Czy teraz tylko Dalajlama może mówić „prawdę”?

Douglas Murray

Dalajlama może wywoływać najróżniejsze reakcje. Osobiście zawsze postrzegałem go jako duchowe placebo, którego zadaniem – poza irytowaniem chińskiej partii komunistycznej – jest bycie swoistym „wykrywaczem nudziarzy”.

Kiedy ktoś w trakcie dowolnego zebrania cytuje Dalajlamę, to wiedz, że możesz rozpocząć poszukiwanie drogi ucieczki.

Wątpię jednak, żeby ktokolwiek twierdził, iż najbardziej znany buddysta na świecie jest faszystą, ksenofobem, czy też (używając najpowszechniejszej i najmniej dokładnej etykietki naszych czasów) skrajnym prawicowcem. Być może czas przemyśleć od nowa to założenie – szczególnie po wypowiedzi Dalajlamy z ubiegłego tygodnia, która – gdyby wyszła z ust kogokolwiek innego – zostałaby zakwalifikowana jako całkowicie faszystowska. Ktoś zapewne powiedziałby, że wystarczyłoby podwinąć mu szaty, żeby odsłonić buty wojskowe.

Dalajlama udzielił komentarza w Szwecji, w trakcie wizyty w Malmö. W 2015 r. Szwecja za sprawą imigracji zwiększyła swoją populację o dwa procent. Pytanie, jak wielu ludzi powinna przyjąć Europa i kiedy osiągniemy limit możliwości, jest tam w pełni zasadne. Dalajlama zalecił, żeby „przyjmować ich [imigrantów], pomagać im i kształcić. Ostatecznie jednak powinni ona pracować nad rozwojem własnego kraju”. Co gorsza, buddyjski przywódca i laureat Nagrody Nobla dodał: „Europa należy do Europejczyków”.

Tak się składa, że w tym przypadku zgadzam się z Dalajlamą, choć nie ująłbym tego tak otwarcie. Najlepiej byłoby, gdyby Europa nie stawała się domem dla każdego, kto do niej dotrze.

Nie jest w żadnym stopniu oczywiste, że najlepszym rozwiązaniem dla rozwijających się części świata jest sytuacja, w której ich najbardziej utalentowani i zmotywowani obywatele przybywają do Europy i ledwo wiążą koniec z końcem na obrzeżach naszej gospodarki.

Oczywiście badania pokazują, że większość Europejczyków zgadza się z Dalajlamą. Niewielu jednak ma szczęście nim być. Można zauważyć, że wypowiedzi, które tolerowane są w ustach jednej osoby, są niedopuszczalne w ustach innych. Pojawia się niepokojące pytanie o to, kto ma prawo wypowiadać podstawowe prawdy.

Przez ostatnie dziesięciolecia zarówno na uniwersytetach, jak i poza nimi, radykalna lewica forsowała niewdzięczny i destrukcyjny pomysł, że tożsamość mówcy jest ważniejsza niż treść jego wypowiedzi, że „to, kto mówi”, jest ważniejsze niż „to, co jest mówione”. Twierdzenie to, wraz z wieloma innymi, stanowi odwrócenie kluczowego wglądu moralnego Martina Luthera Kinga – twierdzenia, że ludzi należy oceniać po treści ich charakteru, a nie ich stałych, niezmiennych cechach.

Dziś najważniejsza nie jest prawdziwość argumentu, ale cechy mówcy. Dalajlama nosi szaty, reprezentuje religię, ma kolorową skórę, jest ogolony i stoi za nim historia, co broni go przed najgorszymi zarzutami. Statystyczny Europejczyk nie ma takiego szczęścia. Jesteśmy zmuszani do kłamstwa i milczenia – w przeciwnym razie obraża się nas, gdy mówimy o podstawowych prawdach. Dotyczy to nie tylko tej kwestii, ale wielu spraw popychanych przez moralne wzdęcia radykalnej lewicy.

Jeśli w dzisiejszym świecie jesteś heteroseksualnym, białym mężczyzną, szansa, że zostaniesz wysłuchany w jakiejkolwiek kwestii jest znikoma. Jeśli jesteś gejem, okienko może być otwarte o nanosekundę dłużej. Jeśli jesteś kobietą, możesz przebić się z jakąś kwestią. Jeśli należysz do mniejszości etnicznej, możesz pozwolić sobie na trochę więcej.

Nawet wtedy jednak musisz być niezwykle precyzyjny (i szybki), żeby ludzie, którzy jedynie udają, że im zależy, nie rzucili na ciebie klątwy. Zapytajcie chociażby kobiet z brytyjskiej Partii Pracy, które wyrażały sprzeciw przeciwko obecności byłych mężczyzn na listach wyborczych zarezerwowanych dla kobiet. Prawda jest taka, że choć płeć w okresie przejściowym stanowi czynnik determinujący, jest zaledwie taranem dla całego projektu politycznego, który wyłania się, gdy strażnicy opuszczą bramy.

Pomijając ten fakt, nawet konserwatyści zdają się wyrażać obecnie chęć przeorganizowania społeczeństwa nie według kryteriów obojętnych wobec koloru skóry i płci, lecz w oparciu o ludzi mających obsesję na punkcie płci kulturowej i rasy.

Bohun, na podst.  https://www.telegraph.co.uk

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign

Douglas Murray

Konserwatywny publicysta i pisarz, założyciel Center for Social Cohesion, redaktor prestiżowego magazynu "The Spectator". Autor książek "Przedziwna śmierć Europy", "Szaleństwo tłumów: Gender, rasa, tożsamość.

Inne artykuły autora:

Za islamski ekstremizm nie odpowiada „całe społeczeństwo”

Adolf Eichmann i jego „arabscy przyjaciele”

„Ten kraj jest niewybaczalnie naiwny wobec ekstremistów”