Piotr Wołejko
Obalony przez wojsko na początku lipca Muhamad Mursi był dopiero piątym prezydentem Egiptu w historii, a jednocześnie pierwszym niewywodzącym się z szeregów sił zbrojnych. Jego poprzednicy to Muhamad Nadżib, Gamal Nasser, Anwar Sadat i Hosni Mubarak. Tymczasowym prezydentem Egiptu wojskowi mianowali szefa sądu konstytucyjnego Adli Mansura, jednak wiadomo, kto pociąga za sznurki. Armia rządziła Egiptem przez blisko sześć dekad. Czy po zaledwie kilkunastomiesięcznej przerwie wraca do władzy?
Imposybilizm Mursiego
Wywodzący się z Bractwa Muzułmańskiego Mursi od początku miał pod górkę. Wygrał o włos wybory z reprezentantem ancien regimu gen. Szafikiem. Chociaż jego pozycja wydawała się słaba, starał się działać szybko i zdecydowanie – głównie w kierunku konsolidacji władzy. Co zaskakiwało, wkrótce po objęciu prezydentury odstawił na boczny tor marszałka Tantawiego, szefa potężnej Wojskowej Rady Narodowej (SCAF) i wieloletniego ministra obrony pod rządami Mubaraka. Następnie narzucił krajowi nową ustawę zasadniczą, a w końcu wyłączył swoje decyzje spod kognicji sądów, rzucając wyzwanie potężnej korporacji sędziowskiej. Wszystkiemu przyglądali się wojskowi, lecz nie było z ich strony żadnej reakcji.
W tym samym czasie niewiele udawało się osiągnąć na niwie społeczno-gospodarczej. Gospodarka Egiptu kuleje, rezerwy walutowe maleją, a kraj ubiega się o znaczące kredyty zagraniczne. Turystyka nie wraca do poziomu sprzed rewolucji w 2011 roku, bezpieczeństwo znacząco się pogarsza – w szczególności na Półwyspie Synaj (co wywołuje zrozumiałe obawy po stronie izraelskiej). Brak postępów w sprawach wewnętrznych sprawia, że sytuacja w Egipcie niewiele różni się od tej sprzed rewolucji – wysokie bezrobocie, bieda, brak perspektyw, korupcja etc. Mursi nie potrafił bądź nie mógł wiele w tej materii wskórać.
Społeczeństwo obywatelskie
Trudna sytuacja społeczno-gospodarcza oraz wzmagające się niezadowolenie społeczne wśród przeciwników Bractwa Muzułmańskiego to krajobraz ostatnich miesięcy w egipskiej polityce. Niezdolna do konstruktywnego porozumienia przed wyborami prezydenckimi świecka opozycja oraz zaplecze dawnego reżimu (które coraz mniej krępowało się z publicznym ujawnianiem swej afiliacji) zawarło tymczasem sojusz, tworząc koalicję Tamarod (Bunt). Zawsze łatwiej zjednoczyć się przeciwko czemuś, a celem Buntu był prezydent Mursi i jego Bractwo Muzułmańskie. Koalicja zebrała imponującą liczbę ponad 20 milionów podpisów za rezygnacją prezydenta Mursiego. Na pierwszą rocznicę objęcia przez niego urzędu szykowano masowe demonstracje. Jak się okazało, wojsko szykowało się do obalenia Mursiego. Jest oczywiste, że tak sprawnej operacji przejęcia władzy nie przygotowuje się w kilka tygodni. Musiało to zająć długie miesiące, a kluczowa była koordynacja działań – wszystko musiało nastąpić w mniej więcej tym samym czasie.
Sprzeciw wobec Mursiego i obawy islamizacji kraju stały się dla wojskowych pretekstem do obalenia prezydenta. Jak głosił komunikat dowodzącego armią gen. Abdela Sisiego, armia wsłuchała się w głos społeczeństwa, a wojsko i naród stanowią jedność. Zapanowała prawie powszechna radość, gdyż przeciwnicy Mursiego są bardzo liczni i wyjątkowo zmobilizowani. Zwolennicy prezydenta byli chyba zaskoczeni rozwojem wypadków. Zanim zebrali siły minęło kilkadziesiąt godzin, a w międzyczasie nowa władza dokonała szeregu aresztowań istotniejszych postaci Bractwa i zamknęła islamistyczne media. Gdy Bractwo wreszcie się zebrało, zrobiło się goręcej – pojawiły się ofiary, w tym kilkadziesiąt osób zabitych w okolicach koszar w Kairze. Czy Bractwu uda się zmobilizować miliony swych zwolenników, by wymusić ustępstwa na wojsku?
Problemy i wyzwania
- Doprowadzenie do uspokojenia sytuacji społecznej – praktycznie niemożliwe jest prowadzenie polityki w sytuacji, gdy miliony ludzi protestują na ulicach. Przywrócenie podstawowego bezpieczeństwa wewnętrznego, które jest niezbędne do podjęcia bardziej zaawansowanych działań, chociażby na Płw. Synaj.
- Niezwłoczne zajęcie się problemami gospodarczymi – pomocne będą miliardy (ponad 10) dolarów obiecanych przez ZEA, Arabię Saudyjską i Kuwejt pożyczek. Widać, że konserwatywne monarchie Zatoki Perskiej cieszą się z powstrzymania Bractwa Muzułmańskiego, którego ideologia była groźna dla ich własnej stabilności. Jednocześnie mamy do czynienia z prestiżową porażką Kataru, który wspierał i lansował Braci.
- Przygotowanie gruntu pod inkluzyjny proces polityczny. Bractwo Muzułmańskie i bardziej radykalni od niego salafici zarzekają się, że w żadnym dialogu nie będą brali udziału, lecz stanowisko to może ulec zmianie. Ważne, by nie stawiać w tej chwili zbyt ambitnych, skomplikowanych czy dalekosiężnych celów. Na stole powinny znaleźć się podstawowe zagadnienia, w szczególności społeczno-gospodarcze. Musi być zgoda zdecydowanej większości sił politycznych co do głównych założeń. Inaczej żadna władza nie poradzi sobie z opanowaniem sytuacji, a krajowi grozi chaos.
- Rozpoczęcie rozmów stricte politycznych poświęconych nowemu układowi sił. Chociaż niektórzy próbują przedstawić aktualną sytuację w Egipcie jako kontrrewolucję i powrót wojska do władzy (albo kradzież rewolucji, czasem powtórną – pierwszy raz ukradło ją Bractwo Muzułmańskie), nie jest to takie proste. Przy obecnym stopniu mobilizacji społecznej, gotowości do masowych demonstracji i żądaniu szybkiego przeprowadzania zmian, wchodzenie do rzeki władzy jest dla wojskowych bardzo ryzykowne. Wskazanie sędziego Adliego Mansura na tymczasowego prezydenta pokazuje, że armia zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia. Lepiej sterować z tyłu, a na przód wystawić cywilne zderzaki, głównie osoby cieszące się poparciem i estymą części społeczeństwa i społeczności międzynarodowej (Mohamed El-Baradei). Bezpośrednie rządy wojska to nie tylko ryzyko utraty poparcia narodu (a siły zbrojne to instytucja ciesząca się ogromnym zaufaniem), lecz również konfrontacji z Bractwem i bardziej radykalnymi islamistami. Chociaż wariant algierski raczej wykluczam (islamiści wygrali na początku lat 90. wybory parlamentarne, lecz wojsko unieważniło wyniki – w rezultacie trwającej dekadę wojny domowej zginęło ok. 200 tys. osób), to w obliczu łatwego dostępu do różnego rodzaju uzbrojenia (arsenały libijskie rozchodzą się po całej Afryce Północnej), nietrudno wyobrazić sobie mniejsze bądź większe akty przemocy i terroru wymierzone w siły bezpieczeństwa (wojsko, policja), instytucje publiczne, a nawet cywilów.
