Chociaż najbardziej przejmujemy się naszymi wyborami prezydenckimi, to dla przyszłości Unii Europejskiej znacznie większe znaczenie mają o 3 dni wcześniejsze wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii. Tam obie główne partie – labourzyści i konserwatyści – mają równe szanse wygranej, ale żadna nie zdobędzie większości parlamentarnej i rządzić będą musiały w koalicji.
Konserwatyści chcą ograniczenia imigracji do Wielkiej Brytanii i referendum o pozostaniu w Unii Europejskiej, labourzyści nie zamierzają wprawdzie robić referendum, za to chcą uczynienia z islamofobii ściganego z urzędu przestępstwa. Komu kibicować w tej sytuacji?
Jeśli wygrają konserwatyści to obiecują zorganizowanie w ciągu dwóch lat ogólnokrajowego referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii w Unii. Wprawdzie sami konserwatyści są za pozostaniem w Unii ( podobnie jak pozostałe partie z wyjątkiem partii UKIP, trzeciej w sondażach) ale znaczna część społeczeństwa brytyjskiego wolałaby jakiś luźniejszy związek z Unią, a nie pełne członkostwo. Aktualne wezwania Komisji Europejskiej do przyjmowania setek tysięcy nowych imigrantów z Morza Śródziemnego, w Wielkiej Brytanii, która i tak zmaga się co roku z przynajmniej stu tysiącami imigrantów poza-unijnych na pewno tylko zwiększą skalę anty-unijnych przekonań. Zaś wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii byłoby dla Unii ogromnym osłabieniem i gospodarczym i politycznym i może zapoczątkować proces jej rozpadu – przeciw Unii jest np. francuski Front Narodowy, przypuszczalnie najpopularniejsza w najbliższych wyborach partia. Jest natomiast pewne, że Wielka Brytania pozostając w Unii nie zgodzi się na przyjmowanie dodatkowych imigrantów, więc nacisk na kraje chwilowo od imigrantów wolne, takie jak Polska, żeby przyjmować imigrantów, będzie się w Unii nasilał.
Z kolei Partia Pracy (labourzyści) nie zorganizują wprawdzie referendum, ale za to chcą ograniczenia wolności słowa i zmiany przepisów, żeby aktualna kryminalizacja „zbrodni nienawiści” dotyczyła nie tylko rasy i narodowości ale również religii – a mówiąc wprost, islamu.
Labourzyści walczą w ten sposób o głosy muzułmanów, ponieważ w brytyjskim większościowym systemie wyborczym (wygrywa kandydat zdobywający najwięcej głosów w okręgu wyborczym) nawet niewielkie liczby głosów w okręgach mogą się przełożyć na poważne różnice w liczbie zdobytych mandatów. Wg ocen sprzed trzech lat głosy mniejszości etnicznych (w tym muzułmanów) http://www.obv.org.uk/ mogłyby decydować o zwycięstwie wyborczym nawet w 25% okręgów. Muzułmanie w ostatnich wyborach głosowali głównie na Partię Pracy, ale do urn poszło tylko 47% uprawnionych muzułmanów, czyli mniej niż przeciętna w społeczeństwie brytyjskim, wynosząca 65%. Jest więc tam kilkudziesięciotysięczna grupa potencjalnych nowych wyborców Patii Pracy. Dlatego Partia Pracy wystawia więcej kandydatów muzułmanów – ocenia się, że liczba posłów muzułmańskich może wzrosnąć do 11 po najbliższych wyborach – i stara się przypodobać tym wyborcom.
W wywiadzie dla pisma „Muslim News” http://www.muslimnews.co.uk/ przywódca labourzystów Ed Miliband zapowiedział wprowadzenie rozszerzenie pojęcia „zbrodni nienawiści” na „islamofobię” i karanie jej, tak jak pozostałych przestępstw nienawiści, karą więzienia do 7 lat. Chodzi o przepisy przyjętego w 2006 roku Racial and Religious Hatred Act 2006, które jednak przewiduje kary wyłącznie za groźby, a nie za samo używanie języka obrażającego czy wyśmiewającego. Teraz Miliband mówi: „Islamofobię uczynimy ciężkim przestępstwem. Informacja o tym będzie pozostawała w aktach policyjnych, żeby policja mogła skutecznie wyplenić islamofobię. Zmienimy te przepisy, żeby było absolutnie jasne, że brzydzimy się zbrodniami nienawiści i islamofobią. Po raz pierwszy policja będzie zobowiązana do odnotowywania islamofobicznych ataków w całym kraju”. Miliband nie zdefiniował, co wg niego jest „islamofobią”.
Laburzyści dwukrotnie w trakcie ostatniej swojej kadencji ,w roku 2001 i 2005, próbowali wprowadzić podobne przepisy, ale wówczas im się nie udało – obawy przed ograniczaniem wolności słowa były zbyt silne. Przepisy uchwalonego przez Izbę Lordów w 2006 roku Racial and Religious Hatred Act wyraźnie wskazują nie tylko, że chodzi o grożenie lub wzniecanie nienawiści religijnej, ale że przestępstwo musi być umyślne – popełnione intencjonalnie – oraz, że nawracanie, dyskutowanie, krytykowanie, wyśmiewanie religii, wyznania lub praktyk religijnych nie jest przestępstwem. Najwyraźniej to właśnie, mówiąc o „islamofobii” przywódca Partii Pracy chciałby zmienić, jeśli wyborcy dadzą mu szansę.
Wygranie wyborów przez Partię Pracy głosami muzułmanów i wprowadzenie w efekcie drastycznych kar za „islamofobię” w tradycyjnie liberalnej Wielkiej Brytanii dawałoby zły przykład innym krajom Unii i zachęcało polityków z krajów o znaczących mniejszościach muzułmańskich do obiecywania tym mniejszościom rozmaitych rozwiązań ograniczających demokrację. Nawet w wyborczych systemach proporcjonalnych, gdzie partie zdobywają mandaty proporcjonalnie do liczby oddanych głosów (tak jak w Polsce) również te kilkuprocentowe mniejszości mogą wywierać silny wpływ w sytuacji, gdy dwie partie walczące o władzę mają podobnej wielkości elektoraty – tak jak to jest we Włoszech czy Niemczech.
Warto więc te brytyjskie wybory uważnie śledzić, bo być może po raz pierwszy w Europie zobaczymy, jak ważny politycznie staje się głos z pozoru nielicznych, bo kilkuprocentowych, muzułmańskich mniejszości.
Grzegorz Lindenberg