Termin został spopularyzowany przez bezwzględnego teokratę, ajatollaha Chomeiniego i prowadzony przez niego ruch społeczny w 1989 r., kiedy ajatollah nałożył fatwę na brytyjskiego pisarza Salmana Rushdiego za jego słynną dysydencką powieść pt. „Szatańskie wersety”. Następnie pojęcie to zaczęto wykorzystywać wewnętrznie w większości krajów muzułmańskich pod „neokalifatowym” parasolem Organizacji Współpracy Islamskiej (OIC). Oskarżenia o islamofobię miały posłużyć autokratycznym reżimom w zwalczaniu dysydentów poprzez tortury, więzienie lub śmierć, pod pretekstem ochrony Boga i wiary w islam. Innymi słowy, jest to termin, który służy do zniewolenia krytyków tyranii szariatu i określania ich mianem bluźnierców.
Na Zachodzie oskarżenie o „islamofobię” wykorzystuje się przeciwko każdemu, kto krytykuje religię, islamistów lub dżihadystów. W rezultacie zbrodnie islamistycznych terrorystów i ich sponsorów na całym świecie są wybielane i maskowane przez poprawność polityczną. Czemu miałby służyć taki bastion w Departamencie Stanu?
Nie zapominajmy, że radykalna amerykańska lewica forsuje obecnie teokratyzację tożsamości amerykańskich muzułmanów. Partia Demokratyczna spędziła kilka ostatnich lat na rozdzieraniu Ameryki poprzez rasowe dzielenie naszego narodu i fundamentalnych amerykańskich zasad. Wraz z nową ustawą wykorzystają oni globalną broń w postaci etykietki nietolerancji religijnej i przekażą ją w ręce islamistów. Dokładnie ten plan przez ostatnie osiemdziesiąt lat w ONZ realizuje czerwono-zielony sojusz postępowców i islamistów.
Nieważne, że muzułmanie tacy jak ja, którzy sprzeciwiają się islamistycznemu ekstremizmowi religijnemu oraz krytykują narzucanie prawa szariatu i fatalne traktowanie kobiet, gejów i mniejszości w krajach islamistycznych, są również konsekwentnie i w przewrotny sposób określani mianem „islamofobów”. My tymczasem, wręcz przeciwnie, jesteśmy największymi obrońcami prawdziwych praw muzułmanów i niemuzułmanów. W ramach wolnościowego, antyislamistycznego islamskiego ruchu reformy, wykonujemy rzeczywistą pracę na rzecz walki z antyislamskimi uprzedzeniami. Natomiast orwellowskie biuro w Departamencie Stanu umożliwiłoby jedynie patrzenie na świat poprzez zero-jedynkowy, islamistyczny podział na „muzułmanów i niemuzułmanów”.
Jako reformatorzy nieustannie wypowiadamy się przeciwko okrucieństwom popełnianym na całym świecie przez muzułmanów przeciwko muzułmanom. Co zamierza zrobić teraz Kongres skoro, wraz z uchwaleniem ustawy, będzie musiał skonfrontować się z niewygodnym faktem wskazującym na to, że zdecydowana większość ataków na muzułmanów jest dokonywana przez innych muzułmanów?
Uderzająca jest przestrzeń, którą projekt Omar stwarza dla stłumienia idei liberalizmu. Projekt czyta się jak państwowy podręcznik OIC. Statystyki wykorzystywane do przedstawiania nietolerancji w stosunku do muzułmanów są wysoce mylące. Odnoszą się na przykład do stron internetowych, które ewidentnie zawierają fałszywe dane.
Autorzy dokumentu nie tylko nie skonsultowali się z Departamentem Stanu, ale nawet nie zdefiniowali, co miałoby stanowić „islamofobię”, tym samym pozostawiając możliwość pouczania każdego, kto będzie wypowiadał się w negatywnym tonie na temat islamu. Jeszcze bardziej niepokojące są powtarzające się niebezpieczne odniesienia do języka „podżegania”, co stanowi przykład orwellowskiej kontroli wolności słowa i ochrony wszelkich „idei” w obrębie „islamu”, bez względu na to, jak teokratyczne lub odrażające mogą być te idee.
Amerykanie zdążyli się już przekonać, w jaki sposób broń ta jest wykorzystywana przez establishment w walce przeciwko myśli konserwatywnej. Teraz jest on uzbrojony w broń o globalnym zasięgu umożliwiającą walkę w imieniu „islamistycznego establishmentu”.
To „antyislamofobiczne” stanowisko Departamentu Stanu będzie mocno ciążyć na naszej polityce zagranicznej. Jedynym celem, jaki pozwoli osiągnąć, będzie atak na zachodnie państwa demokratyczne (oraz Izrael), przy jednoczesnym pozostawieniu samym sobie muzułmanów w Pakistanie, Afganistanie, Syrii, Iranie, Egipcie, Arabii Saudyjskiej, Turcji i innych krajach, gdzie będą oni cierpieć w powodu ucisku despotycznych reżimów. Innymi słowy, głównym zagrożeniem wynikającym z przyjęcia ustawy będzie fakt, że da ona islamistom i dżihadystom wolną rękę do popełniania ludobójstwa i czystek etnicznych przeciwko swym współwyznawcom, ponieważ nie podlega ona kompetencjom biura amerykańskiego „Wielkiego Muftiego” ds. islamofobii.
Biorąc pod uwagę poglądy na politykę zagraniczną tych, którzy popierają tę ustawę, z pewnością postawi ona rząd USA w sytuacji, w której będzie mógł wycofać ochronę przyznaną przez Pierwszą Poprawkę, ponieważ coraz trudniej będzie nie narażając się na konsekwencje zwrócić uwagę na rzeczywiste łamanie praw człowieka przez dżihadystów lub islamistów.
To nie do pomyślenia, że Kongres dopuścił do czegoś takiego. Prawdziwe antyislamskie uprzedzenia istnieją, ale „islamofobia” jest pozorującym cnotę wymysłem, który pozwala oskarżycielom stawiać się po stronie sprawiedliwości społecznej. To nowe i nieamerykańskie stanowisko opiera się na wprowadzaniu kwestii rasy do ideologii, do wiary – islamu. Partia Demokratyczna, która wielokrotnie wykorzystywała etykietę „nietolerancji”, żeby stłumić krytyczne myślenie, ma teraz czelność tworzyć w naszym aparacie polityki zagranicznej taki przyczółek, dla którego bronią stanie się to samo orwellowskie sprowadzanie islamu do kategorii rasy, jakie stosują islamistyczne tyranie na całej planecie.
Historia pokaże, że Partia Demokratyczne XXI w. stała się platformą islamistów, tworzoną dla islamistów.
Oprac. Bohun, na podst. dailycaller.com
——————————
* Kongreswoman z Partii Republikańskiej Lauren Boebert nazwała muzułmankę Ilhan Omar członkinią „Eskadry Dżihadu”, sugerując w ten sposób, że ma ona związki z terroryzmem. „Eskadrą” nazywany jest w Kongresie zespół czterech reprezentantek Partii Demokratycznej (poza Omar są to Alexandria Ocasio-Cortez, Rashida Tlaib i Ayanna Pressley. red.)