Piotr Ślusarczyk
Izraelska prasa podaje, że stu trzydziestu walczących w szeregach Państwa Islamskiego trafi z Syrii do Francji. Informacja ta prowokuje do zadania sobie pytania, jak to możliwe, że w laickiej V Republice tak wielu młodych muzułmanów złowionych zostało w sieci dżihadystów?
Odpowiedź na to pytanie znajdziemy między innymi w publikacji Gillesa Kepela „Terror we Francji. Geneza francuskiego dżihadu” (pracę tę po polsku opublikowało wydawnictwo Dialog). Żeby zrozumieć, czym jest obecnie dżihad w jego francuskim wydaniu, należy cofnąć się do 2005 roku. To wtedy, między 27 października a 18 listopada przez kraj przelała się fala zamieszek, w których stroną aktywną byli muzułmanie. Zapłonęły przedmieścia Paryża i wiele innych miejsc zamieszkiwanych przez ludność imigrancką, głównie z państw afrykańskich. Władze wprowadziły stan wyjątkowy, by zminimalizować straty, choć te i tak były ogromne. Zniszczonych zostało blisko dziewięć tysięcy samochodów, ponad dwa tysiące osiemset osób trafiło do aresztu, więcej niż stu dwudziestu funkcjonariuszy zostało rannych. Wydarzenia te jak w soczewce skupiły w sobie główne problemy, ignorowane latami przez francuskie władze i zwolenników multikulturowej ideologii.
Wypadki z 2005 roku ujawniły nowego i dotychczas w zasadzie nieobecnego aktora na francuskiej scenie publicznej. Przeciwko państwu francuskiemu wystąpiło drugie, a nawet trzecie pokolenie imigrantów, które urodziło się we Francji i było jej obywatelami. Niszczyli oni budynki użyteczności publicznej i miejską infrastrukturę. Wróg miał mundur policjanta czy żandarma Francuskiej Republiki. Zamieszki zaczęły się od śmierci dwóch nastolatków, którzy chcąc uniknąć przeszukania przez policjantów schronili się w stacji transformatorowej i tam porażeni prądem zmarli.
Wieść o śmierci Bouna Traoré i Zyeda Benna sprawiła, że fala niepokojów rozlała się na przedmieścia stolicy. Punktem zwrotnym było jednak odpalenie granatu z gazem łzawiącym parę centymetrów od starego magazynu, który został zaadaptowany na meczet. Sytuacja wyrwała się spod kontroli podczas strać w paryskiej dzielnicy Anatole-France, 30 października 2005 roku, kiedy to grupa pięćdziesięciu młodych mieszkańców imigranckich przedmieść rzucała kamieniami w stronę samochodów policyjnych. Służby odpowiedziały na ataki używając gazów łzawiących. Jeden z gazowych ładunków upadł nieopodal budynku, który w niczym nie przypominał muzułmańskiego domu modlitwy.
Mimo tego, że intencją służb w żadnym razie nie był atak na meczet, ten incydent uruchomił lawinę. Muzułmanie przekazywali sobie plotki o „zagazowaniu meczetu”, a nawet o wrzuceniu kanistrów z gazem do środka. Przekaz był jasny: francuskie państwo atakuje meczet w świętym dla muzułmanów miesiącu (do starć doszło bowiem w czasie trwania Ramadanu). Oskarżenia o profanację miejsca świętego wystarczyły do tego, żeby przemoc rozlała się na inne rejony Francji.