W debacie na temat ochrony granic nadal dominuje ton emocjonalny. Przekazy takie są dobrze znane z kryzysu imigracyjnego, który wybuchł w 2015 roku.
Mimo tego, że dziś nikt odpowiedzialny nie wątpi, że ochrona granic zewnętrznych Europy stanowi wyzwanie dla Wspólnoty, to w dyskusji na ten temat wciąż trudno o wymianę racjonalnych argumentów.
Hiszpański policjant wyławia z Morza Śródziemnego dziecko w stanie hipotermii, pracownik Czerwonego Krzyża pociesza wyczerpanego uchodźcę, żołnierz wyciąga z wody zrozpaczonego chłopca – wylicza niemiecka publicystka Camila von Kohrs.
Obrazy te przesłaniają opinii publicznej polityczny kontekst problemu. W ostatnim czasie punktami zapalnymi stały się Ceuta (hiszpańska enklawa w Afryce) oraz włoska Lampedusa. Kolejne lokalne kryzysy obnażają niedostatki rozwiązań przyjętych przez decydentów unijnych oraz szefów poszczególnych rządów.
W połowie drugiej połowie maja w Ceucie rozgrały się dramatyczne sceny. W ciągu 35 godzin przybyło tam ponad osiem tysięcy osób, w tym dwa tysiące nieletnich. Na miejsce przyleciał premier Hiszpanii Pedro Sánchez i zapowiedział masowe deportacje. Krótko potem ponad pięć tysięcy osób zostało wydalonych.
Media epatujące tragedią imigrantów chcąc nie chcąc sprawiają, że emocjonalny szantaż polityczny nadal działa.
Dziennikarze lokalnej telewizji pokazali, jak straż graniczna spycha imigrantów na brzeg morza. Niewielu w tym czasie zwróciło uwagę na prowokacyjne działania rządu marokańskiego, który wbrew międzynarodowym umowom postanowił przepuścić imigrantów.