Grzegorz Lindenberg
Prawie 10 lat temu duńska gazeta „Jyllands-Posten” opublikowała kilkanaście karykatur Mahometa. Dziennikarze i graficy dostali wyroki śmierci od różnych islamistycznych ugrupowań. Aresztowano ludzi, którzy chcieli przeprowadzić zamachy na redakcję.
Niedawno Flemming Rose, ówczesny redaktor działu kultury „J-P”, który podjął decyzję o publikacji karykatur, wydał w USA książkę „ The Tyranny of Silence”, w której broni prawa do wolności słowa, wypowiadając się przeciwko przepisom o tzw. mowie nienawiści, obowiązującym we wszystkich państwach europejskich, w tym w Polsce.
Wprowadzenie tych przepisów było wynikiem Holocaustu – uznano w Europie, że dla zapobiegania aktom ludobójstwa należy ograniczyć możliwość publicznego nawoływania do nienawiści wobec pewnych zbiorowości, bo następstwem tej nienawiści może być fizyczna przemoc, być może śmiercionośna, wobec tych grup.
W naszym kodeksie karnym mowy nienawiści dotyczą dwa artykuły, 256 (Kto nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość – do 2 lat więzienia) i 257 (Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości – do 3 lat więzienia). Osobny przepis (ustawa o IPN) dotyczy zaprzeczania Holocaustowi.
Liczba przestępstw „mowy nienawiści” wg statystyk policji systematycznie rośnie
Zdaniem Flemminga Rose tego typu przepisy wcale nie zapobiegają temu, czemu mają zapobiegać. Wbrew powszechnemu przekonaniu, to nie brak takich przepisów umożliwił faszystom zdobycie władzy w Niemczech i późniejszy Holocaust. W Niemczech weimarskich podobne przepisy istniały; czołowi ideolodzy propagujący antysemityzm, Goebbels i Streicher (wydawca słynnego antysemickiego pisma „Der Sturmer”) byli skazywani – Streicher dwukrotnie trafiał do więzienia. Jego pismo i on w ciągu 10 lat (do 1933) trafiali przed sąd 36 razy; „Der Sturmer” był wielokrotnie przez sąd konfiskowany. Jednak to tylko przysparzało Streicherowi i faszystom zwolenników, ponieważ mogli się przedstawiać jako ofiary żydowskich wpływów w sądownictwie i żydowskiego prawa.
Flemming uważa, że gdyby zostawiono ich w spokoju, to pozostaliby na marginesie, tak jak początkowo byli. Oczywiście po dojściu faszystów do władzy te prawa przestały obowiązywać, kampanie przeciwko Żydom mogły być prowadzone bez przeszkód. Ale niewątpliwie objęciu przez faszystów rządów, z ich antysemicką ideologią, przepisy prawne o „mowie nienawiści” nie zapobiegły.
Z drugiej strony, mówi Flemming, w USA takich przepisów nie ma, ograniczenia wolności słowa są stopniowo usuwane, zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego i wolność wypowiedzi uważana jest obecnie za podstawową wolność, której ograniczenie jest praktycznie niemożliwe. Nie wywołało to jednak wcale masowych ruchów rasistowskich czy zwróconych przeciwko jakiejkolwiej mniejszości religijnej. Według Flemminga dzieje się tak dlatego, że w swobodnej debacie argumenty ninawiści są skutecznie zwalczane, a ostracyzm opinii publicznej lepiej działa niż zakazy prawne. Czasami aż za dobrze, bo jego zdaniem na wielu kampusach w USA wolność słowa została skutecznie ograniczona przez poprawność polityczną.
Dzisiejszy świat, uważa Flemming, staje się coraz bardziej zróżnicowany, coraz łatwiej więc kogoś obrazić. Przyjęcie zasady „ja nie obrażam ciebie, a ty nie obrażasz mnie” prowadzi do tyranii milczenia – taki ma tytuł książka Flemminga. Dlatego, uważa on, potrzebujemy dziś więcej, a nie mniej, wolności słowa – w tym zniesienia praw karzących „mowę nienawiści”.
Mam co do tego postulatu sprzeczne uczucia. Z jednej strony uważam, że wolność słowa jest rzeczywiście absolutnie podstawowa dla demokracji i bliski jestem jej bezwarunkowej akceptacji. Z drugiej – sądzę, że ograniczenia, które zapobiegają publicznemu głoszeniu nienawiści do jakichś grup, wskazują jednoznacznie, że tego typu poglądy w społeczeństwach demokratycznych, odwołujących się do pokojowych sposobów rozwiązywania konfliktów, nie mogą mieć miejsca w publicznej debacie.
Być może ograniczeniem, na jakie moglibyśmy się zgodzić, byłoby ograniczenie wolności słowa nie ze względu na nienawiść do grup społecznych, tylko na zachęcanie do aktów fizycznej przemocy wobec tych grup? W USA nawet takie prawo byłoby zbyt szerokie – amerykańska doktryna prawna pozwala na ograniczanie tylko takich wypowiedzi, które stanowią „jasne i bezpośrednie zagrożenie” dla grup czy jednostek.
Póki jednak przepisy dotyczące „mowy nienawiści” istnieją, powinny obowiązywać wszystkie grupy. Jeśli publiczne nazywanie Żydów „potomkami małp i świń” nie jest publicznym znieważeniem, a zatem mową nienawiści, to co nią jest?