Leo McKinstry
Obserwuję, jak moja ukochana Francja rozdzierana jest przez nienawiść. Od ponad 10 lat jestem świadkiem rosnących napięć między rdzenną ludnością a nieprzejednanymi muzułmanami i obawiam się o przyszłość kraju.
Dzień Bastylii ma być momentem uczczenia Francji. Ale kiedy jedliśmy z żoną czwartkową kolację u przyjaciół w pobliżu naszego francuskiego domu w dolinie Loary, byli oni wyraźnie zatroskani sytuacją państwa francuskiego. Gospodarze byli przemili i niezwykle gościnni, mimo to część naszej rozmowy przebiegała w ponurej atmosferze. Choć jeszcze kilka godzin dzieliło nas od pierwszych doniesień z Nicei, obawy naszych przyjaciół o przyszłość Francji były ewidentne.
Masowa imigracja, niepowstrzymany wzrost populacji muzułmańskiej, coraz częstsze ataki dżihadystyczne, niezdecydowana postawa socjalistycznego rządu prezydenta Hollande’a wywołuje poczucie, że Francja staje się coraz bardziej krajem w stanie oblężenia. Te złe przeczucia znalazły tragiczne potwierdzenie, kiedy wróciliśmy do domu i dowiedzieliśmy się o ataku na Riwierze. Jeszcze jeden region tego pięknego kraju stał się areną rzezi.
Niedawno Patrick Calvar, szef departamentu bezpieczeństwa wewnętrznego Francji ostrzegł, że kraj znajduje się na „krawędzi wojny domowej” z powodu rosnących napięć między muzułmańskimi społecznościami a skrajną prawicą, reprezentowaną przez wojowniczy Front Narodowy Marine Le Pen. W zadziwiająco szczerych słowach skierowanych do komisji parlamentarnej Calvar powiedział, że jeden poważny incydent może „doprowadzić do wybuchu, zamieniając Francję w kraj pozbawiony kontroli, w którym różne grupy chwycą za broń i same będą wymierzać sprawiedliwość”. Masakra w Nicei nadała jego słowom straszny wydźwięk.
To tylko ostatni z przerażającej serii ataków islamistów na Francuzów, obejmującej morderstwa w żydowskiej szkole w Tuluzie w marcu 2012 roku, zamach na redakcję „Charlie Hebdo” w styczniu zeszłego roku, masakrę w klubie Bataclan w listopadzie i egzekucję policjanta i jego żony w czerwcu.
Nie jest niespodzianką, że w odpowiedzi na to barbarzyństwo Front Narodowy, przedtem postrzegany jako słabe i peryferyjne ugrupowanie, cieszy się teraz gwałtownym wzrostem poparcia. Jego liderka Marine Le Pen z pewnością będzie poważną kandydatką w wyborach prezydenckich w maju przyszłego roku.
Z powodu bezładnych działań obecnych władz i rosnących obaw przed zbrojnym terrorem może nawet liczyć na zwycięstwo, a zamach w Nicei niemal na pewno zwiększy notowania jej partii. „Bezpieczeństwo” to teraz najczęściej używane wśród zwykłych Francuzów słowo, wyrażające ich strach przed rozpadem całego społeczeństwa.
Mam własne, bezpośrednie doświadczenie tych ciągle narastających napięć, które grożą rozdarciem ukochanego przeze mnie kraju. Ponad dziesięć lat temu kupiliśmy z żoną XIX-wieczny dom w centrum Carpentras, zamieszkanego przez 30 tysięcy osób miasteczka w Prowansji. Miejsce to ma bogatą historię, a wśród zabytkowych budowli można wymienić rzymski łuk triumfalny i wspaniałą gotycką katedrę. Remont naszego nowego domu wymagał wiele pracy, ale wszystko wynagradzała perspektywa spędzania sporej części roku w południowej Francji. Na początku nasze życie w Carpentras było idyllą: tak myśleliśmy spacerując po rynku miejskim lub siedząc w kawiarni pod bezchmurnym, błękitnym niebem.
