Jerry A. Coyne
Jak to powtarzałem wielekroć, słowo “islamofobia” jest rażąco nadużywane, by znaczyło “nienawiść lub strach przed muzułmanami”. Ale przecież słowo brzmi „ISLAMofobia”, nie zaś „MUZUŁMANofobia”!
Istnieje wielu ludzi z tą drugą formą bigoterii, włącznie z kandydatem do nominacji prezydenckiej, Donaldem Trumpem. Trump jest „muzułmanofobem”, natomiast słowo „islamofobia” jest aż nazbyt często używane do określenia nie tych, którzy nie lubią muzułmanów, ale tych, którzy nie lubią ideologii doprowadzającej wielu muzułmanów do dokonywania albo aktów terroru, albo uciskającego zachowania, jak podporządkowanie kobiet i demonizacja gejów. Podczas gdy niechęć do muzułmanów jako grupy jest bezzasadną bigoterią, krytyka islamu – niezależnie od tego, czy się z nią zgadzasz, czy nie – jest uzasadnioną wolnością słowa i dialogiem, który warto prowadzić.
Niemniej są ludzie, którzy uważają każdą krytykę islamu za “islamofobię” i rzucają natychmiast tym terminem, by przerwać dyskusję o islamie, traktując ją jako rodzaj bigoterii. Religia, powiadają, ma niewiele lub nie ma nic wspólnego z czynami terrorystów ani nawet z wstecznym myśleniem, jakie według niedawnego raportu Pew charakteryzuje zaskakująco dużą część muzułmanów na świecie. Kiedy ludzie twierdzą, że większość muzułmanów jest liberalna, zapominają, ignorują, albo są nieświadomi danych z tego raportu Pew, raportu, który choć twierdzi, że reprezentuje poglądy muzułmanów całego świata, nie obejmował krajów takich, jak Iran, Jemen lub Arabia Saudyjska. (Sam fakt, że tych krajów brak, mówi coś o islamie.)
Zanim pójdziemy dalej, spójrzcie na dane z tego raportu, pamiętając, że pominięto kilka krajów najbardziej ekstremistycznych:
Naprawdę trudno jest patrzeć na te dane i twierdzić, że na całym świecie muzułmanie są liberalni, kochający i tolerancyjni, a islam jest “religią pokoju”. Oczywiście, niektórzy muzułmanie są liberalni i postępowi, ale tak wyglądają statystyki.
I czy naprawdę istnieje jakakolwiek wątpliwość, że religia może motywować do straszliwych czynów? Ci sami ludzie, którzy jeżą się na nazywanie ISIS „islamskim terroryzmem”, ochoczo charakteryzują mordowanie lekarzy wykonujących aborcję jako „chrześcijański terroryzm” lub obwiniają religię o zakaz aborcji w Irlandii, który doprowadził do śmierci kobiet z patologiczną ciążą. Ponieważ zaś islam jest formą ideologii – „islamizm” jest szeroko wyznawanym poglądem muzułmanów, że ich religia powinna kierować polityką (patrz na wykres o szariacie powyżej) – to czy jest bardziej niesłuszne obwinianie islamu o terroryzm muzułmański niż składanie winy za ludobójstwo Żydów na podbudowaną religijną tradycją, antysemicką ideologię nazistowską?
Terroryści islamscy nieustannie mówią nam o powodach swoich czynów, powodach, które niemal zawsze dotyczą religii. „Allahu Akbar” krzyczą, pociągając za spusty swoich kałasznikowów. Niemniej ludzie Zachodu nie chcą o tym słyszeć: twierdzą, że terroryzm wynika z nudy, niezadowolenia, braku czegoś sensownego do roboty lub też z zachodniego kolonializmu. Tak, te czynniki odgrywają rolę, ale czy znalazłyby taki wyraz bez islamu?
