Daniel Greenfield
Trzy lata temu Barack Hussein Obama przybył na Bliski Wschód z propozycją Nowego Początku (New Beginning). Wraz z tym „nowym początkiem” Stany Zjednoczone zdecydowały, by nie popierać już arabskich dyktatur ze względu na swoje własne interesy
. Ameryka 2.0 opowiadając się za muzułmańską demokracją miała więc uciszyć wielkie mityczne źródło muzułmańskiego gniewu wobec Ameryki – Wielkiego Szatana.
Dwa lata później, pewnego mroźnego zimowego dnia, Obama świętował upadek Mubaraka oświadczając: „Obywatele Egiptu przemówili i ich głos został usłyszany, i Egipt nigdy już nie będzie taki sam”.
Teraz, po roku, pomimo kolejnej zimy, islamskiej zimy, Egipt wydaje się być dokładnie taki sam.
Na Placu Tarhir mamy setki tysięcy protestujących przeciwko władzy zagarniętej przez obecnego władcę, po ulicach grasują bandy zwolenników reżimu, roztrzaskując głowy i napadając na kobiety. Odziały policji robią wszystko, żeby stłumić powstanie, a aparat propagandy reżimu obwinia za całą sprawę spisek z zewnątrz.
Trudno odróżnić Egipt z zimy 2012 od Egiptu z zimy 2011 roku. Wielka różnica polega na tym, że brodaci mężczyźni, którzy wcześniej protestowali przeciwko reżimowi, teraz są reżimem. Mubaraka zastąpił Morsi, a Morsi walczy, żeby stłumić rewolucję z 22 listopada 2012 w imię rewolucji z 25 stycznia 2011. A gdyby rewolucja z 22 listopada się powiodła, wkrótce na ulice wyszłoby Bractwo Muzułmańskie ze swoją rewolucją, albo kontrrewolucją albo kontr-kontrrewolucją. Obama, który rok temu dał kosza Mubarakowi, nie ma teraz nic do powiedzenia na temat band płatnych gwałcicieli czy sal tortur używanych przez Bractwo Muzułmańskie. Zamiast tego Pierwszy Golfista narodu zajmuje się upamiętnianiem różnych dat z amerykańskiej historii, pozwalając się sfotografować obok jakiegoś szczególnego historycznie obiektu. Serwisy prasowe pokazują tyle samo zdjęć zbroczonych krwią protestujących w Egipcie, ile szaleńczej twórczości Białego Domu, czyli zdjęć Obamy wlokącego wieniec przed Pearl Harbor Memorial albo obojętnie rozglądającego się wokół autobusu Rosy Parks*, jak gdyby próbował uciec w historię od historii, która w tym momencie wydarza się wokół niego.
„Są tacy, którzy popierają demokrację tylko wtedy, gdy nie mają władzy, zaś kiedy już ją zdobędą, stają się bezwzględni w tłumieniu praw innych” – powiedział Obama w swym przemówieniu o New Beginning. Jest to świetny opis Bractwa Muzułmańskiego, sporządzony przez przywódcę, który udowodnił już, że nie jest w stanie podołać zadaniu powstrzymania tej właśnie frakcji, której dał władzę, od traktowania demokracji jak ekspresu do Tysiącletniego Kalifatu.
Lecz gdzieś między sesjami golfa i bezcelowym imprezowaniem z udziałem celebrytów, Nowy Początkujący odkrył, że istnieją pewni dyktatorzy, których jest skłonny tolerować w imię nienazwanych korzyści, na których mu zależy. Każdy polityk ma swoją cenę i swoich pupilków – tyranów. Morsi, jak Erdogan i Dżebali (premier Tunezji – red.), to taki pupilek-tyran Obamy. A może to Obama jest pupilkiem–demokratą Morsiego. Nietzsche twierdził, że jeśli patrzysz w otchłań, otchłań może zacząć patrzeć w ciebie. I jeśli wystarczająco długo utrzymywałeś dobre stosunki z tyranami, może się w końcu okazać, że to tyrani utrzymywali dobre stosunki z tobą.
