Talibowie prowadzą wprawdzie na użytek Zachodu kampanią PR, ich rzecznik zapowiedział ogólną amnestię dla wszystkich osób wspierających dawny rząd, a także możliwość kontynuowania pracy i nauki przez kobiety („według islamskich zasad”), ale działania talibów przeczą słowom. Przedstawiając się jako „umiarkowani talibowie 2.0” chcą, żeby ich religijna dyktatura tym razem stała się akceptowalną częścią światowego porządku, bo poprzednio byli uznawani zaledwie przez trzy państwa.
Mułłowie i imamowie na terenach opanowanych dostali polecenie sporządzenia spisów niezamężnych dziewcząt i kobiet, które mają być przeznaczone na żony dla talibów. Prezenterce państwowej telewizji kazano pozostać w domu, również w niektórych bankach na prowincji kobietom kazano iść do domu i przysłać na swoje miejsce mężczyzn.
Jest mnóstwo doniesień o talibach, którzy chodzą od domu do domu i każą się zgłaszać osobom, których poszukują, grożąc, że w przeciwnym razie krewni „zostaną ukarani zgodnie z szariatem”. Do pokojowej demonstracji w Dżalalabadzie w środę, której uczestnicy chcieli zawiesić flagę afgańską zamiast białej flagi talibów, strzelano, zabijając trzy osoby a kilkanaście raniąc. Z różnych stron napływają doniesienia o aresztowaniach i zabijaniu byłych współpracowników zachodnich wojsk.
Nie wiadomo, jaką politykę zastosują talibowie po ostatecznym wycofaniu reszty wojsk amerykańskich i zlikwidowaniu mostu powietrznego. Doświadczenia z ich poprzedniego panowania są groźne – po początkowych kampaniach PR, w których przedstawiali się jako siły porządku i stabilności w zniszczonym dwudziestoma latami wojny domowej kraju, ich rządy stały się brutalne i opresyjne, szczególnie wobec kobiet. Nic dziwnego, że tysiące osób, nie tylko zagrożonych przez swoje poprzednie prace dla krajów zachodnich czy wolnych mediów, ale także próbujących żyć zgodnie z zasadami XXI a nie VII stulecia – na przykład studiujące kobiety – chcą jak najszybciej wyjechać.
Tak jak USA i kraje koalicji nieprzygotowane były na konieczność sprawnej błyskawicznej ewakuacji, tak rządy, szczególnie europejskie, nie są przygotowane na nadchodzącą afgańską imigrację. Żadnego planu, żadnych uzgodnień kto kogo i w jakiej liczbie może przyjąć, nie ma. Na razie Amerykanie gotowi są na przyjęcie 50 tysięcy albo może większej liczby Afgańczyków, Kanada zadeklarowała przyjęcie 20 tysięcy zagrożonych osób, Niemcy szykują się na przybycie 10 tysięcy, podobnie Wielka Brytania. Inne kraje europejskie mówią o setkach lub tysiącach.
Polska przyjęła do końca czerwca niewielką (ale tajną) liczbę byłych współpracowników, według MON wszystkich, którzy wówczas chcieli tu się osiedlić; teraz mowa jest o jeszcze 100 osobach.
Co do tego, kogo przyjmować dzisiaj i w najbliższym czasie – jeśli w ogóle będą mogli i mogły wyjechać – nie ma w Europie jasności. Europa pamięta kryzy imigracyjny lat 2015-16, kiedy dwa miliony ludzi trafiło do Unii i tu zostało, nie rozwiązując problemu syryjskich uchodźców, za to tworząc Europie liczne problemy. Powtórki takiej sytuacji wszystkie europejskie rządy chcą dziś uniknąć, otwierając się selektywnie. Ale jak tę selektywność ustawić, tego Europa nie uzgodniła i teraz będzie uzgadniać w chaosie ewakuacyjnym.
Są w Afganistanie cztery grupy, które uznać można za zagrożone.
Zgoda jest co do tego, że trzeba ratować ludzi z pierwszej grupy, tych, którzy współpracowali z zachodnimi wojskami, tłumaczy czy kierowców. Wiadomo, że zagrożeni też będą ludzie grupy drugiej: wszyscy, którzy występowali publicznie przeciwko talibom, dziennikarze, artyści, pracownicy różnych fundacji. Zagrożone są kobiety, które prowadziły różne projekty emancypacyjne dla Afganek. Zagrożeni są ludzie z grupy LGBT. Być może do tej grupy należą też urzędnicy państwowi i byli oficeriowie policji i wojska. Grupa trzecia to kobiety, które próbowały żyć zgodnie ze współczesnymi standardami – uczyć się, pracować, pokazywać twarz – a teraz mogą być zmuszone do siedzenia w domach i ubierania się w burki. To są osoby, którym daliśmy nadzieję i szansę na normalne życie. I grupa czwarta, to mniejszość szyicka. A piąta to pozostali ludzie, którzy pod rządamo talibów będą żyli w biedzie.
Europa – i dotyczy to również Polski – powinna się otworzyć na pierwsze trzy grupy, a jeśli są wątpliwości, to specjalne pozytywne traktowanie powinno dotyczyć kobiet. Mówimy nie o milionach, tylko 100 czy 200 tysiącach osób, które chciałyby z Afganistanu wyjechać do krajów zachodnich, bo tam będą bezpieczniejsze, z czego połowa znajdzie się w USA i Kanadzie. To nie są miliony. Natomiast osoby z grupy czwartej, które będą uciekać przed prześladowaniami, powinny być przyjmowane przez Iran, a wszyscy pozostali przez kraje ościenne – Pakistan, Turkmenistan, Tadżykistan i Uzbekistan.
Państwa europejskie powinny pomagać tym krajom w przyjęciu nowych imigrantów, pomagać finansowo i organizacyjnie. Opanowanie kraju przez religijnych fanatyków to jednak nie powód, żeby przyjmować w Europie miliony ludzi – głównie młodych mężczyzn – których życie nie jest zagrożone, a którzy będą próbowali skorzystać z tej sytuacji, żeby osiedlić się w Europie.
Mówiąc wprost: powinniśmy przyjąć tutaj tych, którzy chcieli w Afganistanie żyć podobnie do nas i mogą być prześladowani, i powinniśmy pomóc tam na miejscu wszystkim innym, których pod rządami talibów dotknie nędza i głód.
Edit: Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, organizacja od wielu lat pomagająca syryjskim uchodźcom na Bliskim Wschodzie, organizuje pomoc dla Afgańczyków na pograniczu Afganistanu i Tadżykistanu i na Litwie. Pomagać można tutaj