Chińczycy wobec Ujgurów: „zero litości”

Harald Maass

Chiny przetrzymują w obozach ponad milion muzułmanów – Ujgurów, w ramach kampanii mającej wyeliminować „wirusa w myśleniu”.

Sprzedawca warzyw Kairat Samarkhan nie miał pojęcia, dlaczego wezwano go na posterunek policji. „Musiałem opróżnić kieszenie i oddać pasek oraz sznurówki. Potem zaczęli zadawać mi pytania”, opowiada Kairat. Po kilku dniach przesłuchań, w trakcie których rzadko pozwalano mężczyźnie spać, funkcjonariusze założyli mu worek na głowę i wywieźli do obozu w pobliżu miasta Altay.

Samarkhan, kazachski muzułmanin, opowiedział mi o swoich doświadczeniach z tego obozu: „Każdego dnia musieliśmy wyrzekać się islamskiej wiary i powtarzać, że szanujemy prawo w Chinach. Przed każdym posiłkiem powtarzaliśmy chórem: ‘Niech żyje Xi Jinping!’”

W ciągu dwóch ostatnich lat Chiny niepostrzeżenie zbudowały największą sieć obozów internowania na świecie. W zachodnim regionie Sinciang jest ich ponad tysiąc. Przetrzymuje się w nich ponad milion muzułmanów, z których sposobu myślenia władze chcą „wyeliminować wirusa”. Rząd Chin uważa, że w obozach nie dochodzi do aktów przemocy, a ich cel jest jedynie edukacyjny. Wspomniany Samarkhan był pomimo tego torturowany i próbował popełnić samobójstwo. „Myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjdę. Nie chciałem dłużej żyć’, mówi mężczyzna, którego ostatecznie zabrano do szpitala i wypuszczono z więzienia, i który zaraz potem uciekł do Kazachstanu.

Nie sposób odwiedzić obóz nie będąc przedstawicielem państwowej prasy. Ostatnio udało mi się jednak dostać do Sinciangu pod przykrywką. Przed obozami miałem okazję zobaczyć [w mieście] policję i narzędzia kontroli państwowej przypominające rewolucję kulturową Mao w wersji hi-tech.

Wszystkie ulice i ścieżki są monitorowane przez kamery, z których wiele posiada system rozpoznawania twarzy. Domów towarowych, restauracji i innych budynków użyteczności publicznej pilnują uzbrojeni w pałki strażnicy. Co kilkaset metrów stoi nowo wybudowany posterunek policji. W niektórych miastach ulice patrolują opancerzone wozy policyjne, a budynki ogradzają druty kolczaste i bariery przeciwczołgowe. Niemal wszystkie meczety, które widziałem w trakcie wizyty, były zamknięte i nikt nie miał odwagi się modlić.

Przeszukania stały się dla Ujgurów i Kazachów chlebem powszednim. Sprawdzani są tylko muzułmanie. Wielu z nich musiało zainstalować aplikację Jingwang („czysta sieć”), która monitoruje wszelką komunikację. Żeby zatankować na stacji benzynowej, trzeba zarejestrować się przy pomocy dowodu tożsamości i systemu rozpoznawania twarzy. Po tym, jak człowiek zostaje zarejestrowany w systemie, informacje na jego temat zbierają kamery miejskie, sieci handlowe i placówki medyczne. Każda podejrzana aktywność jest rejestrowana. Załóżmy, że algorytm wykrył, iż jedna rodzina zużywa więcej wody niż sąsiedzi. Mogłoby to wskazywać na niezarejestrowanych gości w domu. Policja automatycznie dostaje powiadomienie. Podejrzani są często wysyłani prosto do obozu.

Przeprowadziłem wywiady z kilkunastoma rodzinami przetrzymywanych muzułmanów oraz z ich współwięźniami, którzy opowiadali mi mrożące krew w żyłach szczegóły. Ze względu na fakt, że Chiny uniemożliwiają wyciek nagrań wideo i zdjęć poza granice kraju, świadectwa tych ludzi są najlepszym dowodem na to, co się tam dzieje. Wielu rozmówców pokazywało mi zdjęcia swoich bliskich. Inni ze zrozumiałych powodów nie chcieli podawać swoich nazwisk. Słyszałem o przypadku Dolkun Tursun, członka chińskiej Partii Komunistycznej i byłego pracownika rządowego z miasta Gulja, którego, jaki mówi jego żona Gülnur Beikut, zabrali w środku nocy. Dolkun przez rok siedział w więzieniu za posiadanie WhatsAppa w telefonie. Przez wiele miesięcy rodzina nie miała żadnej informacji na temat jego miejsca pobytu.

Sprzedawca odzieży, Erbolat Savut, spędził w obozie pół roku po tym, jak oskarżono go o „kupowanie zbyt dużej ilości benzyny”. Większość więźniów nawet po opuszczeniu celi przebywa w domach pod ścisłą kontrolą. Jeden z krewnych Savut poinformował mnie, że Erbolat wciąż jest w areszcie domowym.