Jednak stopniowo nad naszym zacisznym azylem zaczęły gromadzić się chmury. Klasyczna, prowansalska idylla zaczęła przeobrażać się w coś zgoła przeciwnego. Carpentras zaczęło ulegać dramatycznym zmianom. w miarę jak zwiększała się jego muzułmańska populacja.
Chociaż monitorowanie pochodzenia etnicznego jest we Francji nielegalne jako sprzeczne z koncepcją narodowej solidarności, źródła konserwatywne podają, że w miasteczku jest 13 tysięcy muzułmanów, czyli ponad 40 % populacji. Niektórzy mówią nawet o 60 %. Powstały tu dwa meczety, żeby sprostać religijnym zmianom demograficznym. Nieubłaganie ulice zaczynały zapełniać się postaciami w islamskich strojach, a także sklepami z mięsem halal i budkami z kebabem.
W odpowiedzi na tę transformację właściciel kafejki internetowej naprzeciwko naszego domu stawał się coraz bardziej zagorzałym zwolennikiem Frontu Narodowego, wywieszając duże plakaty z Jean-Marie Le Penem w swych – regularnie wybijanych – oknach.
Łagodna i subtelna atmosfera Prowansji przesycona zapachem winogron, lawendy i słoneczników ustąpiła miejsca nastrojowi podejrzliwości i czyhającego niebezpieczeństwa. Pewnej nocy obudził mnie gryzący zapach dymu. Wyjrzałem przez okno sypialni i ku mojemu zdumieniu zobaczyłem, że ktoś podpalił pięć samochodów na naszej ulicy. Innym razem podczas pobytu w wiejskiej okolicy jakiś muzułmanin z kosą w ręku zaczął nam wygrażać. Kiedy nieco wstrząśnięty relacjonowałem to wydarzenie sąsiadowi, weteranowi armii francuskiej, dowiedziałem się, że jemu inny muzułmanin groził raz poderżnięciem gardła.
Powiedzmy to zupełnie jasno: większość populacji muzułmanów to byli przyzwoici ludzie pragnący żyć w harmonii z pokojowo nastawionymi Francuzami. A jednak napięcia na tle religijnym i rasowym w Carpentras zaczęły być ewidentnie wyczuwalne w życiu codziennym.
W Carpentras znajduje się najstarsza we Francji synagoga, a żydowskie korzenie tego miasta to kolejne źródło tych napięć. Poszliśmy z żoną pewnego wieczoru do ratusza na występ znanego izraelskiego chóru. Z powodu zagrożenia islamską przemocą, środki bezpieczeństwa – w tym psy policyjne i uzbrojeni żołnierze – były tak ostre jak podczas wizyty zagranicznej głowy państwa,.
Ponieważ nasze marzenie o spokojnym życiu w Prowansji umarło, sprzedaliśmy dom w Carpentras trzy lata temu i przeprowadziliśmy się bardziej na północ. Dokładnie w czasie naszego wyjazdu w 2012 roku pojawiła się jeszcze jedna oznaka rosnących lokalnych rozdźwięków: Marion Marechal-Le Pen, siostrzenica Marine, została tam wybrana na posłankę do parlamentu, zastępując wysłużonego centroprawicowego posła Jean-Michela Ferranda. W zeszłym roku prowadziła w sondażach w Prowansji w pierwszej rundzie wyborów regionalnych, jednak w końcu nie udało się jej zdobyć miejsca.
“Nie boję się Marion. Boję się terroryzmu”, powiedział mi jeden z wyborców tłumacząc jej szybką karierę w polityce. „Mamy już wystarczająco wielu imigrantów. Czas zamknąć granice”. Takie nastroje są wyczuwalne w całej Francji.
“Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze”, pisał Yeats o irlandzkim konflikcie na początku XX wieku. Jego słowa mogłyby się też odnosić do współczesnej Francji, w której jest coraz większa przepaść między rodowitymi, nacjonalistycznie nastawionymi Francuzami a odizolowaną, często wrogo usposobioną społecznością muzułmańską, obliczaną na 4.5 do 7 milionów osób, około 10% ludności kraju. Dzięki wysokiej liczbie urodzin muzułmanów, masowej imigracji z Afryki Północnej oraz europejskiej polityce otwartych granic, ta populacja, i tak już największa w Europie Zachodniej, cały czas rośnie.