Jest taka apokryficzna historia Stephena Hawkinga o ekscentrycznej starszej damie, która zwraca się do Bertranda Russella przedstawiającego teorię kosmologii. Kończy się słynną ripostą owej damy: „Po prostu tam są żółwie, aż do samego końca”**. Historia miała pokazać absurdalność poglądu kreacjonistów, ale ukazuje zarazem, iż fizycy teoretyczni też mają swoje „żółwiowe” problemy osiągające apogeum w teoriach o multiwszechświatach, w których żółwie zostały zastąpione wszechświatami – ale prowadzi to w taką samą ślepą uliczkę.
Każdy system myślowy ma swoje momenty takiego absurdu, kiedy ucieka się do żółwiowej luki, żeby wypełnić lukę we własnym rozumowaniu. Ale gdy mowa o Bliskim Wschodzie, nie chodzi o żółwie „do samego końca”, tylko o dyktatorów do samego końca.
Obama zobowiązał się do stworzenia nowego początku poprzez zakończenie, w imię demokracji, starej polityki popierania dyktatorów – tylko po to, by zainaugurować całkiem nową politykę popierania dyktatorów w imię demokracji. Rytualne wybory demokratyczne doprowadziły do tego samego skutku w Iraku i Autonomii Palestyńskiej. Teraz Obama zmuszony jest popierać dyktaturę, żeby popierać demokrację.
Poparcie Obamy dla Morsiego rozwścieczyło Arabską Ulicę, a przynajmniej niektóre arabskie ulice w Kairze, i zniweczyło cały sens programu Nowy Początek – pozyskania serc i umysłów Bliskiego Wschodu.
Przyglądając się Kairowi, Bagdadowi, Bengazi, Ramallah, czy innemu egzotycznemu, wschodniemu terenowi, gdzie demokratyczni marzyciele myśleli, że rozpocznie się tam reformacja i renesans islamu, widzimy, że jak okiem sięgnąć znajdują się tam wyłącznie dyktatorzy. Owo wielkie duchowe, polityczne i kulturalne odrodzenie, które miało zneutralizować terroryzm, zażegnać konieczność ataków dronami, „nagich” skanerów na lotniskach, czy konieczność polewania ludzi wodą przez innych ludzi w tajnych więzieniach, nigdy się nie wydarzyło.
Świat może nie opierać się na żółwiach, ani na nieskończonych wszechświatach, ale Bliski Wschód z całą pewnością opiera się na dyktatorach i żadna liczba nowych początków tego nie zmieniła. Powstrzymaj jednego dyktatora, a w jego miejscu pojawi się zaraz inny. Zorganizuj wybory, zaplanuj zmianę reżimu, wyślij działaczy albo samoloty wojskowe, ale kiedy już opadnie kurz rewolucji i wszyscy śniący o demokracji będą sobie gratulować przeprowadzenia udanych wyborów, zza kulis wyłoni się po cichu nowy dyktator, wygłosi mowę tronową, wprowadzi stan wojenny i zacznie obławę na opozycjonistów.
Człowiek wielki, większy od Obamy, przyznałby się do porażki. Człowiek przyzwoity czułby, że jest coś winien tym ludziom, których zachęcał do działania. Czułby, że powinien im coś powiedzieć, cokolwiek. Ale Obama jest zbyt zajęty strojeniem się i pozowaniem, które ma mu zapewnić miejsce w historii. Zbyt zajęty, żeby tracić czas i dokładnie przyjrzeć się we wstecznym lusterku gruzom, jakie za sobą pozostawił. Tak jak wcześniej Carter i jak połowa wybranych i niewybranych przywódców Europy, Obama postawił wszystko, co miał, na upolityczniony islam, a teraz nie interesuje go, jakie są skutki tego zakładu.
Trzy lata po słynnym Nowym Początku, Nowy Początkujący, a teraz już niemal Stary Początkujący, zatyka sobie uszy przed krzykiem z Placu Tahrir. Jest tam teraz nowy dyktator, a nowy początek skończył się po staremu. Dyktatorzy, aż do samego końca.
* http://pl.wikipedia.org/wiki/Rosa_Parks
** http://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BB%C3%B3%C5%82wie_a%C5%BC_do_ko%C5%84ca Tłumaczenie: Z. Myszkowski
Źródło: http://frontpagemag.com/2012/dgreenfield/its-dictators-all-the-way-down/