Tony Blair
Obecnie praktycznie wszędzie w Europie wybory mogą obrócić się w debatę nad imigracją i integracją. W Szwecji skrajnie antyimigracyjne partie zdobyły przyczółek w parlamencie po raz pierwszy. W Holandii, antyimigrancka i islamofobiczna Partia Wolności jest teraz trzecią największą partią, wyprzedzając tradycyjnie konserwatywnych chrześcijańskich demokratów. We Francji i Belgii rozgorzała debata nad państwowymi zakazami noszenia chust, Włochy mogą być następne. W Niemczech, kanclerz Angela Merkel ostatnio powiedziała, że wielokulturowość zawiodła. W Wielkiej Brytanii imigracja była kluczową sprawą w ostatnich wyborach. Nawet w Szwajcarii, głosujący w ubiegłym roku zatwierdzili w referendum zakaz dla minaretów, ku zaskoczeniu praktycznie całej europejskiej elity intelektualnej i politycznej.
To wielki, rosnący problem i nie należy go rozumieć po prostu w kategoriach kulturowych zagadnień imigracji.
„Respektując inne wiary jednocześnie musimy nalegać na szacunek dla instytucji państwowych i narodowego języka „
W Pakistanie w ubiegłym roku terroryzm zabił około 3 300 osób, to więcej niż w Afganistanie. Taka przemoc okalecza wiele krajów, włączając w to Irak, Somalię, Jemen i wiele innych. W konflikcie na Mindanao, na Filipinach, zostało zabitych 150 000 osób. Ta przemoc jest powiązana z wszelkiego rodzaju dysputami politycznymi i religijnymi, lecz podsyca europejskie zaniepokojenie tym, że imigracja, terroryzm, wiara religijna i etniczność są różnymi aspektami tego samego problemu.
Z pewnością w Europie niebezpieczeństwo jest bardzo widoczne. Zwłaszcza w trudnych ekonomicznie czasach to zagadnienie może wywołać podziały, sekciarstwo a nawet rasizm w społeczeństwach opartych na równości. Tradycyjne partie polityczne są w potrzasku. Albo będą temu schlebiać, ale oczywiście nigdy nie ulegną wystarczająco; lub będą pozostawać w stanie zaprzeczenia i skażą się na pozycję elit bez poczucia rzeczywistości. Reakcja narasta. Przestrzeń pośrodku staje się coraz mniejsza.
Musimy dokładnie określić problem. Nie ma ogólnego problemu z integracją. W Wielkiej Brytanii, na przykład, nie mówimy o Chińczykach czy Hindusach. Nie mówimy o czarnych czy Azjatach. To jest problem szczególny. Dotyczy niepowodzenia części społeczności muzułmańskiej odnośnie ustanowienia i stworzenia tożsamości, która jest zarówno brytyjska jak i muzułmańska. Podkreślam, części tej wspólnoty. Większość muzułmanów nie ma problemu ze swym obywatelstwem w Wielkiej Brytanii, podobnie jak ja. Ośmielam się twierdzić, że jest to także prawda dla wszystkich narodów europejskich.
Jednak niektórzy się nie integrują. Jeżeli jednak mówimy o tym w kategoriach ogólnych, bez precyzji, z obawy przed „stygmatyzowaniem” muzułmanów, alienujemy opinię publiczną i izolujemy większość muzułmanów, którzy się integrują i chcą być częścią naszego społeczeństwa tak jak inne grupy. Ponieważ nie identyfikujemy problemu takim jaki jest, miejsce otwartej debaty zabiera podziemna, a ta wrzuca wszystkich muzułmanów do jednego worka. Tak więc w interesie „obrony” społeczności muzułmańskiej tak naprawdę oddzielamy ją, poprzez odmówienie jej udziału w uczciwej debacie na temat tego, co się wydarza.
Większość ludzi intuicyjnie rozumie właściwe podejście do integracji. Musimy tylko je wyartykułować i wzmocnić. To podejście to jasny i ostrożny rozdział pomiędzy przestrzenią wspólną, dzieloną przez wszystkich obywateli i przestrzenią, gdzie możemy być różni. Mamy różne wiary. Praktykujemy je inaczej. Mamy różne historie, kultury i poglądy. Niektórzy obywatele autentycznie i uczciwie nie lubią niektórych bardziej liberalnych tendencji zachodniego życia. Możemy się tutaj różnić.