W reakcji na zbrodnię w Nicei prezydent Obama zadeklarował: „Wiemy, że charakter republiki francuskiej przetrwa długo po tym druzgocącym i tragicznym wydarzeniu”. Ale jak może być tak pewien tego, co mówi? Prawda jest taka, że Francja taka, jaką wielu z nas zna i kocha, może nie przetrwać, ponieważ zasadnicza struktura francuskiego społeczeństwa tak szybko się zmienia.
Podłożem potencjalnej konfrontacji jest zderzenie dwóch różnych kultur. Z jednej strony mamy francuską tradycję silnej narodowej tożsamości i silny sekularyzm, sięgający rewolucji z końca XVIII w. Z drugiej – coraz bardziej pewną siebie muzułmańską mniejszość odmawiającą zaakceptowania francuskiego etosu asymilowania się. Jak pokazuje przypadek Nicei, ten duch agresywnej izolacji może prowadzić do szybkiego rozwoju islamskiego radykalizmu i terroryzmu.
Wielu komentatorów mówi ze swadą o ISIS i dżihadzie jak o odległych problemach, które można rozwiązać dzięki zbrojnej interwencji na Bliskim Wschodzie. Jednak islamski ekstremizm we Francji jest w większości rodzimego chowu. Morderca z Nicei to typowy przypadek; chociaż pochodził z Tunezji, był obywatelem Francji.
O niechęci i braku lojalności ze strony muzułmanów świadczą też inne trendy, na przykład niski udział w rynku pracy (bezrobocie w Carpentras jest dwa razy wyższe niż przeciętnie we Francji) i wysokie wskaźniki przestępczości. Ponad 60% więźniów we Francji to muzułmanie, a rezultat jest taki, że więzienia służą obecnie jako wylęgarnie radykałów.
Oczywiście krzywdy i bezprawie są po obydwu stronach, a rosnące napięcia znajdują odzwierciedlenie w większej ilości przestępstw motywowanych nienawiścią. W zeszłym roku zanotowano ponad 400 antymuzułmańskich incydentów, w tym napaści i szykanowania, w porównaniu ze 133 przypadkami w roku 2014.
W międzyczasie tylko w pierwszych miesiącach 2015 roku zanotowano 508 przestępstw przeciwko Żydom, a więc nastąpił wzrost o 84% w porównaniu z tym samym okresem w roku wcześniejszym. Do niedawna przemoc wobec Żydów we Francji w większości postrzegano jako ponure dziedzictwo współpracującego z nazistami rządu Vichy w czasie wojny, ale dziś jest to jeszcze jedno narzędzie zastraszania ze strony islamistów.
Za te piętrzące się problemy społeczne zwykło się – zwłaszcza na lewicy – winić dyskryminację, ubóstwo i skutki francuskiego kolonializmu w Afryce Północnej. Jedną z najczęściej cytowanych teorii tłumaczących wyobcowanie muzułmanów we Francji jest pogląd, że imigranci z Afryki Północnej w latach 60 zostali „porzuceni i zostawieni sami sobie” w złych warunkach mieszkaniowych.
Potężne betonowe osiedla znane jako Les Banlieus (przedmieścia) istnieją na obrzeżach miast w całej Francji, od Paryża na północy do Marsylii na południu. Zdominowane przez muzułmańskie społeczności, stały się symbolami islamskich krzywd, żalów i pretensji i są postrzegane jako podatny grunt dla ekstremizmu.
Ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Jak świat światem, imigranci zawsze musieli zmagać się z trudnymi warunkami w swych nowych krajach zamieszkania. Ich sukces w przezwyciężaniu surowych warunków bytowania – na przykład Irlandczyków w Wielkiej Brytanii pod koniec XIX wieku albo Włochów w Nowym Jorku na początku XX wieku – jest częścią inspirującej opowieści o nich.
Co więcej, zapewnienie zakwaterowania i zasiłków było gestem szczodrości wobec nowoprzybyłych, a nie oznaką odrzucenia. Na podstawie moich doświadczeń mogę stwierdzić, że nie ma żadnej instytucjonalnej dyskryminacji muzułmanów we Francji. Gdyby istniała, jak muzułmanie mogliby być gwiazdami francuskiego futbolu albo czołowymi politykami? W wyborach do Zgromadzenia Narodowego w 2012 roku parlamentarzystami zostało pięć osób wywodzących się z Północnej Afryki.
