„Gospodarka głupcze!” – zdawali się krzyczeć zwolennicy tureckiego członkostwa w Unii Europejskiej. Furda różnice kulturowe, nie ma co patrzeć na łamanie praw człowieka i formalne kryteria kopenhaskie.
Ekonomista David P Goldman, wieloletni szef działów analiz rynków pieniężnych (m.in. Bank of America Securities, Credit Suisse) rzuca światło na wzrost gospodarczy „anatolijskiego tygrysa”. Jego zdaniem turecki wzrost gospodarczy bardzo nie odbiega od znanych nam wcześniej modeli latynoamerykańskich, które opierały się na zapożyczaniu i wpuszczaniu pieniędzy na rynek. Turcja osiągnęła najwyższy w świecie wzrost gospodarczy w pierwszym kwartale, 11% w stosunku do I kw 2010, ale towarzyszył temu wzrost zadłużenia osób indywidualnych i firm o 30-40%. To bańka kredytowa, która powoduje, że bieżący deficyt Turcji wynosi, jak podaje Financial Times, około 8%, a spodziewany jest 10% – to poziomy Grecji i Portugalii. Polska dla porównania ma deficyt bieżący na poziomie 5,3%.
Czemu to takie ważne? Deficyt pokazuje, że państwo musi finansować swój budżet zewnętrznym długiem. I podczas gdy obawiamy się długu włoskiego, który rząd musi wykupić w ciągu 7 lat, to turecki dług jest w 80% krótkoterminowy, jak podaje Hurriyet. Branie kredytów w Turcji spowodowało też, że lokalna gospodarka nie mogła nadążyć za popytem, co z kolei spowodowało zwiększony import – pogarszając jeszcze deficyt bieżący. Jeżeli teraz miałoby się okazać, że kryzys spowoduje problemy z płynnością, Turcja może nie być w stanie finansować swojego deficytu przez napływ inwestorów. A obecnie tylko w 15% finansowany jest on przez inwestycje bezpośrednie, a w ogromnej większości przez krótkoterminowy dług banków i funduszy hedgingowych.
Dodatkowo deprecjacja liry tureckiej powoduje, że turecki dług wyrażony w dolarach rośnie i choć ogólny poziom zadłużenia kraju jest niski w porównaniu z Unią, to rośnie bardzo szybko, a korekta będzie wymagała ostrych cięć w krajowej konsumpcji lub zmniejszenia deficytu handlowego, a ten ostatnio rósł, po tym jak import wzrastał czterokrotnie wobec wzrostu eksportu. Nie będzie więc łatwo naprawić sytuację, ponieważ turecka gospodarka nie jest innowacyjna i opiera się głównie na eksporcie dóbr niskoprzetworzonych i turystyce, a to nie wystarczy, żeby pokryć potrzeby importu, co w dalszym ciągu może osłabiać lokalną walutę.
Wysokiej klasy tureccy specjaliści to tylko nieliczna grupa wśród ogromnej masy niewykształconych osób. Tylko 26% tureckich dzieci kończy szkoły średnie w porównaniu z 44% w Meksyku, 64% w Portugalii czy 83% w Polsce.
Jak więc Erdogan „sfinansował” swoją niedawną wyborczą wygraną? Nie przedstawiał się jako islamista, tylko jako skuteczny gospodarz. Wielu głosujących na niego odczuwało realną poprawę, ponieważ mogli więcej wydawać – na kredyt. Jak podsumowuje Christian Keller, szef analiz rynków wschodzących w Barclays Bank: „Deficyty w rachunkach bieżących nie są problemem, dopóki nie są problemem”. Dopóki globalna płynność jest dobra, deficyt może być finansowany, ale jeżeli płynność się pogorszy, Turcja może nagle zostać wystawiona na poważne ryzyko. Jeżeli inwestorzy masowo zaczną wychodzić z krótkoterminowych tureckich papierów dłużnych, które przez agencje ratingowe oznaczane są jako spekulacyjne, kurs liry obniży się, a to spowoduje dalszy wzrost deficytu. Działania banku centralnego w tej mierze wydają się zaskakujące. Kiedy deficyt w tym miesiącu pogłębił się bardziej niż oczekiwano, inwestorzy spodziewali się podniesienia stóp przez bank centralny. Tymczasem bank obniżył stopę referencyjną, co wpłynie na zwiększenie podaży pieniądza na rynku. Niektórzy analitycy uważają, że bank centralny obecnie poczynił zakład z rynkiem, że nadchodzący kryzys nie będzie głęboki, a inwestorzy nie będą wyprzedawać ryzykownych aktywów.
Wtórując bankowi, premier Erdogan w przemówieniu obiecał obywatelom, że kryzys gospodarczy nawet nie dotknie Turcji i namawiał, żeby kontynuowali wydawanie pieniędzy. Stwierdził też, że najchętniej stopę oprocentowania widziałby na poziomie 0%, puszczając w ten sposób oko w stronę islamistów. Dzięki temu utrzymuje popularność, pozwalającą mu na tak ostre kroki jak walka z wojskiem, czy uwięzienie niespotykanej na świecie liczby dziennikarzy.
Unia Europejska również przymykała na to oko, licząc na wciągnięcie do wspólnoty demograficznie młodej, dynamicznej gospodarki. Nadchodzący kryzys może pokazać, że zarówno tureccy wyborcy, jak i europejscy decydenci żyli iluzją, odrzucając długoterminowe czynniki stabilności (nie tylko gospodarczej), a skupiając się na krótkoterminowych rezultatach. (p)
Jan Wójcik