Wiadomość

Imigracja: Niemcy nie dają rady

Granica serbsko - węgierska, 2015r. (zdj. ilustracyjne, Wikimedia, autor Gémes Sándor/SzomSzed)

Problem imigracji powraca. Niemcy wyraźnie nie dają sobie z nim rady. Samorządowcy apelują o uszczelnienie granic. Unia Europejska występuje z kolejną propozycją, która nie dotyka istoty problemu i budzi opór.  

Przewodniczący Niemieckiego Związku Powiatów, Reinhard Sager, wzywa do „zwrotu” w polityce migracyjnej. „Z trudem radzimy sobie z liczbą imigrantów, mamy poważne problemy z zakwaterowaniem” – mówi samorządowiec.

Dodał, że istnieją problemy z opieką, edukacją szkolną oraz z integracją, ponieważ brakuje środków i personelu. Zbyt wielu ludzi przybywa na raz. Sager wezwał rząd federalny do zmiany polityki migracyjnej: „W zeszłym roku kanclerz mówił o punkcie zwrotnym. To prawda. Potrzebujemy również zwrotu w polityce migracyjnej. Pod tym względem rząd federalny stoi przed ogromnym wyzwaniem”. I zaapelował: „Napływ imigrantów do Niemiec musi się po prostu skończyć. W przeciwnym razie gminy oraz powiaty w Niemczech nie będą już w stanie poradzić sobie z napiętą sytuacją. Nie można na to pozwolić”.

Odnosząc się do toczącego się w ostatnich miesiącach sporu o wsparcie dla krajów związkowych i gmin w zapewnieniu moiejsc migrantom, przewodniczący Niemieckiego Związku Powiatów powiedział, że nie chodzi tu przede wszystkim o pieniądze, ale o ograniczenie nielegalnej imigracji do kraju. Zwrócił uwagę, że od początku roku przybyło już ponad 100 000 migrantów z krajów trzecich (z wyłączeniem uchodźców z Ukrainy). Jeśli cały czas liczba nielegalnych imigrantów będzie rosła, „system w pewnym momencie się załamie”.

Lewica musi porzucić złudzenia

Nawoływania do zmiany kierunku polityki migracyjnej słychać także ze strony niektórych publicystów. Ferdinand Otto na łamach „Die Zeit” otwarcie nazywa politykę migracyjną Niemiec opartą o lewicowe mrzonki.

Partie lewicowe, takie jak SPD oraz Zieloni, nie mogą pogodzić się z potrzebą uszczelnienia granic. Kiedy Horst Seehofer z CSU zgłaszał postulat zwalczania nielegalnej imigracji, prasa i znaczna część klasy politycznej nie pozostawiłły na jego stanowisku suchej nitki. Teraz po kilku latach te same rozwiązania proponuje kanclerz Olaf Scholz, stwierdzając otwarcie, że liczba przybywających musi zostać zmniejszona, a liczba deportacji zwiększona.

Być może w Niemczech dochodzi do procesów, które zaszły w USA oraz Australii. Lewicowe elity wycofały się z rozwiązań stymulujących migrację. Obecnie w Stanach Zjednoczonych migranci muszą złożyć wniosek o azyl w swoim kraju, a dopiero po jego rozpatrzeniu mogą udać się do USA.

Od zdolności ochrony granic przez UE i jej członków w dużej mierze zależy stabilność i dalsza przyszłość projektu europejskiej integracji.

W Australii na początku lat dziewięćdziesiątych konserwatywny rząd wysyłał migrantów na wyspy Pacyfiku i nie przyjmował kolejnych łodzi. Lewicowa Partia Pracy poluzowała obostrzenia, ale po niedługim czasie znowu je przywrócono. Dziś w Australii rządzi lewica, która pilnie strzeże granic. Wielka Brytania i Dania otwarcie mówią o potrzebie zmiany kursu i zerwania z paradygmatem granic otwartych dla wszystkich.

Zasoby są ograniczone

Cześć ideologicznej lewicy odmawia uznania oczywistego faktu: liczba imigrantów, których można przyjąć, jest ograniczona. Jak pisze niemiecki publicysta: „Lewicowcy, którzy przez 40 lat zwodzili opinię publiczną swoimi fantazjami o wzroście gospodarczym, powinni wiedzieć lepiej: ten wzrost faktycznie ma swoją obiektywną granicę – w salach gimnastycznych, lekcyjnych, na kursach językowych, na rynku wynajmu mieszkań i pracy, i oczywiście w kasie państwa. W jednym mieszkaniu nie da się zakwaterować dziesięciu osób, a z jednego nauczyciela zrobić dwudziestu”. Okoliczności te powinny być brane pod uwagę przez polityków.

Imigracja nie powinna też uderzać w bezpieczeństwo członków społeczeństwa przyjmującego. Badacz migracji Ruud Koopmans oblicza, że migranci są wyraźnie nadreprezentowani w „zabójstwach, morderstwach i gwałtach; statystycznie są sześć do siedmiu razy bardziej narażeni na bycie sprawcami niż członkowie większości społeczeństwa”.

Zwalczanie skutków, nie przyczyn

Okazuje się, że hasło: „Damy radę” lansowane przez Angelę Merkel było pustym zaklęciem. Dziś jasne jest, że Niemcy i reszta Europy nie dają rady. Powracająca propozycja władz UE, mówiąca o relokacji imigrantów, jasno dowodzi, że cenę za polityczne błędy niemieckiego rządu mają płacić także inne kraje.

Najnowsza propozycja Brukseli, zwana „solidarnościową”, polega na tym, że albo dane państwo przyjmie imigrantów, albo zapłaci za każdego, którego nie chce przyjąć, 22 tysiące euro. Jak wyliczyła polska strona, UE na każdego uchodźcę z Ukrainy przebywającego w Polsce wydała 200 euro. Istnieje więc „rażąca dysproporcja” między planami płacenia 22 tysięcy euro za każdego nieprzyjętego migranta, a realnym wsparciem dla ukraińskich ofiar wojny.

Polska, Węgry, Słowacja i Chorwacja odrzucają najnowszą propozycję Unii Europejskiej. Od zdolności ochrony granic przez UE i jej członków w dużej mierze zależy stabilność i dalsza przyszłość projektu europejskiej integracji.

Komentarz:

Dzisiejszy system jest w dużej mierze niemoralny. Przyjmując migrantów ekonomicznych tracimy zasoby potrzebne do tego, żeby pomóc ofiarom wojny. Nie może być tak, że do Europy trafiają ci, których stać na opłacenie przemytnika i prawnika, a w tym samym czasie matka z dzieckiem, która ucieka przed wojną, nie ma szans na systemową pomoc. PŚ.

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign

Piotr S. Ślusarczyk

Doktorant UKSW, badacz islamu politycznego, doktor polonistyki UW; współprowadzący portal Euroislam.pl; dziennikarz telewizyjny i radiowy.

Inne artykuły autora:

Dzihadyści zaatakowali w Rosji

Izolacja rządu talibów już nie działa

Niemcy: czy deportacja imigrantów będzie sprawniejsza?