Martin Klingst, Mariam Lau, Karsten Polke-Majewski
Horst Seehofer, minister spraw wewnętrznych Niemiec, jest zadowolony: liczba wniosków o azyl spada. Ale to nie jest cała prawda. Coraz więcej migrantów dociera do Europy i znika.
W ubiegłym roku zostało złożonych w Niemczech tylko 161 000 wniosków o azyl – cztery i pół raza mniej, niż w 2016 r. Rząd federalny ogłosił w połowie stycznia, podczas prezentacji raportu azylowego za rok 2018, że cel został osiągnięty: imigracja do Niemiec maleje i znajduje się nawet poniżej rocznego pułapu 180 000 do 220 000 osób uzgodnionych w umowie koalicyjnej. Dowodzi to, zdaniem urzędników, że przyjęte środki działają „w coraz większym stopniu i w sposób zrównoważony. (…) Co ciekawe, udało się zachować równowagę między człowieczeństwem, a niezbędną kontrolą”.
Czy malejąca liczba wniosków o azyl odzwierciedla całą prawdę? Czy rzeczywiście dostarcza wiarygodnych informacji na temat liczby osób – uchodźców i migrantów – które obecnie przyjeżdżają do Europy, a więc także do Niemiec?
„Nie – odpowiada poseł Armin Schuster z CDU. – Trzeba pamiętać o osobach, które dostają się do Unii Europejskiej niezauważone i przebywają tutaj nielegalnie”. Schuster czerpie swoje informacje z samego źródła. Po pierwsze, ma okręg wyborczy na południowym zachodzie, w pobliżu granicy z Francją i Szwajcarią. Po drugie, on sam kiedyś chronił tę granicę – przez wiele lat kierował inspektoratem policji w mieście Weil am Rhein.
Nie jest osamotniony w swojej opinii. MSW Seehofera, służby wywiadowcze i brukselska Komisja mają wielu ekspertów, którzy podobnie jak Schuster są zdania, że nieujawniona imigracja do UE, czyli imigracja spoza systemów azylowych i oficjalnych statystyk dotyczących uchodźców, gwałtownie wzrasta. Szczególnie w Hiszpanii, gdzie obecnie ląduje duża część uchodźców i migrantów, coraz więcej z nich znika zaraz po przybyciu. „Obawiamy się, że wielu migrantów może przedostać się do Francji, krajów Beneluksu i Niemiec” – stwierdził sekretarz stanu w ministerstwie spraw wewnętrznych Helmut Teichmann.
Coraz więcej „niewidzialnych”
Eksperci, pracujący w ministerstwie i urzędach, którzy zgodzili się mówić otwarcie, jeśli ich nazwiska nie zostaną wymienione, mówią o „rosnącym zjawisku niewidzialności” migracji. Dla wielu jest to częściowo wynikiem bardziej rygorystycznych przepisów azylowych i rosnącej liczby odmów i transferów (zawracania) do tzw. „krajów pierwszej rejestracji” w ramach systemu dublińskiego. Mówi się, że nikt, kto szuka pracy, nie zostaje w Bułgarii, Grecji, Włoszech czy Hiszpanii. Ponadto coraz trudniej jest legalnie wjechać do UE w celu zatrudnienia. Zgodnie z niepublikowanym jeszcze raportem Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM) liczba migrantów z 21 krajów afrykańskich, którzy przybyli do UE z pozwoleniem na pracę, zmniejszyła się o ponad połowę w latach 2011–2017. Ci, którzy chcą zarabiać pieniądze w Europie, często szukają innych sposobów.
W przypadku nielegalnych imigrantów należy dokonać rozróżnienia między tymi, którzy przybyli do Unii jako osoby ubiegające się o azyl i znikają po odrzuceniu ich wniosku, a tymi, którzy unikają systemu azylowego od początku i decydują się na nielegalność. Dotyczy to zwłaszcza drugiej grupy, tzw. „niewidzialnych”, których z roku na rok przybywa i nie są objęci żadnymi statystykami.
