Jeden z głównych celów wojny z terroryzmem został osiągnięty. Osama bin Laden nie żyje. Czy to skutek długotrwałych wysiłków, czy szybki „sukces” na rzecz bieżącej kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych, niech pozostanie tematem do dyskusji.
Pytanie brzmi, czy to już koniec, czy likwidacja przywódcy Al-Kaidy spowoduje osłabienie terroryzmu i zwycięstwo Zachodu? Zasadniczy problem z odpowiedzią jest taki, że nie da się dobrze odpowiedzieć na źle postawione pytanie. Używając skrótu myślowego „wojna z terroryzmem” powielamy błąd zachodnich przywódców, którzy z tych czy innych powodów nie zdefiniowali obecnego konfliktu prawidłowo. Terroryzm jest przyjęciem pewnej taktyki walki. Jak wyglądałoby to na przykład, gdybyśmy stwierdzili, że Prusy, Austria czy Rosja wydały wojnę tyralierze, a nie Napoleonowi, a Polska walczyła z Blitzkriegiem a nie z hitlerowskimi Niemcami?
Nowe próby definicji konfliktu pojawiły się dopiero pod koniec ubiegłego roku. Wtedy to zarówno kanclerz Angela Merkel, premier David Cameron jak i prezydent Nicolas Sarkozy ogłosili, że jest problem z radykalnym islamem, z jego radykalną ideologią. Taka definicja, być może nie przez wszystkich uznana za dobrą, łatwiej pomaga nam odpowiedzieć na pytanie, czy to koniec?
Dzięki nowej definicji widać szersze spektrum. Bin Laden przede wszystkim był pod wpływem radykalnej ideologii Saida Kutba, głównego ideologa Bractwa Muzułmańskiego. Al-Kaida wielokrotnie zarzucała też Bractwu porzucenie drogi walki, a Bractwo z kolei krytykowało zamachy terrorystyczne. Jednak te organizacje nie różniły się specjalnie co do poglądu, że rozwiązaniem problemów Bliskiego Wschodu jak i również świata, jest wprowadzenie państwa islamskiego opartego na szariacie. Najwyższy przywódca Bractwa w Egipcie, Mohammed Mahdi Akef, w 2008 roku komplementował Osamę bin Ladena jako mudżahida, czyli wojownika prowadzącego dżihad. Widać zatem, że stwierdzenie „dla jednych terrorysta, dla innych bojownik o wolność”, to broń obosieczna. Z jednej strony zwolennicy relatywizmu kulturowego używają jej do wybielania terrorystów, z drugiej – ujawnia powiązanie pomiędzy ideologią, a działaniami prowadzonymi w jej imieniu.
Czy zatem można odtrąbić sukces? Tylko w tej mierze, w jakiej jest on zlikwidowaniem przywódcy organizacji terrorystycznej, która zabiła tysiące niewinnych ofiar. Jednak cele tej organizacji i ideologia reprezentowana przez nią znakomicie funkcjonują na Zachodzie. W europejskich meczetach czy szkołach koranicznych uczy się nienawiści do Zachodu, pogardy dla niewiernych. Wikileaks ujawnia, że Wielka Brytania stała się miejscem rekrutacji terrorystów. Prawo szariatu w tym kraju funkcjonuje od kilku lat w formie, powiedzmy, „dobrowolnych” sądów arbitrażowych. Wniemieckich sądach zdarzyły się przypadki wydawania orzeczeń na podstawie odniesień do Koranem. Organizacje Bractwa Muzułmańskiego w Europie budują i zarządzają meczetami, są partnerami rządów w dialogu, wydają książki, a często postrzegane są jako alternatywa wobec bardziej radykalnych ruchów. Nawet w polskich wydaniach pism muzułmańskich cytuje się Kutba, a w meczetach można spotkać książki Maududiego, pakistańskiego odpowiednika Kutba.
Sama organizacja Al-Kaida raczej nie rozpadnie się z powodu braku przywódcy, ponieważ nie były to sformalizowane struktury sterowane bezpośrednio z jednego centrum. Działały w ramach, można powiedzieć, czegoś na kształt franczyzy, przyjmując znak towarowy i sprzedając ten sam produkt – terror, według receptur z obozów szkoleniowych.
Oczywiście przy takiej definicji problemu odpowiedź też powinna być inna. Organizacje terrorystyczne w dalszym ciągu powinny spotykać się z militarnymi konsekwencjami swojej działalności. Natomiast organizacje realizujące ten sam cel politycznie, powinny doczekać się zwalczania za pomocą środków niemilitarnych – ale zwalczania, a nie wsparcia, jakiego udziela im się obecnie w imię źle rozumianej tolerancji i ideologii multi-kulti.
Widok świętujących na ulicach Amerykanów pokazuje, jak szkodliwe jest błędne definiowanie działań państwa, które musi dla nich zyskiwać poparcie obywateli. Dzisiaj niektórzy mogą pomyśleć, że zbliżamy się do końca, podczas gdy dopiero niedawno właściwie określiliśmy cele naszych działań.
Jan Wójcik