L. Todd Wood
Podczas Arabskiej Wiosny mogliśmy się przekonać, że polityka i zapewnienia o sojuszu na Bliskim Wschodzie nie zawsze są takie, jakimi wydają się być.
W większości przypadków, jeśli przyglądając się głównym graczom w regionie chcemy dowiedzieć się, kto tak naprawdę jest lojalny względem kogo, musimy zajrzeć za kurtynę.
Były prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, jest autorem słynnego powiedzenia: „Najsłodszym dźwiękiem, który znam, jest dźwięk islamskiego nawoływania do modlitwy”. Wypowiedział te słowa wyrażając poparcie dla Bractwa Muzułmańskiego w trakcie powstania w Egipcie i w innych regionach, jednocześnie utrzymując, że dba o bezpieczeństwo narodowe USA.
Efekty polityki Obamy należy oceniać głównie na podstawie jego działań, a nie słów, ponieważ konsekwencje jego podejścia okazały się dla Ameryki niszczące, szczególnie w świecie muzułmańskim.
Według Koranu „Bóg nie będzie was karał za pustą gadaninę w waszych przysięgach, lecz będzie was karał za to, co zyskały wasze serca” (Bielawski). Przed groźbą destabilizacji dokonywanej poprzez fałszywą narrację demokratyczną, otwierającą drzwi „Arabskim Wiosnom”, które zmieniają się w „Arabskie Zimy”, a także przed inspirowanymi przez Bractwo Muzułmańskie zamachami, powinniśmy strzec się – wybaczcie powiedzonko – religijnie.
W przypadku polityki i rozgrywek prowadzonych w Rijadzie, Stambule, Moskwie i Teheranu znaczenie mają intencje, a nie deklarowane obietnice. A już najbardziej liczą się efekty.
A skoro już o Arabii Saudyjskiej mowa, Barack Obama celowo odizolował tego kluczowego gracza na rzecz Islamskiej Republiki Iranu, która eksportuje terroryzm i zaburza stabilizację w regionie, sama zbrojąc się w pociski balistyczne.
Królestwo saudyjskie próbuje uniezależnić się od węglowodorów na rzecz długoterminowego gospodarczego i społecznego rozwoju, dlatego też kluczowe miejsce zajmuje tam ambitny program reform Vision 2030, promowany przez następcę tronu, księcia Muhammada ibn Salmana. Królestwo chce uniknąć przewrotów społecznych, w zamian stopniowo i systematycznie wprowadzając reformy.
Administracja Trumpa powinna wspierać te wysiłki jako ścieżkę prowadzącą do uzyskania stabilnego i wiarygodnego sojusznika, i zignorować fałszywe nawoływania do zmiany w imię samej zmiany, ubrane w skrajnie-liberalną retorykę.
Jedna z tych syrenich pieśni płynie z ust Jamala Khashoggiego, dobrze znanego członka saudyjskich elit medialnych, będącego numerem jeden w kwestii nawoływania do „reformy”. Khashoggi używa miłej dla liberalnych uszu retoryki, w rzeczywistości jednak popiera rządzącego silną ręką w Turcji Erdogana oraz wspierający terroryzm rząd Kataru, i podąża w ślady Bractwa Muzułmańskiego.
Khashoggi był rzecznikiem prasowym księcia Turkiego al Faisala, gdy ten był ambasadorem w Londynie i w Waszyngtonie. Pracował również dla inwestora i miliardera księcia Waleeda ibn Talala. To, co czyni go podejrzanym, to bezprecedensowy dostęp do założyciela Al-Kaidy Osamy bin Ladena, z którym przeprowadził liczne wywiady.
Chcąc dowiedzieć się, w stosunku do kogo Khashoggi jest lojalny, wystarczy przeczytać jego ostatni artykuł opublikowany w „The Washington Post”, w którym krytykuje on wysiłki Arabii Saudyjskiej mające na celu odejście od ekstremizmu i skorzystanie z nowych możliwości gospodarczych.
„W ostatnich miesiącach Arabia Saudyjska wprowadziła kilka nowych, skrajnych ustaw, uwzględniających postawy począwszy od pełnego sprzeciwu wobec islamistów, po zachęcanie obywateli do wpisywania innych na czarną listę rządową” – napisał Khashoggi. Narzekając dalej wyznał, że „rząd zablokował jego konto na Twitterze, gdy ostrzegał przed nazbyt entuzjastycznym przyjęciem ówczesnego prezydenta-elekta Donalda Trumpa”.
Innymi słowy, Khashoggiego cieszyło poparcie administracji Obamy dla Bractwa Muzułmańskiego, a dziś sprzeciwia się zbliżeniu Królestwa i Waszyngtonu. Sprzeciwia się się też walce z islamskim ekstremizmem w kraju i wysiłkom Trumpa mającym na celu prowadzenie tej walki na całym świecie.
Na tej samej zasadzie Khashoggi zdaje się chwalić „demokrację”, jednocześnie popierając terror Hamasu, w tym walkę z sojusznikiem USA, Izraelem. Inni przeciwnicy proamerykańskich arabskich reżimów, tacy jak kaznodzieja nienawiści Jusuf al-Karadawi, wypowiadali się dokładnie w ten sam sposób.
Ameryka potrzebuje Arabii Saudyjskiej, która wdraża systematyczne reformy i umożliwia umiarkowanym Saudyjczykom publiczne wyrażanie opinii, a nie takiej, która na Zachodzie mówi jedno, a robi co innego chwaląc Katar i Turcję.
Khashoggi miał w przeszłości mnóstwo czasu, żeby oprotestowywać politykę Królestwa, ale nigdy tego nie robił, preferując wdzięczne życie ulubieńca i rzecznika książąt-miliarderów. W rzeczy samej, nagła zmiana nastroju wydaje się nieszczera.
Jedną z mocnych stron Trumpa jest zdolność do wyrażania prawdy w prostych słowach, mówienia rzeczy, które dawno powinny być wypowiedziane. Tymczasem szarlatanów pokroju pana Khashoggiego powinno nazywać się po imieniu, czyli fałszywymi prorokami.
Bohun, na podst. www.washingtontimes.com
L. Todd Wood był pilotem helikoptrerów, brał udział w operacjach specjalnych. Wiele lat pracował na Wall Street. Jest autorem thrillera ekonomicznego „Currency” i innych książek.