Gdzie oni są? Jak ich policzyć?
Prawie dwie trzecie migrantów którzy przybyli do Hiszpanii nie złożyło wniosku o azyl. I nikt nie umie powiedzieć, ile osób naprawdę przebywa w UE nielegalnie. Franck Düvell szacuje, że to kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Od października 2018 r. Düvell kieruje Departamentem Migracji w Niemieckim Centrum Badań nad Integracją i Migracją, instytucją założoną przez kilka uniwersytetów i ministerstw w Berlinie, która między innymi doradza rządowi federalnemu. Düvell pracuje obecnie nad oceną sytuacji nielegalnych imigrantów w Niemczech. Ostatnie wiarygodne szacunki pochodzą z 2009 r. i wyniosły od 300 000 do 500 000 osób. W międzyczasie ekspert uważa, że sytuacja jest poważniejsza, bowiem światowy kryzys finansowy, wojna i kryzys gospodarczy na Ukrainie, konflikty w Syrii i Afganistanie wywierają swoje piętno, jednak „liczba ta wynosi nadal znacznie poniżej miliona”.
Nawet ministerstwo spraw wewnętrznych nie ma pewnych danych, ale informuje o „ciemnych liczbach” i odnosi się do „ustaleń policji federalnej w sprawie osób nielegalnie wprowadzonych do Niemiec”. Republika Federalna, mówi rzecznik ministerstwa, jest „jednym z głównych krajów docelowych tej migracji”. Ilu jest nielegalnych migrantów nie można dokładnie określić. Jeśli kogoś nie widzisz, nie możesz go policzyć. Ale nawet tacy migranci zostawiają swój ślad.
Łódź z nielegalnymi imigrantami wylądowała na hiszpańskiej plaży
Przykładem jest Hiszpania. Ponieważ Włochy zamknęły porty, uchodźcy i migranci przybywają na Półwysep Iberyjski; ich liczba podwoiła się. Według Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) w zeszłym roku nielegalnie znalazło się w Hiszpanii 65 383 uchodźców i migrantów, z których prawie 90 procent przybyło drogą morską. Prawie połowa z nich, pochodziła z trzech krajów: Maroka (13 076), Gwinei (13 053) i Mali (10 340). Ale tylko jeden na dziesięciu migrantów z Maroka poprosił o azyl w Hiszpanii a z Gwinei lub Mali tylko jeden na dwudziestu.
W ubiegłym roku w Hiszpanii ubiegało się o azyl 55 668 osób. Spośród nich jednak około 33 000 wniosków złożyli mieszkańcy Ameryki Południowej, głównie Wenezuelczycy, którzy przybyli samolotem, często z wizą hiszpańską, i nie należą do omawianej grupy. Krótko mówiąc: spośród 65 000 nielegalnych imigrantów tylko około 22 000 szukało azylu w Hiszpanii, a ponad 40 000 zeszło do podziemia lub powędrowało dalej. Nieliczni tylko złożyli wniosek o azyl w innym kraju UE, ale nie wszyscy. Szansa, że Marokańczyk lub Gwinejczyk uzyska taki azyl w Unii, jest bowiem prawie zerowa.
Najbardziej chcą do Francji
Większość z nich prawdopodobnie chciała pojechać do Francji i Beneluksu, ponieważ mieszka tam wielu ich rodaków, a w ich ojczystym kraju mówi się po francusku. „Szczególnie mieszkańcy Afryki Zachodniej wyjeżdżają do Francji”, mówi Franck Düvell, a łańcuch nielegalnej migracji zarobkowej sięga dalej do Belgii i francuskojęzycznej Szwajcarii. Część przybywa też do Niemiec, „około kilku tysięcy”.
Weźmy na przykład Francję: w ubiegłą środę burmistrz Paryża Anne Hidalgo wezwała do „planu awaryjnego” dla bezdomnych migrantów w północno-wschodniej części miasta. Każdego dnia, według policji, przybywa co najmniej stu nowych, ponad tysiąc z nich nocuje pod mostami lub w namiotach na ulicy. Policjanci regularnie ich przeganiają i niszczą obozy. Ale gdy tylko mundurowi odchodzą, migranci wracają. „Nie rozumiem, dlaczego państwo toleruje chaos i brak godności u bram stolicy” – skarżyła się burmistrz.
