Jan Wójcik
Przez ostatnie miesiące z podziwem patrzyliśmy na jedyną siłę, która dawała odpór Państwu Islamskiemu.
Liczyliśmy na Kurdów, kiedy chodziło o obronę chrześcijan, jazydów, muzułmanów. Podziwialiśmy ich dumne, dzielne kobiety, które chwytały za broń. Czy teraz staną się ofiarą w grze sułtana Erdogana o tron?
Kiedy odłoży się emocje na bok i spojrzy na rozgrywkę, jaką w krótkim czasie po niezbyt udanych wyborach przeprowadził prezydent Turcji Erdogan, nie sposób nie zauważyć jego zręczności. Przypomnijmy, rządząca nieprzerwanie od 2002 roku islamistyczna AKP wygrała ostatnie wybory, nie na tyle jednak, żeby samodzielnie sformułować rząd. Ambicje były większe, chodziło o zmianę Konstytucji i zapewnienie Erdoganowi władzy wykonawczej.
Zaskoczeniem okazał się jednak znakomity wynik kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). To historyczny sukces Kurdów, którzy po raz pierwszy mieli własne ugrupowanie w parlamencie, przekraczając wysoki, dziesięcioprocentowy próg wyborczy.
Sukces Kurdów miał jednak swoje konsekwencje: trudność utworzenia koalicji, brak rządu. I w takiej sytuacji pojawia się zamach Państwa Islamskiego w Suruç, miejscowości leżącej przy granicy z Turcją. Giną w nim 32 osoby, głównie Kurdowie. Turcja, która od początku wojny domowej w Syrii nie ingerowała, postanawia uderzyć w Państwo Islamskie. Teraz mogła wykazać się w wojnie z terrorem. Zapowiedziała też, że udostępni lotnisko dla amerykańskich sił powietrznych.
Do tej pory oskarżano ją, że przymyka oko na to, iż stanowi główny szlak, którym zagraniczni dżihadyści trafiają do Syrii, że jej pogranicze jest pod silnym wpływem dżihadystów, a nawet o to, że przepuszcza przez granicę bojówki Państwa Islamskiego, żeby zwalczały Kurdów. Oskarżenia o sympatie wobec ISIS padały także wobec członków rodziny prezydenta Turcji.
W tym samym ciągu wydarzeń zostało zabitych dwóch tureckich policjantów. Zdaniem Turcji miała tego dokonać uznawana za terrorystyczną kurdyjska PKK w zemście za wspieranie Państwa Islamskiego. PKK zaprzeczyła. Dało to jednak Erdoganowi pretekst do otworzenia jednocześnie drugiego frontu – przeciwko Kurdom. I jak się okazało, to bardziej na zwalczaniu Kurdów skupiły się działania tureckiej armii. Nawet w przypadku jednego z nalotów pociski spadały nie na pozycje ISIS, a na pozycje walczących z ISIS oddziałów kurdyjskich YPG, które są głównym sojusznikiem Zachodu w zwalczaniu dżihadystów w Syrii. A to wywołało kolejną odpowiedź ze strony PKK i wysadzenie gazociągu turecko-irańskiego.
Od momentu zamachu nie minęło kilka dni, a Erdogan zdążył już domagać się od NATO solidarności w zwalczaniu Państwa Islamskiego i Kurdów (jednocześnie), informując, że turecko-kurdyjski proces pokojowy jest niemożliwy. W kraju wezwał do śledztwa w sprawie związków partii HDP z kurdyjskimi ugrupowaniami militarnymi.
To, co stara się uzyskać w ten sposób, to izolacja kurdyjskich ugrupowań poprzez utożsamienie ich z Państwem Islamskim. Podkreślił to minister spraw zagranicznych Mevlut Cavusoglu: „Nie ma różnicy między PKK a Daesh”. Te działania podejmowane są w celu ograniczania potencjału powstania niepodległego państwa Kurdów. A w kraju, jeżeli udałoby się Erdoganowi pozbawić kurdyjskich posłów miejsc w parlamencie, to po rozpisaniu nowych wyborów AKP mogłoby liczyć na odzyskanie pełni władzy.
W grze o władzę długofalowe konsekwencje przestają się liczyć, co nie oznacza, że są nieistotne. Przede wszystkim należy do nich umocnienie się Państwa Islamskiego. Pozorowane ataki na dżihadystów a rzeczywiste na Kurdów osłabią jedyną do tej pory siłę przeciwstawiającą się ISIS.
Ewentualnie Turcja namawia USA do zastąpienia wsparcia dla Kurdów wsparciem dla Armii Podboju i Frontu Islamskiego – innych organizacji dżihadystycznych, wrogich Zachodowi, demokracji i mniejszościom religijnym. Po drugie, zniszczenie turecko-kurdyjskiego dialogu jest działaniem bardzo krótkofalowym z punktu widzenia samych Turków. Udział Kurdów w populacji Turcji rośnie z dekady na dekadę, wkrótce wypychanie ich poza nawias procesu politycznego nie będzie możliwe, a brak dialogu będzie oznaczał bardziej krwawy konflikt.
Zachód, wezwany przez Turcję, poparł jej działania przeciwko Państwu Islamskiemu, natomiast działania wobec Kurdów nie spotkały się już z taką aprobatą. Nie spotkały się jednak także ze zdecydowaną krytyką, a to daje Turcji wolną rękę do takiego postępowania.
Sojusznicy Zachodu w regionie, Kurdowie, którym niepodległość obiecywano już po I Wojnie Światowej, nie po raz pierwszy mogą okazać się przez nas zdradzeni.