Sprofanowany meczet w Kruszynianach (2014)
Grzegorz Lindenberg
Wysłuchałem w piątek organizowanej przez „Rzeczpospolitą” i „Frondę” debaty „Czy Polska importuje dżihad?” w warszawskiej kawiarni Niespodzianka.
Debata – to za duże słowo, bo były to raczej dosyć zgodne wypowiedzi trzech uczestników: Jerzego Haszczyńskiego, szefa działu zagranicznego „Rzeczpospolitej” (spędził w sumie półtora roku w różnych krajach islamskich), Dawida Wildsteina, który ostatnio podróżował po Syrii i Agnieszki Kołakowskiej, współpracującej z portalem „Teologia Polityczna”.
Na tytułowe pytanie debaty wszyscy właściwie odpowiedzieli negatywnie: uważają, że dżihad czy zamachy terrorystyczne raczej ze strony potencjalnych 2 tysięcy imigrantów islamskich Polsce nie grożą. Według nich służby specjalne pewnie sobie poradzą z odsianiem potencjalnych terrorystów, a ewentualny zamach może być dokonany niekoniecznie przez imigranta, wystarczy ktoś, kto przyjedzie pociągiem z Berlina. Więc co do tego możemy być spokojni.
Najmniej przejęty imigrantami, skoro ma ich być tylko dwa tysiące, wydawał się red. Haszczyński. Nie wziął tylko pod uwagę, że te dwa tysiące to początek, precedens: skoro Polska zgadza się na przyjęcie jakiejś puli imigrantów dziś, to tym bardziej będzie musiała się zgadzać na przyjmowanie kolejnych w następnych latach.
Niebezpieczeństwa związane z muzułmańską imigracją jednak Polsce grożą, uważali Agnieszka Kołakowska i Dawid Wildstein, w postaci zmian politycznych, podobnych do dokonujących się w Europie Zachodniej. Tam prawo przestaje obowiązywać albo stosowane jest znacznie łagodniej wobec muzułmanów, np. wzywających do zabijania Żydów czy znęcających się nad żonami.
Lokalni politycy, ze strachu przed możliwą muzułmańską reakcją, zakazują wystawiania publicznych choinek albo szopek bożonarodzeniowych, uprzedzając muzułmańskie żądania. Inaczej mówiąc – podlizują się muzułmanom, z powodu politycznej poprawności i ideologii multi-kulti.
I to zdaniem tych dwojga dyskutantów jest główne niebezpieczeństwo – ograniczanie wolności słowa, zmienianie prawa, dostosowywanie polityki (również zagranicznej) dla uzyskania muzułmańskich głosów (Dawid Wildstein) albo po prostu ze strachu (Agnieszka Kołakowska).
Konkluzje debaty były ponure: politycy europejscy nie mają pomysłu, co robić z rosnącymi rzeszami imigrantów i uchodźców; im jest ich więcej, tym większy będzie ich wpływ na politykę europejską, a lęk i oportunizm polityków będą powodować, że kultura europejska będzie coraz bardziej odchodziła od tradycji liberalnych i demokratycznych.
Różnica zdań między dyskutantami dotyczyła kwestii, czy rosnące w siłę w Europie ruchy prawicowe, będące reakcją na coraz silniejsze muzułmańskie mniejszości, same w sobie są też zagrożeniem dla demokracji, czy nie. Przestrzegał przed nimi Dawid Wildstein, sugerując, że są to partie faszystowskie, nie podając jednak żadnych konkretnych powodów, dla których powinniśmy się bać np. Frontu Narodowego we Francji (ja nie lubię Frontu za jego sympatie dla Putina).
Agnieszka Kołakowska twierdziła, że antydemokratyczne hasła odstraszają od takich partii wyborców, dlatego albo znikają (tak jak BNP, Partia Narodowa w Wielkiej Brytanii) albo stają się bardziej umiarkowane – i najwyraźniej Frontu się nie bała.
Pewne różnice dotyczyły też powodów, dla których dochodzi do konwersji młodych ludzi w Europie na islam i ich radykalizacji. Agnieszka Kołakowska uważa, że dzieje się tak z powodu nudy, braku wiary w cokolwiek i zainfekowania antykapitalistycznymi i antyamerykańskimi ideologiami. Dawid Wildstein, który wychował się w Paryżu i bezpośrednio obserwował działania salafitów na własnym podwórku, twierdził, że islam dawał ludziom, którzy czuli się na marginesie, poczucie własnej ważności i dawał im szansę na inną drogę życia niż przestępczość i narkotyki – i według niego ani Kościół, ani państwo francuskie takich wysiłków dania młodym perspektywy nie podejmowały. Państwo dawało im po prostu niewielkie zasiłki i zostawiało ich samym sobie.
Na moją prośbę o wskazanie jakiegoś elementu nadziei na przyszłość żaden z dyskutantów pozytywnie nie odpowiedział, a Agnieszka Kołakowska wręcz stwierdziła, że Europa jest już stracona a ewentualnie emigrować warto do Australii, bo USA też będą stracone.
No to w takim razie jednak liczyłbym na te prawicowe partie.