Radhouane Addala i Richard Spencer
Pięć lat temu Faida Hamdy skonfiskowała w Tunezji stragan z warzywami. Ani ona, ani reszta świata nie mogli przewidzieć konsekwencji tego czynu.
Nie jest zaskoczeniem, że gdy Faida Hamdy zastanawia się nad tym, czy to ona jest odpowiedzialna za wszystko, co wydarzyło się po tym jak przez moment stała się sławna, czuje się przytłoczona.
Hamdy była inspektorem lokalnych władz, z ramienia których pięć lat temu skonfiskowała stoisko z warzywami ulicznego sprzedawcy, w swoim mieście w centrum Tunezji. Przepełniony rozpaczą młody mężczyzna na znak protestu dokonał samospalenia przed siedzibą lokalnych władz. W ciągu tygodnia od jego śmierci kilkunastu młodych Arabów poszło jego śladem, zamieszki doprowadziły do obalenia prezydenta Zajn al-Abidina ibn Aliego i zaczęła się Arabska Wiosna.
W rocznicę tego wydarzenia Syria i Irak stoją w płomieniach, Libia się rozpadła, a terror i represje rozprzestrzeniają się w całym regionie. „Czasami żałuję, że to zrobiłam”, mówi Hamdy dziennikowi „The Telegraph” przy okazji rocznicy tragicznych wydarzeń.
Jej głos rzadko można usłyszeć. Rodzina Mohammeda Bouazizi, który zginął powolną śmiercią, stała się celebrytami wbrew swojej woli, podczas gdy nerwowy reżim aresztował panią Hamdy w momencie wybuchu protestów. Gdy została oczyszczona z wszelkich zarzutów i uwolniona, Prezydent Ben Ali juz upadł, a uwaga mediów skupiła się na wydarzeniach w Egipcie, Libii i Syrii.
„Czuję się za wszystko odpowiedzialna”, wyznaje kobieta. Jej głos drży, gdy mówi o tragicznych konsekwencjach, które w ciągu pięciu lat przeobraziły Bliski Wschód, ale nie zmieniły wiele w biednym, prowincjonalnym miasteczku, takim jak Sidi Bouzeid. „Czasami się obwiniam i mówię sobie, że to wszystko przeze mnie. Moja obecność i działania miały znaczenie historyczne, ale spójrz na nas teraz. Tymczasem, jak zwykle, cierpią Tunezyjczycy”.
Śmierć Mohammeda Bouaziziego obudziła odwagę w świecie arabskim. Opowiadano wiele mitów na temat historii jego i pani Hamdy oraz natury późniejszych powstań i upadków, ale kryła się za nimi podstawowa prawda o doświadczeniach tego młodego człowieka i wielu innych. Korupcja, skostniała biurokracja i państwo policyjne utrzymywały młode pokolenie w ryzach, a ofiary opresji nie widziały innego sposobu na wyrażenie swojej frustracji, jak poprzez radykalne działania.
Późniejsze obserwacje wykazały, że w Tunezji samospalenie stało się już powszechną praktyką, a jego ofiary stanowiły 15 % wszystkich przypadków poparzeń w tunezyjskich szpitalach. W ciągu sześciu miesięcy ponad 100 Tunezyjczyków oraz wielu innych w świecie arabskim, od Maroka od Arabii Saudyjskiej i Iraku, dokonało podpalenia samych siebie.
Niewiele osób było w stanie wyobrazić sobie chaos, który nastąpi, nawet po tym jak Ben Ali po tygodniowych protestach uległ i wraz z żoną uciekł do Arabii Saudyjskiej, zabierając ze sobą znaczna część rezerw złota.
Kolejny był Hosni Mubarak z Egiptu, który poddał się po 18 dniach demonstracji na Placu Tahrir. Następnie upadł pułkownik Muammar Kadafi w Libii, który został obalony po protestach, które przerodziły się najpierw w wojnę domową, a następnie międzynarodową z udziałem zachodnich wojsk lotniczych. Kiedy został raniony bagnetem i zastrzelony w październiku 2011 r., Syria stała już w płomieniach, a Zachód był niezdecydowany co do swojej roli, czego efekty widoczne są po dziś dzien. Libia, Syria i duża część Iraku stały się upadłymi państwami. Egipt jest na skraju przepaści.