Kara śmierci za bluźnierstwo przeciwko Mahometowi lub za porzucenie wiary (patrz powyżej) lub przymusowe noszenie burek i kamienowanie cudzołożnic – te czyny nie mają sensu bez islamu. Jak można by zabić kogoś za bluźnierstwo lub porzucenie wiary, gdyby ta religia nie istniała? I dlaczego, spośród wszystkich religii i ideologii, jakich używają złoczyńcy do usprawiedliwienia swoich czynów, islam jest jedyną religią, o której ludzie mówią, że nie jest naprawdę za nic odpowiedzialna?
Oczywiście wszyscy wiemy, dlaczego: muzułmanów uważa się za Ludzi Kolorowych i dlatego są oni uciskani. Nie możemy krytykować ich religii, bo jest to równoznaczne z rasizmem. I dlatego „islamofobia”, także w formie krytykowania religii, jest uważana za rodzaj rasizmu. Dlatego także organizacje kobiet i gejów wbrew własnym zasadom popierają grupy islamskie, które uciskałyby kobiety i zabijały gejów, gdyby zdobyły władzę polityczną.
Cały mętlik wokół “islamofobii” podsumowuje apologeta Ishaan Tharoor w nowym artykule w „Washington Post”: „Islamic radicals are a threat. But do you need to attack their religion?” [Radykałowie islamscy są zagrożeniem. Ale czy musicie atakować ich religię?] Przeczytajcie ten tytuł raz jeszcze. Już widać, że coś jest tu nie w porządku. Analogiczny tytuł brzmiałby „Chrześcijanie mordujący lekarzy wykonujących aborcje są zagrożeniem. Ale czy musicie atakować ich religię?”.
Po zanotowaniu, że Islamska Komisja Praw Człowieka (IHRC) w Wielkiej Brytanii właśnie nadała tytuł „Islamofoba roku” Donaldowi Trumpowi, Tharoor przechodzi do uniewinniania religii jako przyczyny terroryzmu islamskiego. Raz jeszcze słyszymy, że „sprawy są bardziej zniuansowane niż sądzimy”. (Kiedy słyszysz słowo „niuans” w takim argumencie, od razu rozbrzmiewa dzwonek alarmowy.)
Czy jest to jednak warte prowadzenia wojny kulturowej? Oczywiście, islam nie jest czymś monolitycznym. Wyznają go rzesze ludzi, którzy mówią różnymi językami, myślą różne myśli i borykają się z innymi trudnościami. Nie ma centralnej instytucji rządzącej i nie brakuje mu debat wewnętrznych i schizm.
Moja odpowiedź: spójrz na badanie Pew powyżej (które prawdopodobnie jest niedoszacowane) i rozmiary wstecznych poglądów muzułmanów. Istnieją liberalni i oświeceni muzułmanie, ale spójrz na średnie. Oczywiście, że są schizmy, ale nie ma zbyt wiele niezgody na to, czy żona ma być posłuszna mężowi, czy homoseksualizm jest niemoralny lub czy szariat powinien być prawem kraju. Zastanawiam się, co ludzie tacy jak Tharoor lub Reza Aslan powiedzieliby na widok tych danych. Być może powtórzyliby to, co Tharoor napisał w artykule:
„Problemem jest to, że przypisywanie radykalizacji i przestępczości niewielkiej mniejszości całym społecznościom – ba, całej religii – bardziej zaciemnia wszystko niż ujawnia. Redukuje do abstrakcji to, co jest znacznie bardziej skomplikowanym i ważniejszym problemem, jaki należy rozważyć, takim jak błędy i pomyłki służb bezpieczeństwa i wywiadu, jak też kłopoty z asymilacją i integracją”.
Naprawdę? Argumentowanie, że religia jest głównym powodem terroryzmu religijnego zaciemnia wszystko? (Jeśli przeczytasz powyższy link, to chodzi tam o radykalizację w Europie, nie na Bliskim Wschodzie.) Spójrzcie znowu na statystyki Pew. Ponadto, obwinianie za przestępczość „błędów i pomyłek służb bezpieczeństwa i wywiadu” jest groteskowo absurdalne: jest to argument, że w rzeczywistości terroryzm jest winą policji, która nie potrafiła powstrzymać czynu terrorystycznego, nie zaś winą samych terrorystów.