Nie wszyscy uchodźcy i migranci, którzy nie posiadają dachu nad głową, są nielegalni Niektórzy zwrócili się o azyl, ale nie znaleźli zakwaterowania. W ubiegłym roku 122 000 osób we Francji poprosiło o azyl; najwięcej było Afgańczyków. Ta liczba była rekordowa.
Ale podobnie jak liczba osób ubiegających się o azyl, liczba nielegalnych migrantów również rośnie. Nikt nie może powiedzieć dokładnie, jak szybko. Według raportu Międzyresortowego Komitetu ds. Kontroli Imigracji, we Francji mieszka od 200 000 do 400 000 nielegalnych imigrantów, ale to badanie pochodzi z 2008 roku. Nowszy jest raport francuskiego Zgromadzenia Narodowego z maja zeszłego roku. Szacuje się, że liczba nielegalnych imigrantów w departamencie Seine-Saint-Denis na obrzeżach Paryża wynosi od 150 000 do 400 000. Dla dzielnicy liczącej około półtora miliona oficjalnych mieszkańców to liczba ogromna.
Innym wskaźnikiem jest wielu cudzoziemców bez zezwolenia na pobyt, którzy szukają publicznej pomocy medycznej. Według francuskiego MSW w 2011 r. było to około 208 000 osób, a w 2016 r. już 311 000.
Włoski film: nikt nic nie wie
Inny przykład, to Włochy. Nigdzie indziej w Europie rozbieżność między oficjalnymi danymi o nielegalnej migracji a rzeczywistością nie jest tak rażąca, jak w tym kraju. Podczas gdy minister spraw wewnętrznych Matteo Salvini chwali się ogromną redukcją liczby lądujących na włoskich brzegach (z 119 396 w 2017 r. do 23 370 w 2018 r.), władze i obserwatorzy z wysp takich, jak Lampedusa i Sycylia informują o nowym zjawisku: „phantom boats”.
Ponieważ prywatne ratownictwo morskie na Morzu Śródziemnym zostało powstrzymane, statki zmieniły swoją strategię i teraz dostarczają pasażerów bezpośrednio na wybrzeże włoskie. W ciemności, a czasem w biały dzień, podpływają do plaż statki lub jachty, które według lokalnych władz śledczych na Sycylii przywożą kilkaset pasażerów miesięcznie, głównie z Tunezji, ale także z Algierii. Dziesięciu do trzydziestu ludzi wychodzi z łodzi, w ręku mała torba podręczna i butelka wody – a pół godziny później już ich nie ma i nikt nie wie, gdzie się podziali.
W niedawnym raporcie przewodniczący sądu apelacyjnego w Palermo skarży się na wiele lądowań łodzi fantomowych, m.in. w sycylijskiej prowincji Agrigento. Ten rozwój wypadków jest niezwykle niebezpieczny, ostrzegają eksperci, ponieważ uniemożliwia określenie tożsamości nielegalnych imigrantów. Obawy te wyrażają również włoskie służby wywiadowcze (DIS) w swoim sprawozdaniu z działalności za 2018 rok. Włoski dziennik „Corriere della Sera” poinformował, że dziewięciu na dziesięciu nielegalnych imigrantów pracujących na budowach na Malcie przybyło najpierw do Włoch. Nikt nie zna ich nazwisk, nie mają dostępu do systemu opieki zdrowotnej, pozostają niewidoczni.
