Katja Schneidt
Niemiecka pisarka, która od 17 lat pomaga uchodźcom, zarzuca Angeli Merkel naiwność i mówi, że wielu imigrantów nie ma zamiaru się integrować.
Niemiecka pisarka Katja Schneidt zaangażowała się w pomoc uchodźcom. Jednak po roku doświadczeń krytykuje politykę imigracyjną rządu i wydaje książkę pt. „Nie damy rady”. Masowa migracja do Niemiec sprawia, że społeczeństwo nie dysponuje już środkami, pozwalającymi ten kryzys rozwiązać – argumentuje.
Schneidt pomaga uchodźcom w znalezieniu mieszkania, załatwieniu spraw urzędowych czy organizuje dla nich opiekę medyczną. W książce opisuje swoje osobiste doświadczenia, a także pokazuje rozczarowanie postawą roszczeniową przybyszy oraz krytykuje brak realnego modelu integracji. „Nie sposób od uchodźców oczekiwać, że przyjmą naszą kulturę, sposób życia czy wartości zapisane w konstytucji, ponieważ nie da się ich pogodzić z islamem” – pisze Schneidt.
Co ciekawe, pisarka za swoje zasługi w dziedzinie integracji otrzymała nagrodę nadaną przez władze Hesji. Uciekinierami zajmuje się od 1999 roku, kiedy do Niemiec przybywali uchodźcy z byłej Jugosławii. Mimo tego określa działania kanclerz Merkel mianem naiwnych, a politykę imigracyjną za niewystarczającą.
Katja Schneidt w wieku 18 lat zakochała się w mężczyźnie z Turcji. Czas spędzony ze swoim byłym partnerem nazywa bez ogródek koszmarem. Na ten temat napisała książkę pt. „Uwięziona we własnej ojczyźnie”, w które przedstawia równoległe społeczeństwo niemieckich muzułmanów. Jeszcze jako nastolatka przeszła na islam. Jej autobiografia w roku 2011 trafiła na listę bestsellerów „Spiegla”. Dziś pisarka mówi: „Islam nie współgra z niemiecką kulturą. Twierdzenie, że islam należy do Niemiec, to tylko pusty gest, który nic nie znaczy”. W ten sposób Schneidt skomentowała słynne oświadczenie prezydenta Wulffa.
Pisarka zwraca uwagę na to, że imigranci przybywają do Niemiec z krajów i kultur, w których kobiety mają niską pozycję społeczną. Nie daje wiary zapewnieniom władz, że kursy integracyjne dla imigrantów mogą tą sytuację zmienić. „Większość kobiet nie uzyska pozwoleń od swoich mężów na uczestniczenie w takich kursach. W oficjalnych dokumentach ich nieobecność usprawiedliwi się problemami zdrowotnymi lub koniecznością opieki nad dziećmi” – kwituje Schneidt. Zwraca także uwagę na fakt, że wiele kobiet mieszkających w Niemczech nawet od 10 lat nadal nie posługuje się językiem niemieckim. Ich mężowie skutecznie sabotują wysiłki rządu, izolując własne żony od społeczeństwa.
Schneidt działa także na polu polityki. W tegorocznych wyborach samorządowych kandydowała z ramienia SPD. W jej rodzinnym miasteczku znajduje się obóz i trzy noclegownie dla uchodźców. Euforia z zeszłego roku, kiedy to Niemcy witali uchodźców jak bohaterów, zniknęła. Schneidt twierdzi, że uchodźcy mieli nierealistyczne oczekiwania wobec życia w Niemczech. „Nie czekają tu na nich ani wysokie zarobki, ani własne auto, ani dom” – mówi pisarka.
Autorka opisuje przypadek ranienia jednego z pracowników ośrodka przez muzułmanina, który poczuł się urażony jego zachowaniem. Takie przypadki sprawiają, że coraz mniej wolontariuszy chce bezinteresownie pomagać azylantom. Poza tym, jej zdaniem, niemiecki rząd powinien domagać się poszanowana praw kobiet, ponieważ islam po tym względem stoi w konflikcie z niemieckimi zwyczajami. Schneidt postuluje zwiększenie wydatków na mieszkania, pracę i psychologów dla imigrantów, choć, jak zaznacza, większość z przybyłych nie miała doświadczeń traumatycznych.
Niektórzy zarzucają Schneidt wspieranie antyimigracyjnej prawicy. Pisarka odpowiada: „Udawać, że problem imigrantów nie istnieje, jest jeszcze gorsze”.
PŚ, na podstawie artykułu Jany Szafarzikowej w „iDnes.cz”