Jednak musimy współdzielić akceptację dla niektórych spraw w które wierzymy i które razem robimy: stosowanie się do takich wartości jak demokracja, rządy prawa, równość płci; szacunek wobec instytucji państwowych; posługiwanie się językiem narodowym. Ta wspólna przeszłość nie może być zostawiona do wyboru czy indywidualnej decyzji. Musi być zaakceptowana jako obowiązkowa. Robiąc tak, tworzymy jasną barierę pomiędzy tymi obywatelami społeczeństwa-gospodarza, którzy są ze zrozumiałych powodów zaniepokojeni, a tymi, którzy są bigotami.
Niepokoje co do nielegalnej imigracji mają wiele wspólnego z wrażeniem, że system może być ograny lub oszukany przez tych, którzy są wrodzy społeczeństwu-gospodarzowi, które chcą spenetrować. Podkreślanie, że istnieją zasady, surowo przestrzegane – a w przypadku Europy mogą być one zarówno paneuropejskie jak i narodowe – nie jest antyimigracyjne. To jest w rzeczywistości jedyny sposób ochrony tej idei, że imigracja, właściwie kontrolowana, przynosi wielkie korzyści.
Nie pokonamy ekstremizmu (i strachu, który wywołuje w naszych społeczeństwach) dopóki nie pokonamy jego narracji. Tą narracją jest islam jako ofiara Zachodu, złączona z nim w nieuniknionym kulturowym konflikcie.
Ta narracja łączy uzasadnione sentymenty (możecie się z nimi zgadzać lub nie) – niepokój co do niesprawiedliwości wobec Palestyńczyków, sprzeciw wobec wojskowej akcji w Afganistanie i Iraku, gniew wobec Kaszmiru i Czeczenii, opozycja wobec reżimów wspieranych przez Zachód – z nieuzasadnioną narracją, która definiuje islam w sposób sprzeczny z jego prawdziwymi naukami. Ci, którzy akceptują tę narrację, używają swojej religijnej wiary jako odznaki tożsamości w opozycji do innych. Integracja widziana jest wówczas jako opresja. A wtedy reakcja na to stanowi ostateczne potwierdzenie, że rzeczywiście jesteśmy w konflikcie.
Ta narracja ma wymiar globalny. Jej ideologia jest globalna i jako takiej należy się jej przeciwstawić. Jednak daleko nam do uczynienia tego. Finansuje ona strony internetowe, szkoli swoich zwolenników, rozprzestrzenia swój przekaz. Przeprowadza kampanie, od czasu do czasu używając przemocy, częściej propagandy.
Pierwszym krokiem do odparcia ataku jest rozpoznanie natury konfliktu. Dlatego też to, co wydarza się dzisiaj w Europie, to nie losowe wybuchy antyimigranckiego resentymentu, który zgaśnie tak szybko jak się pojawił. Takich widzieliśmy już wiele. Ten konflikt jest inny: głębszy, bardziej niebezpieczny niż w ostatnich latach i ostatecznie połączony z tym, co narasta w reszcie świata. Czas się obudzić.(pj)
Tony Blair w latach 1997-2007 był premierem Wielkiej Brytanii
Tłum. JW. online.wsj.com
***
Komentarz redakcji
Po lekturze tego tekstu nasuwa się pod adresem Tony’ego Blaira wiele pytań:
– Dlaczego tak późno? Czy w latach kiedy, był premierem, nie mógł nic zrobić w tej sprawie, skoro problem nie jest nowy?
– Dlaczego traktuje Wildersa jako islamofoba, zgłaszając te same co on propozycje: zaostrzenie prawa imigracyjnego, szacunek dla zasad świeckiego państwa, zlikwidowanie nielegalnej imigracji?
– Dlaczego zamiast mówić ogródkami o równości płci i zaakceptowaniu rządów prawa, nie wezwie do zlikwidowania szariackich trybunałów w Wielkiej Brytanii?
– Czy deklarując obowiązkowy szacunek dla rządów prawa, instytucji państwowych, równości płci i demokracji, przyjmuje, że z definicji osoby, które marzą o prawie szariatu i wierzą, że mężczyźni są ponad kobietami, stanowią radykałów wykluczonych z udziału w życiu demokratycznego społeczeństwa?
– Dlaczego więcej uwagi poświęca radykalnej reakcji na islamski ekstremizm, niż samemu islamskiemu radykalizmowi? Czyżby dopiero ta reakcja społeczeństwa zmotywowała go do działania?
– Blair przeczytał Koran trzy razy i znalazł tam przesłanie miłości, Wilders przesłanie nienawiści. Kto ma rację?