Piotr Ślusarczyk
Multikulturowa lewica sprzeniewierzyła się ideałom Oświecenia. Dziś nie dąży ani do ochrony wolności, ani nie broni przed religijnym fanatyzmem.
Wręcz przeciwnie. Wspiera tych, którzy robią wszystko, żeby prawo islamskie stało się prawem powszechnym.
Partie prawicowe w Europie rosną w siłę nie dlatego, że nagle obywatele zaczęli tęsknić za państwem religijno-narodowym, ale dlatego, że mają poczucie bycia okłamywanymi w sprawach kluczowych dla przyszłości europejskich społeczeństw. Fiasko lewicowej polityki „wrażliwości na Innego”, niekontrolowana imigracja z krajów muzułmańskich, a także ukrywanie religijnej motywacji terrorystów sprawiają, że poparcie dla obecnych elit będzie spadać. Wybory we Francji pokazują dobitnie tę tendencję.
Europejska lewica, kokietująca islam od lat, mylnie zakładała, że jeśli przestrzeń publiczną uczyni przyjazną muzułmanom, to skala napięć społecznych spadnie. Dzieje się dokładnie odwrotnie. Ostatnio opisywana przez prasę sytuacja w brukselskiej dzielnicy Molenbeek dobitnie pokazuje, że socjalistyczne władze, walczące od początku lat osiemdziesiątych z rasizmem i ksenofobią, stworzyły przedpole dla islamskiego totalitaryzmu. Multikulturowy projekt w praktyce okazał się inkubatorem dla religijnych ekstremistów spod znaku Państwa Islamskiego.
Jak to możliwe, że nowoczesne, deklaratywnie laickie państwa pozwoliły na to, żeby przedmiotem kompromisu uczynić fundamentalne wartości wolnych i demokratycznych społeczeństw?
W wielu miastach Europy działają publiczne baseny, na których stosuję się jawną segregację płciową. Robi się to z „szacunku dla muzułmańskich wartości”. W belgijskich i francuskich szkołach problemem jest chociażby prowadzenie lekcji wychowania fizycznego. Władze oświatowe milcząco przyjęły islamski zakaz dotykania kobiet przez obcych mężczyzn za obowiązujący powszechnie. W praktyce utrudnia to chociażby prowadzenie zajęć sportowych. Rzadko więc zdarza się, że nauczyciel może prowadzić lekcje z grupą dziewcząt, jeśli w jej skład wchodzi choć jedna muzułmanka. Za tymi zwyczajami kryje się określona religijna ideologia, zgodnie z którą kobieta zajmuje podrzędną wobec mężczyzny pozycję.
W mojej ocenie zarówno sama islamska koncepcja płci, jak i zasady z niej wynikające, na żaden szacunek nie zasługują.
Podobnie na szacunek nie zasługują inne islamskie zwyczaje. Co jakiś czas media donoszą, że w kolejnej szkole, więzieniu czy szpitalu zrezygnowano z podawania wieprzowiny, czasem nawet prosi się uczniów czy medyczny personel o to, żeby do pracy nie przynosić kanapek z szynką. Dlaczego? Islam uznaje bowiem świnię za zwierzęta nieczyste.
Z kolei rachunek za przekonanie o nieczystości innego zwierzęcia – psa – płacą niewidomi, którzy bywają wypraszani przez wyznawców Allaha z publicznych środków transportu, gdy chcą podróżować z psem przewodnikiem. Z perspektywy racjonalnej przeświadczenie to jest niczym innym, jak zabobonem. Nawet jeśli uznaję koncepcję „czystości” i „nieczystości” zwierząt za absurdalną, to jako „wzorowy obywatel” wielokulturowego społeczeństwa powinienem zachowywać się, tak jakbym takie przekonanie żywił. W przeciwnym razie urażę religijne uczucia muzułmanów i sprawię, że nie będą czuli się w swoich nowych ojczyznach jak w domu.
Nie inaczej rzecz się ma z zakazem publikowania podobizn Mahometa, nie mówiąc już o krytyce jego poczynań. Wielu muzułmanów domaga się od innych członków społeczeństwa tego, żeby traktować Mahometa jak świętego, chociaż w sensie moralnym na tę świętość nie zasługuje. Ten „najlepszy z ludzi” dopuszczał się bowiem politycznych mordów, utrzymywał się z rabowania karawan, a także krwawo rozprawiał się ze swoimi przeciwnikami.
Europa od lat godziła się na zwieszenie własnych tradycji, wartości oraz zwyczajów, żeby nie wzbudzać niechęci wśród muzułmanów. W niektórych regionach Europy nie mówi się o święcie Bożego Narodzenia tylko o „święcie zimy”, nie ubiera się choinek na głównych placach miast, nie opowiada się bajek o trzech świnkach, nie serwuje się wieprzowiny, nie podaje się ręki rozmówcy płci przeciwnej (przypadek muzułmańskiego piłkarza).
Niektóre z tych faktów wydają się niewinne, lecz takimi nie są, gdyż każą one akceptować, a niekiedy działać niemal wszystkim członkom wspólnoty zgodnie z nakazami nieracjonalnych „prawd religijnych”.
Czasem można odnieść wrażenie, że niektórych muzułmanów uraża wszystko, co islamskie nie jest. Parafrazując Kanta można powiedzieć, że muzułmańscy kaznodzieje i ich stronnicy przy sporym poparciu mas, zdają się działać według zasady: „Postępuj tak, żeby prawo islamskie mogło stać się prawem powszechnym”. Przy czym prawo rozumieć tu należy jednocześnie jako obyczaj, rytuał, normę społeczną, etykę i dobre maniery.
Takie dążenia są przejawem fanatyzmu w czystej postaci. Pojęcia tego używam, co warte podkreślenia, zgodnie z definicją, zamieszczoną sztandarowym dziele Oświecenia, francuskiej „Encyklopedii”: „Fanatyzm to ślepa i przesadna gorliwość, która rodzi się z przekonań zabobonnych i każe dopuszczać się czynów śmiesznych, niesprawiedliwych i okrutnych, nie tylko bez wstydu i wyrzutów, ale ze swego rodzaju radością i uciechą. Fanatyzm jest to zabobon w działaniu”.
To prawda, muzułmańscy fanatycy dopuszczają się czynów śmiesznych, uznając, że gołębie są obraźliwe dla wyznawców islamu, dopuszczają się czynów niesprawiedliwych, dyskryminując kobiety, ale także dopuszczają się czynów okrutnych. Trudno więc się dziwić, że rośnie opór wobec tego rodzaju praktyk.
Może w końcu warto zdać sobie sprawę z tego, że narody Europy mają prawo zachować własną kulturową tożsamość, której składnikami z jednej strony są: zasada równości płci, nakaz humanitarnego traktowania zwierząt, wolność krytyki religii, z drugiej zaś bożonarodzeniowa choinka – także dla tych, którzy chrześcijanami nie są.