W konsekwencji społeczna rewolta zamieniła się w konflikt pomiędzy islamizmem, częściowo pokojowym, częściowo krwawym, a świeckimi rządami i politykami, żeby następnie przerodzić się w konflikt religijny pomiędzy Szyitami i Sunnitami.
Pomimo rozpaczy pani Hamdy wobec wciąż panującego w Tunezji ubóstwa, kraj nadal jest przedstawiany jako przykład sukcesu. Już dwukrotnie odbyły się w nim wybory powszechne. Pierwsze wygrała umiarkowana islamistyczna partia Ennahda, która rok później przeszła do opozycji z powodu koalicji świeckich partii, w których szeregach znaleźli się członkowie byłego reżimu. Było to możliwe dzięki umowie wynegocjowanej przez Racheda Ghannouchiego, szefa Ennahdy, który zgodził się oddać władzę pomimo silnego elektoratu partii.
Ghannouchi powiedział „The Telegraph”, że on i jego koledzy zdecydowali się na kompromis mając na względzie znaczenie fundamentalnych demokratycznych wartości. „Do rządów większościowych nie wystarczy 50 % głosów”, stwierdził. Zawsze wiedział, że od momentu rozpoczęcia „okresu przejściowego” w tunezyjskiej polityce będzie musiał szukać koalicjantów i pierwszy rząd utworzył wraz z centro-lewicową świecką partią. „Myśleliśmy, że posiadanie większościowego rządu wystarczy. Później zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebujemy czegoś więcej: potrzebujemy jednomyślności”.
Różnica pomiędzy Tunezją a Egiptem jest ewidentna. Egipt, Syria oraz Irak są bardziej skomplikowanymi i trudnymi krajami niż Tunezja, jednak nie zmienia to faktu, że Ennahda zbagatelizowała żądania islamistów, gdy kraj tworzył konstytucję, która później zdobyła 94 % głosów podczas zgromadzenia ustawodawczego.
Natomiast w Egipcie Bractwo Muzułmańskie, które wygrało wybory prezydenckie zdobywając 52 % poparcia, próbowało uchwalić islamistyczną konstytucję. Została obalona przez zamach stanu siedem miesięcy później. Tymczasem Syria i Libia wydają się nie rozumieć znaczenia słowa „konsensus”. Ghannouchi, co osobliwe, nadal optymistycznie patrzy na przyszłość demokracji w świecie arabskim. „Rok 2011 był odejściem od tyranii”, mówi. „Historia pokazuje, że okres przejściowy na drodze do demokracji nie zawsze jest linearny – przejście to we Francji i Wielkiej Brytanii zajęło ponad sto lat”.
Czy świat arabski wytrzyma tak długo, to już inna kwestia. Rodzina Bouaziziego, której początkowa sława przerodziła się we wrogość lokalnej społeczności, nie była w stanie tego znieść. Jego matka i jedna z sióstr wyprowadziły się do Kanady, a druga siostra pracuje teraz w Tunisie. Mówi, że śmierć jej brata została zawłaszczona przez politykę i ideologię. „Jego śmierć to przeznaczenie i akceptuję to, ale gdyby był tutaj z nami, byłby pierwszym, który na ulicach prosiłby o więcej godności” – mówi kobieta. „Mój brat stworzył coś, co chciwi ludzie chcą zniszczyć w całym regionie. Kochał życie i z pewnością odrzuciłby zarówno głupich polityków, jak i uwielbiających śmierć ekstremistów. Mój brat umarł w imię godności, a nie pieniędzy czy ideologii”.
Gdy wszystkie wojny dobiegną końca, niewielu będzie pamiętać o nim, czy o pani Hamdy. Ta dwójka była po przeciwnych stronach, ale oboje są teraz więźniami historii, która stała się kuriozalna. „Mohammed i ja jesteśmy ofiarami”, mówi Hamdy. „On stracił życie, a moje życie już nigdy nie będzie takie samo”. „Gdy patrzę mój region i cały kraj, żałuję tego wszystkiego. Wszędzie śmierć i rosnący ekstremizm, zabijający piękne dusze”.
Tłumaczenie Marol, na podst. www.telegraph.co.uk