Bezradność Unii Europejskiej wobec Turcji

Kanclerz Merkel i prezydent Erdogan przed spotkaniem w 2018 roku w Stambule (zdj. ilustracyjne Wikimedia)
Kanclerz Merkel i prezydent Erdogan przed spotkaniem w 2018 roku w Stambule (zdj. ilustracyjne Wikimedia)

Nielegalne odwierty na Morzu Śródziemnym, zaangażowanie wojsk tureckich w Libii i Syrii, incydent z francuskim statkiem, czy w końcu przekształcenie Hagia Sophii w meczet – to najważniejsze punkty sporne między Unią Europejską a Ankarą.

Unijni dyplomaci wprawdzie zapowiadają sankcje, jednak jednocześnie mają świadomość, że Bruksela w konflikcie z Turcją nie może pozwolić sobie na wiele. Klucze do bezpieczeństwa Europy ma dziś w swoich rękach prezydent Turcji, który, jak pokazał ostatni kryzys na granicy z Grecją, nie waha się sięgać po szantaż. Jeśli nie będziecie akceptować mojej polityki, wypuszczę tysiące migrantów do Europy – zdaje się mówić Erdogan do unijnych polityków.

Grecy domagają się konkretnych sankcji

Z prawnego punktu widzenia mamy do czynienia z sytuacją, która w stosunkach międzynarodowych jest precedensowa. Formalnie Turcja nadal ubiega się o członkostwo w UE. Nie przeszkadza jej to jednocześnie naruszać granicy morskiej członka UE, czyli Cypru, a także organizować prowokacyjnych akcji na granicy z Grecją. Stąd też państwa te domagają się reakcji Unii – chcą konkretnych sankcji.

Tymczasem Wspólnota liczy na dyplomatyczne rozwiązanie sporu, obawiając się odwetu ze strony Erdogana. Wprawdzie szef unijnej dyplomacji Josep Borrell oświadczył, że przygotuje listę dalszych sankcji, lecz jednocześnie zapewnił, że Turcja pozostaje ważnym partnerem dla Unii.

UE „wyraża ubolewanie”

W czerwcu 2019 roku UE uznała za nielegalne poszukiwania złóż gazu na wodach terytorialnych Cypru prowadzone przez Turcję. Wówczas Bruksela podjęła decyzję o redukcji funduszy dla Ankary, a także o zawieszeniu negocjacji umowy, regulującej ruch lotniczy między UE a Turcją. Głośne protesty i symboliczne retorsje nie powtrzymały Erdogana. Turcja nadal prowadzi poszukiwania gazu na Morzu Śródziemnym.

Ostatnie konkluzje Rady UE z 15 lipca pokazują, że zasadniczo kierunek polityki UE się nie zmienił. W oficjalnym dokumencie czytamy: „Rada wyraża ubolewanie z racji tego, że pomimo licznych wezwań do zaprzestania nielegalnych działań we wschodniej części Morza Śródziemnego, Turcja kontynuowała odwierty na zachód od Cypru i rozpoczęła drugą operację tego rodzaju na północny wschód od Cypru na wodach terytorialnych tego państwa. Rada podkreśla, że takie nielegalne działania mają bezpośredni poważny negatywny wpływ na całość stosunków UE–Turcja”.

Wspólnota zdecydowała się jedynie na podtrzymanie kroków wcześniej podjętych, a także na zmniejszenie pomocy przedakcesyjnej na 2020 rok, oraz ograniczenie funduszy z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Kroki podjęte przez UE trudno uznać za zdecydowane. W powodzenie negocjacji akcesyjnych nikt ani w Brukseli, ani w Ankarze nie wierzy. Pomoc finansową Turcja od UE i tak dostaje w ramach porozumienia w sprawie uchodźców.

Działania Erdogana spotykają się ze zdecydowanymi reakcjami ze strony Francji, Austrii, Włoch oraz Grecji. Włoski eurodeputowany z Europejskiej Partii Ludowej Massimiliano Salini nazwał politykę turecką „neoosmańską”, zaś austriacki minister spraw zagranicznych Alexander Schallenberg wezwał do bardziej zdecydowanych działań, argumentując, że Republika Turecka „po prostu nie jest wiarygodnym partnerem Europy”.

Po łagodniejsze środki sięgają zaś Niemcy. Kanclerz Niemiec Angela Merkel wysłała do Ankary swojego byłego doradcę ds. europejskich Nikolausa Meyera-Landruta, licząc na to, że jego wysiłki załagodzą konflikt.

Błędy polityki Merkel się mszczą

Dziś nikt już w UE nie ma wątpliwości, że słaba pozycja negocjacyjna UE wynika z forsowanego przez Niemcy pomysłu na zatrzymanie imigrantów w Turcji. Nadzieja, że Erdogan będzie lojalnym gwarantem bezpieczeństwa unijnych granic, który zadowoli się miliardami euro płynącymi z Brukseli, okazała się płonna.

Odpowiedzialność za takie nieudane porozumienie między Brukselą a Ankarą ponosi kanclerz Niemiec, która z jednej strony zgodziła się otworzyć granicę unijną bez jakiejkolwiek podstawy prawnej, z drugiej zaś naciskała na zawarcie porozumienia z Turcją, które miało skutkować utrzymaniem imigrantów poza terytorium Unii.

Jednocześnie trudno się spodziewać zejścia Turcji ze ścieżki kolizyjnej. Erdogan ma bowiem pełną świadomość tego, że Unia, bojąc się kolejnego kryzysu migracyjnego, będzie raczej wyrażać ubolewanie niż realnie sprzeciwi się imperialnym interesom Ankary. Niezdolność Wspólnoty do samodzielnej obrony własnych granic cynicznie (i niestety skutecznie) wykorzystuje turecki władca, sprawiając, że Unia jest de facto bezbronna wobec jego zabiegów.

Liczenie na to, że relacje unijno-tureckie ulegną poprawie, wydaje się po prostu naiwne. Kierując się Realpolitik można by przedstawić turecką perspektywę w sposób następujący: skoro Unia sama dała Turcji broń przeciwko sobie, to głupotą byłoby po nią nie sięgnąć.

Piotr Ślusarczyk

Źródła:

www.euractiv.de
taz.de
www.portalmorski.pl
www.consilium.europa.eu
www.n-tv.de

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign
Avatar photo

Piotr S. Ślusarczyk

Doktorant UKSW, badacz islamu politycznego, doktor polonistyki UW; współprowadzący portal Euroislam.pl; dziennikarz telewizyjny i radiowy.

Inne artykuły autora:

Islamski radykalizm we Francji ma się dobrze

Wojna Izraela z Hamasem: błędy, groźby i antyizraelskie nastroje

Dzihadyści zaatakowali w Rosji