Kilku spośród moich rozmówców zostało zatrzymanych po rozmowach z krewnymi z zagranicy. Bolat Razdykham, emerytowany imam w podeszłym wieku, został zabrany do obozu prosto ze szpitala, gdzie wracał do zdrowia po operacji usunięcia nowotworu. Gdy krewni zagranicą nagłośnili jego sprawę, władze w Sinciangu zaczęły zastraszać rodzinę w regionie. Liza Bolat, córka chorego, powiedziała, że kazano jej siedzieć cicho.

Każda osoba, której rodzina lub przyjaciele zostali internowani, ma prawo obawiać się postępowania ze strony władz. Kairat Samarkhan wyznał, że nawet najmniejsza oznaka nieposłuszeństwa, czy choćby niechlujnie pościelone łóżko, mogą być karane. Niektórzy jego współwięźniowie przez kilka dni chodzili z rękami i nogami w kajdankach. Innych zmuszano do pozostawania godzinami w sprawiających ból pozycjach.

Wewnętrzne dokumenty chińskiego rządu, które wyciekły w ubiegłym miesiącu, potwierdzają zeznania byłych więźniów, takich jak Samarkhan. Wśród ujawnionych informacji znajdziemy szczegółowy „telegram” czy też rozkaz rządowy, w którym opisano, jak należy budować i prowadzić takie obozy, jak monitorować więźniów i jakie drzwi wstawiać, żeby nie uciekali. Dokumenty pokazują również, że chiński rząd przejmuje się zagraniczną opinią publiczną. Temat obozów jest „bardzo delikatny”, jak napisano w jednej z notatek. „Należy wzmocnić świadomość personelu w kwestii zachowania tajemnicy i poważnej dyscypliny politycznej”, wyjaśniono.

Ujgurowie protestują przed Białym Domem w Waszyngtonie przeciwko chińskim prześladowaniom. (Flickr.com, Malcolm Brown)

Chiny bronią swojej polityki w Sinciangu powołując się na walkę z terroryzmem. Od wielu lat do zamieszek i ataków dochodzi tu jedynie sporadycznie. Masowe protesty w stolicy regionu, Urumki, w 2009 r., zostały brutalnie stłumione przez chińskie wojsko. Zabito wtedy prawie dwustu ludzi. W 2013 i 2014 r. doszło do brutalnych ataków w Pekinie i Kunming w prowincji Junnan, które chińskie władze przypisały ujgurskim terrorystom. Zdaniem Pekinu Ujgurzy zostali przeszkoleni przez ugrupowania terrorystyczne i walczyli u boku Państwa Islamskiego. Według dziennikarzy anglojęzycznego chińskiego dziennika „Global Times” „nie ma wątpliwości, że obecny pokój i stabilizacja w Sinciangu wynikają po części z intensywnych regulacji”.

Nie jest jednak do końca jasne, czy argumenty Chin są zasadne. Niezależni eksperci podważają doniesienia Pekinu na temat masowego zagrożenia terroryzmem. Postrzegają zamieszki jako konsekwencję wzrastającej desperacji Ujgurów oraz reakcję na surową politykę Chin w regionie. Przez dziesiątki lat ChRL ograniczała prawa Ujgurów i innych mniejszości, zakazując używania języka ujgurskiego w szkołach, zabraniając kobietom zasłaniania twarzy, a mężczyznom noszenia długich bród.  Rodzice nie mogą nadawać dzieciom tradycyjnym islamskich imion. „Celem jest wyeliminowanie kultury i tradycji Ujgurów”, twierdzi Adrian Zenz z European School of Culture and Theology w Korntal w Niemczech, czołowy ekspert ds. Sinciangu. Jego zdaniem jesteśmy świadkami „kulturowego ludobójstwa”.

Z oczywistych powodów Chiny starają się uniemożliwić wyciek informacji z Sinciangu. Pokryty pustynią i górami region o obszarze sześciokrotnie większym niż Wielka Brytania, zamieszkały przez jedenaście milionów Ujgurów oraz milion sześćset tysięcy Kazachów i innych grupy etnicznych, jest praktycznie odcięty od świata. Dokumenty, które ujrzały światło dzienne pokazują, że sekretarz Xi nakazał lokalnym władzom wykorzystanie „organów dyktatury” do kontroli społeczności muzułmańskiej. „Musimy (…) okazać absolutnie zero litości”, powiedział chiński przywódca.

Harald Maass pracował jako korespondent dziennika „Der Tagesspiegel” w Chinach.

Tłumaczenie Bohun, na podst. https://www.spectator.co.uk/2019/12/the-chilling-stories-from-inside-chinas-muslim-internment-camps/

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign