„Fundamentalistom religijnym przeszkadzają spódnice mini, system partyjny, prawa kobiet, sekularyzm, golenie bród i ewolucja. My, którzy należymy do tradycji Chaucera, Boccaccia, Rabelais’go i Balzaka, odpowiadamy im naszą bronią: pocałunkami w miejscach publicznych, kanapkami z bekonem, kinem, sporami politycznymi, literaturą i wolnomyślicielstwem”
– Jest 16 lutego 1988 roku. Stawia pan ostatnią kropkę długo dopieszczanej powieści. Wiem, że pytania o fatwę muszą być już niemal tak uciążliwe jak sama fatwa, ale gdyby znał pan przebieg dalszych wypadków – ponad 10 lat pod stałą ochroną policji, utrudniony kontakt z własnym synem, przemieszczanie się chyłkiem po walijskich miasteczkach w opancerzonym aucie, bomby w księgarniach – zdecydowałby się pan jeszcze raz?
Salman Rushdie: Na szczęście nie muszę, stało się. Jestem dumny z tej powieści bez względu na liczebność „Klubu 15 Strony”, powołanego przez kąśliwego recenzenta i ponoć skupiającego czytelników, którzy nie przebrnęli dalej.
– Wylicza pan drobiazgowo we wspomnieniach polityków i intelektualistów, którzy w pana oczach nie stanęli na wysokości zadania w okresie po fatwie. Ktykowali pana za „lekkomyślną i pozerską” obrazę innowierców, układali swoje wystąpienia myśląc raczej o głosach brytyjskich muzułmanów do zdobycia , niż o wolności słowa. Wielu, jak Jacques Derrida, urodzony we francuskiej Algierii, uważało, że „lud nigdy się nie myli”, że gniew jest słuszny i to nie islam jest winny, ale brudne sumienie postkolonialnego, zepsutego Zachodu.
S.R.: – Widzę to inaczej. Europejska lewica od lat 90. podąża drogą zagłaskiwania rzeczy i spraw, które nigdy nie powinny być tolerowane. To błąd. Kulturowy relatywizm, którego zwolennikiem był Derrida, prowadzi do uznania, że opresja wobec kobiet, nakaz noszenia burek, zabójstwa honorowe, agresja wobec homoseksualistów czy żydów (a ataki na „Szatańskie wersety” często sprowadzały się do kluczowego zarzutu, że „to żydzi mnie namówili”) – czyli rzeczy nie do zaakceptowania w przeciętnym demokratycznym społeczeństwie – są dozwolone, dopóki motywuje się je względami religijnymi. Tak się składa, że na Zachodzie taki argument za swoją obyczajową „eksterytorialnością” podnoszą przede wszystkim muzułmanie.
– „Nie zgadzam się z twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronił twego prawa do ich głoszenia”. Z pułapkami, które z tego wynikają, mamy do czynienia od Oświecenia.
S.R.: – Z tym, że tu już nie chodzi o same poglądy. Za nimi idzie fizyczna przemoc.
Ja sam należę do pokolenia, które wynalazło pojęcie wielokulturowości, i uważam je za dobry pomysł. Dziś każde duże miasto na świecie w istocie jest wielokulturowe, nie tylko Nowy Jork, gdzie nawet taksówkarze mówią setką języków, ale także mój rodzinny Bombaj. Ale pułapką wielokulturowości jest ten niedostrzegalny od razu moment przejścia w kulturowy relatywizm, który mówi: jeśli ich kultura dopuszcza obrzezanie dziewczynek, niech to robią; jeśli przyzwala na zabójstwa z powodu nie podzielania ich światopoglądu – trudno, niech zabijają.
– Pytanie brzmi: czy istnieje coś takiego jak uniwersalne zasady. To trzeba znów pilnie ustalić. Gdy krótko po traumie II wojny uchwalano Deklarację Praw Człowieka, zgadzano się, że jest to zbiór praw powszechnych. Dziś można nierzadko usłyszeć, także na Zachodzie, że to przejaw imperialnej pychy, że narzucanie własnych wartości reszcie świata jest niemoralne.
S.R.: – Cios takim argumentom zadała Arabska Wiosna. Ludzie, którzy wyszli na ulice w Tunezji, Egipcie, chwycili za broń w Libii i Syrii, dowiedli, że pragną tych samych swobód co my, choć my lubimy usprawiedliwiać naszą zgodę na status quo poglądem, że przecież „oni” nie są gotowi na prawdziwą wolność i demokrację.
Myślę, że społeczeństwo, w którym nie można bezkarnie powiedzieć do oponenta: uważam twoje poglądy za potworne, szybko zamienia się w tyranię. Zarzuca mi się islamofobię, ale prawda jest taka, że nie ma miejsca na świecie, gdzie islam modernizowałby społeczeństwo.
– Mimo wszystko „Joseph Anton” to książka kipiąca optymizmem.
S.R.: – To była moja metoda przetrwania tamtych lat: nie pozwolić dać się rozpaczy kiedy podczas demonstracji w Pakistanie z powodu „Szatańskich wersetów” – których nikt już nie czytał, a każdy miał zdanie – strzelano do rozjuszonego tłumu, kiedy mój japoński tłumacz został zasztyletowany, a włoski cudem ocalał, kiedy norweski wydawca dostał trzy kule w plecy, kiedy sądziłem, że jedyną osobą która będzie mnie trzymać za rękę na łożu śmierci za iks lat będzie funkcjonariusz Wydziału Specjalnego z licencją na zabijanie w mojej obronie.
Pesymizm to intelekt, optymizm to wola – to chyba Gramsci powiedział. Potwierdzam. Poza tym pisałem to teraz, nic dziwnego, że w lepszym nastroju. No i jest jeszcze coś, co nazwałbym witalnością aktu tworzenia. Siedzisz w pokoju latami pisząc coś dla hipotetycznego czytelnika – to musi zakładać niepoprawny optymizm, prawda?
Więcej na: gazeta.pl