W rzeczywistości główną ideą francuskiej kultury narodowej jest sprzeciw wobec dyskryminacji. Przykładów na udaną integrację odnoszących sukcesy muzułmanów jest sporo. Statystyki pokazują, że Francja ma najwyższą liczbę mieszanych związków różnych religii i pochodzenia etnicznego wśród krajów europejskich.
Ale kraj ten jest również silnie zsekularyzowany, co oznacza, że po rewolucji w 1789 roku religię uważa się za kwestię prywatnego sumienia, a nie zaangażowania państwa. To dlatego Francuzi odmawiają ugięcia się przed żądaniami bezkompromisowych wyznawców islamu, domagających się specjalnego traktowania. Dlatego zakazali noszenia burki w miejscach publicznych i obstają przy prawie do serwowania wieprzowiny w szkołach.
To podejście w sposób nieunikniony rozpala poczucie krzywdy u niektórych muzułmanów, zwłaszcza tych wywodzących się z Afryki Północnej, którzy nie mogą zapomnieć o okresie kolonializmu francuskiego i brutalnej wojny o niepodległość w Algierii w latach 50 i 60 XX wieku.
To, że zbyt wielu muzułmanów czuje się wykluczonych z francuskiego społeczeństwa jest według mnie spowodowane ich własnym odrzuceniem francuskich wartości i tożsamości. Zamiast tego dążą do realizacji własnej, teokratyczno-separatystycznej agendy. Co prawda nie jest to problem tylko francuski. Wielka Brytania ma 600 dżihadystów walczących na Bliskim Wschodzie, a Francja 1200, ale francuska populacja muzułmanów jest dwa razy większa od brytyjskiej.
Z powodu charakteru współczesnego, zbrojnego islamu, gdziekolwiek na świecie mieszka znaczna populacja muzułmanów, czy będzie to Boston czy Bali, będą pojawiać się napięcia. Zeszłoroczna decyzja kanclerz Merkel, żeby zaprosić tu ponad milion syryjskich uchodźców, w połączeniu z ideologiczną i autodestrukcyjną obsesją Unii Europejskiej na punkcie braku kontroli na granicach, jeszcze pogorszyła sytuację.
Niedawny raport Pew Research Centre pokazał, że w ośmiu z dziesięciu badanych krajów europejskich ponad połowa populacji uważa, że napływ imigrantów zwiększył zagrożenie terroryzmem. Ronald Noble, były szef Interpolu powiedział, że polityka otwartych drzwi w UE „jest jak wywieszenie tabliczki zapraszającej terrorystów do Europy”.
W obliczu zbrojnego islamu kwitnącego teraz w samym sercu Francji nie ma żadnych łatwych rozwiązań. Sama skala problemu wywołuje pesymizm. Po ostatnich zamachach w Paryżu policja przeprowadziła ponad 3500 akcji w zdominowanych przez muzułmanów dzielnicach. Jednak to, z czym zdołała się uporać, to prawdopodobnie tylko wierzchołek góry lodowej.
Prawda jest taka, że francuskie służby wywiadowcze nie mogą podołać temu zagrożeniu. Do skutecznej inwigilacji każdego podejrzanego radykała potrzeba około 30 policjantów. To znacznie przekracza możliwości państwa francuskiego. Nie ma też żadnych oznak, że tempo imigracji będzie spadać. W naszej wsi w dolinie Loary niektórzy ponuro wieszczą upadek całego społeczeństwa.
Francja była niegdyś bastionem cywilizacji, a dziś jest sceną rozgrywającej się tragedii. To, co się tutaj, dzieje zapowiada posępną przyszłość, czekającą wkrótce cały nasz kontynent.
***
Rol na podst. www.dailymail.co.uk
Leo McKinstry – urodzony w Belfaście brytyjski dziennikarz, historyk i pisarz. Publikuje w „Daily Mail”, „Daily Express”, i „The Sunday Telegraph”. Przez 10 lat mieszkał we Francji.