Eksperyment multi-kulti się skompromitował. Jak zresztą większość społecznych eksperymentów, w których tak się lubuje lewica – pisze publicysta
Nietrudno było przewidzieć, że masakra, jaką urządził w Norwegii Anders Breivik, zostanie wykorzystana do stworzenia kilku powtarzanych w nieskończoność klisz. Zbitka „chrześcijański fundamentalista, przedstawiciel radykalnej prawicy” została wbita w głowy setkom tysięcy ludzi, choć nawet pobieżna lektura zapisków Breivika musi prowadzić do wniosku, że mamy do czynienia z brakiem jakiejkolwiek czytelnej idei.
Jest tam wszystko: tolerancjonizm obyczajowy, nacjonalizm, ciągotki totalitarne, masońskie odniesienia, dziwny historycyzm i wiele innych wątków, których nijak nie da się ze sobą połączyć.
Czynów Breivika nic nie usprawiedliwia, to oczywiste. Jeżeli jednak przyjąć, że nie mamy do czynienia z osobą chorą umysłowo – a na razie nic na to nie wskazuje – warto odpowiedzieć na pytanie, co mogło być iskrą zapłonową dla jego czynów. Z wyjaśnień i zapisków mordercy można ten czynnik łatwo wyłowić: to kwestia multikulturowości oraz liberalnego stosunku do imigracji, zwłaszcza islamskiej.
Dogmat lewicy
I tu charakterystyczna jest reakcja przedstawicieli lewicy. Po pierwsze – upierają się, aby nie dostrzegać problemu. Więcej nawet – jak deklarowali w mediach Sławomir Sierakowski czy Rafał Pankowski (jeden z „zawodowych antyfaszystów”) – tym bardziej trzeba upierać się przy multikulturowości, żeby „Breivik nie wygrał”. Innymi słowy – trwajmy przy skompromitowanej i niewydolnej polityce na złość Breivikowi.
Jak widać, przedstawiciele lewicy lubią sięgać do korzeni swojego światopoglądu i odwoływać się do Heglowskiego stwierdzenia: „Jeżeli teoria nie jest w zgodzie z faktami, tym gorzej dla faktów”. Dogmatem jest tolerancjonizm i multikulturowość i nic nas nie przekona, że te projekty się nie sprawdzają.
Więcej na: rp.pl