Jan Wójcik
Jedną z grup najbardziej przerażonych wyborem Donalda Trumpa na prezydenta są muzułmanie.
I to nie tylko ci w Stanach Zjednoczonych, którzy mogli poczuć się niepewnie wobec antymuzułmańskiej retoryki Trumpa, który po islamskich zamachach terrorystycznych wzywał do zatrzymania imigracji z krajów islamskich oraz do ściślejszego nadzoru meczetów. Okazuje się, jak donosi „Daily Mail” czy „Forward”, prezydenta Trumpa boją się muzułmanie na całym świecie.
Boją się go, bo ich zdaniem jego wybór to wiatr w żagle ISIS i innych organizacji terrorystycznych, ponieważ Trump ma potwierdzać tezę terrorystów, że Zachód jest zasadniczo antymuzułmański. Gdzie zatem byli ci muzułmanie, kiedy jeden z ponoć najbardziej sprzyjających im prezydentów, Barack Obama, zamienił Libię w państwo upadłe, pozwalając kwitnąc tam terrorystom? Gdzie byli, kiedy administracja Obamy, w osobie kontrkandydatki Trumpa Hillary Clinton pomagała wysyłać broń rebeliantom syryjskim poprzez Katar i Arabię Saudyjską – broń, która ostatecznie wylądowała w rękach dżihadystów ISIS lub Al-Kaidy? Gdzie byli, gdy po Arabskiej Wiośnie administracja amerykańska wspierała Bractwo Muzułmańskie i łudziła się, że to początek demokratycznego Egiptu? Co więcej, sunnici w Jemenie wyrzynają szyitów (z wzajemnością), sunnici w Syrii wyżynają alawitów, stronników szyitów (z wzajemnością), ale winne temu stanowi rzeczy są Stany Zjednoczone?.
A kto konkretnie, między innymi, boi się Trumpa?
W Stanach Zjednoczonych jeszcze w czasie kampanii prym wśród tych „wystraszonych” wiodła CAIR, (Rada Stosunków Amerykańsko – Islamskich) organizacja z nurtu Bractwa Muzułmańskiego, zakładana przez osoby powiązane z Hamasem.