Polska też służy jako przykład
Jedną z wielkich niespodzianek migracji europejskiej jest to, że żaden kraj nie udzielił pozwolenia na pracę i pobyt tak wielu obywatelom spoza UE, jak Polska. Jak na ironię, Polska, którą rządzi prawicowy populistyczny PiS i zdecydowanie odmówiła przyjęcia ogólnounijnych kwot dla uchodźców syryjskich, afgańskich i erytrejskich, otworzyła szeroko swoje drzwi dla wschodnich sąsiadów. Lwia część imigrantów, ponad milion, przybyła z Ukrainy; stanowi ona 18,7 procent wszystkich nowo przybyłych do UE. Według polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Pracy, w 2017 r. wydano Ukraińcom 845 000 wiz na pracę i 192 500 zezwoleń na pracę.
Większość przybywa jako pracownicy sezonowi; mają tylko umowy na czas określony, jeżdżą tam i z powrotem między Ukrainą a Polską. Jednak niektórzy nie pojawiają się w firmach, które do 2018 r. złożyły tak zwany list intencyjny w sprawie zatrudnienia cudzoziemców lub otrzymały bezpośrednie pozwolenie na pracę dla zagranicznych pracowników. Polska policja graniczna ustaliła podczas kontroli 48 firm, że 72 procent zgłoszonych nie pojawiło się i najwyraźniej nie podjęło legalnego zatrudnienia. Albo zatrudnili się na polskim czarnym rynku albo wyemigrowali na Zachód, do Niemiec lub do innego kraju UE, gdzie praca na czarno jest wynagradzana w euro.
Europejska agencja ochrony granic Frontex rejestruje również zwiększoną presję migracyjną z Europy Wschodniej. Ponieważ Ukraińcy mają ułatwienia wizowe, coraz więcej z nich przenosi się do krajów Unii, ale niektórzy wpadają już na granicy, ponieważ brakuje im niezbędnych dokumentów. Jak potwierdził również rzecznik niemieckiej policji federalnej: „Osoby z krajów wschodnioeuropejskich spoza UE, z krajowymi pozwoleniami na pobyt w krajach Europy Wschodniej, również nie mają pozwolenia na podróż do Niemiec”. Ale konkretnych liczb nie zna nikt.
Odpowiedzialni politycy nie mogą przemilczać problemu
Niektóre rządy europejskie pragną przemilczeć problem nielegalnej migracji. Obawiają się, że będzie to woda na młyn prawicowych populistów. Również CDU i CSU, jak mówi poseł Armin Schuster, unikały tego problemu w obliczu zbliżających się wyborów.
Jest to jednak działanie ryzykowne, ponieważ szukając pracy, miejsca do zamieszkania lub po prostu spacerując po paryskiej dzielnicy wokół Porte de la Chapelle lub parku Görlitzer w Berlinie, łatwo tę nielegalną imigrację zauważyć. I ma ona polityczne konsekwencje. Na przykład Hiszpania od dawna nie miała prawicowego ruchu populistycznego, a antyimigrancka partia Vox urosła w siłę właśnie na skutek wzrostu nielegalnej imigracji. Nawet w liberalnej Kanadzie, ponieważ coraz więcej nielegalnych imigrantów przekracza granicę z USA, istnieją już takie partie. Amerykański publicysta David Frum (redaktor „The Atlantic” i były autor przemówień prezydenta Busha – red.) tak podsumował w swym wystąpieniu polityczny potencjał wybuchowy tego zagadnienia: „Kiedy odpowiedzialni politycy omijają trudne problemy, są one wykorzystywane przez nieodpowiedzialnych”.
Oprac. Natala Osten-Sacken, na podst. https://www.zeit.de
Autorzy analizy:
Martin Klingst: studiował prawo, pracował na uniwersytecie w Hamburgu (Instytut Stosunków Miedzynarodowych). Dziennikarzem jest od 1987 r.
Mariam Lau: urodzona w Teheranie, przybyła z rodziną do Niemiec w 1965 r.. Studiowała amerykanistykę. Pracowała dla „Die Welt”, od 2010 r. w „Die Zeit”.
Karsten Polke-Majewski – zaczynał w „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, był redaktorem w dziale politycznym w „faz.net” . Od 2014 r. szef zespołu dziennikarzy śledczych w Zeit Online.