Piotr Ślusarczyk
Po każdym zamachu terrorystycznym władze zapewniają, że potępiają odrażający akt terroru, że otwierają nowy rozdział walki z ekstremizmem, że będą zwalczać demona nienawiści. Po czym mijają tygodnie i dochodzi do kolejnego aktu barbarzyństwa.
Znowu ktoś z „islamskim tłem” dokonuje zamachu.
Tutaj rodzi się pytanie o prawdziwość politycznych deklaracji. Dziś trudno znaleźć przekonujące odpowiedzi na parę pytań. Na czym konkretnie polega rzekoma walka z terroryzmem? W jaki sposób politycy odpowiedzialni za bezpieczeństwo obywateli wywiązują się ze swoich obowiązków?
Może nowymi metodami walki z terrorem mają być rysunki robione kredą na ulicach, podświetlanie budynków barwami narodowymi, urządzanie marszów solidarności, czy wysyp wzruszających grafik, pozwalających skanalizować internautom emocje. Dziś równie żałosne wydają się rozpaczliwe i w zasadzie kompromitujące próby, unikania w kontekście zamachów słów „islam” lub „muzułmański terrorysta”.
Chorobą politycznej poprawności zaraziły się także media nad Wisłą. Jedyną polską redakcją, która jako możliwą przyczynę masakry w Nicei podała związki z Państwem Islamskim był RMF. Dziennikarze powiązali rozjechanie ludzi ciężarówką z apelami ISIS, które zwróciło się do własnych zwolenników o podjęcie walki z niewiernymi wszystkimi możliwymi sposobami. Zalecali między innymi użycie noży i samochodów.