Kontekst międzynarodowy
Obalenie Mursiego przez wojsko nie spotkało się ze zbyt głośnym potępieniem tzw. wspólnoty międzynarodowej. Najbliższy sojusznik Egiptu – Stany Zjednoczone „stawał na głowie”, żeby nie nazwać rzeczy po imieniu, czyli nie użyć sformułowania „zamach stanu”. Nic dziwnego, gdyż wówczas Waszyngton musiałby (zgodnie z własnym ustawodawstwem) wstrzymać wypłacanie pomocy finansowej, która w lwiej części trafia do egipskiej armii (bagatela 1,5 mld dolarów rocznie). W regionie ulgę odczuły nie tylko sunnickie monarchie Zatoki, lecz przede wszystkim Izrael. Pragmatyczne relacje Izraelczyków z egipskim wojskiem były gwarantem stabilności południowej granicy Państwa Żydowskiego, a także pozwalały na swobodniejszą postawę wobec państw arabskich. Ucieszył się nawet prezydent Syrii Baszar Assad, który przedstawia się jako ofiara międzynarodowego spisku zwalczająca sannickich terrorystów spod znaku Bractwa Muzułmańskiego & Co.
Gdy w Jerozolimie strzelały korki od szampana, w Ankarze panowały minorowe nastroje. Turcja, główny obok Kataru promotor Braci Muzułmanów, nie może pogodzić się z rozwojem wypadków. Premier Erdogan doskonale rozumie sytuację, gdyż w jego kraju wojsko niejednokrotnie obalało cywilne rządy pod pretekstem islamistycznego zagrożenia dla świeckiej republiki. Erdogan znalazł z Mursim nić porozumienia i liczył, że Egipt będzie czerpał z tureckich wzorców. Swoją drogą był to ciekawy koncept i być może dobra droga do ukształtowania się nowej kultury politycznej w świecie arabskim. Mimo wielu mankamentów, na które szczególnie wyczuleni są Europejczycy, Turcja jest krajem demokratycznym i stabilnym. Tej oceny nie zmienia postawa władz wobec czerwcowych protestów, które zaczęły się na placu Taksim w Stambule.
Quo vadis Egipcie?
Próba przewidzenia rozwoju zdarzeń w średniej i dłuższej perspektywie wymaga szklanej kuli albo zmysłu hazardzisty. Wydaje się, że armia nadal jest na tyle silna, by nie dopuścić do chaosu czy anarchii, natomiast nie wiem, czy jest na tyle silna, by powrócić do bezpośrednich rządów. Wygodniejszy jest model najbardziej nawet fasadowego gabinetu cywilnego, przy jednoczesnym zachowaniu imperium armii w postaci braku cywilnej kontroli nad budżetem sił zbrojnym oraz utrzymaniu stanu posiadania w gospodarce (mówi się, że wojsko i wojskowi kontrolują nawet 40% egipskiej gospodarki). Nie można wykluczyć jakiegoś modelu porozumienia wojska, partii świeckich i islamistów (przynajmniej ich części) i powstania choćby chybotliwego i krótkotrwałego konsensusu politycznego. Pytanie, czy znowu górę wezmą spory ideologiczne i animozje osobiste, czy odpowiedzialność za państwo?
Wbrew powszechnej narracji uważam, że masowe protesty przeciwko rządom Mursiego miały nie tylko podłoże ideologiczne, lecz także socjalne. W niemal dwa i pół roku od rewolucji i obalenia Mubaraka ludziom nie żyło się lepiej, a wielu żyje się gorzej. Protestowali nie tylko młodzi czy elity z Kairu, lecz mieszkańcy dziesiątek innych miast i miejscowości. Ci ludzie domagają się poprawy warunków bytowych. I to od zaraz. Ideologia jest na drugim miejscu. Dostrzegam tutaj liczne podobieństwa z protestami w Turcji i Brazylii, ale to temat na odrębny wpis.
Wpis pochodzi ze strony Dyplomacja
Piotr Wołejko – współzałożyciel portalu PolitykaGlobalna.pl. Absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracownik tygodnika „Polska Zbrojna”. O sprawach międzynarodowych pisze od 2006 roku, specjalizując się w geopolityce, teorii stosunków międzynarodowych oraz zagadnieniach związanych z bezpieczeństwem.