Wreszcie, nie ulega wątpliwości, że częścią powabu ISIS jest szansa, jaką daje młodym mężczyznom (i kobietom), którzy mają ponurą przyszłość i kiepskie życie, żeby mogli działać na rzecz Wielkiej i Wspaniałej Sprawy. W takich przypadkach terroryzm rzeczywiście wypływa częściowo z niezadowolenia społecznego. Religia daje jednak temu niezadowoleniu jądro, wokół którego można się gromadzić! Istnieją przecież niezadowoleni młodzi mężczyźni w Afryce Południowej, Brazylii, Meksyku i wielu innych miejscach. Dlaczego te uczucia przekształcają się w terroryzm tylko w islamie? Czy może to mieć coś wspólnego z zasadami islamu, które katalizują mieszankę wyalienowania i bezrobocia w morderstwo?
W końcu jednak Tharoor przyznaje, że islam może mieć troszkę wspólnego z terroryzmem:
Nie znaczy to, że religia nie jest ważna lub nie ma nic wspólnego z ideologicznymi motywami terrorystów, którzy planują zabijanie w jej imieniu. Nie należy także ignorować faktu, że postawy niektórych muzułmanów europejskich odbiegły niepokojąco od liberalnego nurtu głównego, jak pokazał kontrowersyjny sondaż na temat muzułmanów brytyjskich opublikowany w tym tygodniu.
Niewiele jednak można zyskać przez kreślenie tego zbyt grubą kreską.
Czym właściwie jest ten „liberalny nurt główny”, skoro w tym sondażu 35% muzułmanów brytyjskich (w odróżnieniu od 9% Brytyjczyków jako całości) uważa, że “Żydzi mają za dużo władzy”, a 52% mówi, że homoseksualizm powinien być nielegalny w Wielkiej Brytanii (w odróżnieniu od 5% społeczeństwa jako całości)? Przynajmniej pod tymi względami nurt główny nie jest taki liberalny. Ostatnie zdanie o tym, co można “zyskać przez kreślenie zbyt grubą kreską”, jest tylko stronniczą opinią autora. Skąd wiemy, że ignorowanie dogmatów muzułmańskich jest najlepszym sposobem walki z „terroryzmem islamskim”?
Na koniec Tharoor podaje dość słaby argument:
„Niuans i solidne zrozumienie sprawy, jak wielokrotnie notował WorldViews, nie są szczególnie widoczne w obecnej konwersacji politycznej w USA o islamie, muzułmanach i terroryzmie.
Dochodzenia w sprawie bojówkarzy zaangażowanych w zamachy w Paryżu i Brukseli odkryły, że niektórzy wykazywali bardzo niewiele zapału ideologicznego lub rzeczywistej wiedzy o doktrynie islamskiej. Założenie, że “islam nas nienawidzi” nie jest użytecznym punktem startowym do zrozumienia natury ich radykalizacji i alienacji od społeczeństwa wokół nich”.
I tak paplają i biadolą apologeci islamu, zajęci uniewinnianiem jednej religii, uważając równocześnie, że można obwiniać chrześcijaństwo za terroryzm chrześcijański lub za śmierć z powodu katolickiego stanowiska wobec aborcji lub antykoncepcji (jak umierali Afrykanie na AIDS z powodu tego ostatniego poglądu religijnego). Tłum od islamofobii też nieustannie marudzi: IHRC, która właśnie dała nagrodę „Islamofoba roku” Trumpowi, w zeszłym roku dała ją redakcji „Charlie Hebdo”. Ale blogersi i dziennikarze nadal twierdzą, że „Charlie Hebdo” jest zbiorem “rasistowskiego gówna”, raz jeszcze myląc krytykę doktryny islamskiej z bigoterią przeciwko muzułmanom.
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Jerry A. Coyne
Profesor na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago, jego książka „Why Evolution is True” (Polskie wydanie: „Ewolucja jest faktem”, Prószyński i Ska, 2009r.) została przełożona na kilkanaście języków, a przez Richarda Dawkinsa jest oceniana jako najlepsza książka o ewolucji. Jerry Coyne jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów od specjacji, rozdzielania się gatunków.