekonomicznych. Brawo, im jednak również azyl w myśl Konwencji Genewskiej nie przysługuje.
Nie zgodzimy się na stałe kwoty – to także sztuka negocjatorska: uzyskać zapis zgodny z obowiązującymi Porozumieniami Dublińskimi, według których odpowiedzialny za uchodźcę jest pierwszy kraj w UE, gdzie składa on wniosek o azyl.
W efekcie premier Ewa Kopacz po środowym szczycie może wrócić dumnie i ogłaszając zwiększone kwoty uchodźców, które przyjmie Polska, opowiedzieć o nieustępliwej walce, jak nabywca towaru, który „zdobył” roczną na niego gwarancję.
Jan Wójcik