Komentując kryzys w Egipcie, prasa amerykańska wyraża obawy, czy po ustąpieniu prezydenta Mubaraka dojdą tam do władzy siły gwarantujące stabilizację na Bliskim Wschodzie i bezpieczeństwo Izraela.
Prawicowe media krytykują prezydenta Baracka Obamę i reprezentowaną przez niego „realistyczną” szkołę polityki zagranicznej, która nakazuje popierać bliskowschodnich autokratów jako gwarantów stabilizacji, za cenę tłumienia wolnościowych aspiracji narodów arabskich.
Środowy „New York Times” ze sceptycyzmem traktuje nadzieje wiązane z sojuszem przywódcy egipskiej opozycji Mohameda ElBaradei z Bractwem Muzułmańskim – najlepiej zorganizowaną, choć działającą półlegalnie formacją w Egipcie, o rodowodzie i ideologii islamskiego fundamentalizmu.
„Ci, którzy mają polityczne ambicje, muszą szybko wyjaśnić, jaką mają wizję Egiptu, poza obaleniem Mubaraka. Jakie prawa zagwarantują w ustawach? Czy chrześcijańska mniejszość będzie chroniona i będzie miała prawo wypowiadania się w swoim kraju? Czy dostęp do Kanału Sueskiego będzie zapewniony? Czy rząd uszanuje układ pokojowy z Izraelem z 1979 roku?” – pisze dziennik w artykule redakcyjnym.
Zwłaszcza to ostatnie pytanie przewija się w wielu komentarzach w mediach amerykańskich, które wyrażają niepokój, czy Mubaraka nie zastąpią muzułmańscy ekstremiści.
Lobby proizraelskie przypomina, że Hamas, kontrolujący obecnie Strefę Gazy, powstał jako palestyńska gałąź Bractwa Muzułmańskiego. Wprawdzie w ostatnich latach Bractwo deklaruje umiarkowanie i wyrzeczenie się przemocy, ale proizraelscy komentatorzy uważają to za manewr taktyczny.
„Rewolucja irańska utrwaliła się w naszej pamięci. Nie ma żadnej gwarancji, że następny rząd Egiptu będzie równie przyjazny wobec Waszyngtonu jak obecny. Nie ma też gwarancji, że będzie lepiej traktował swój własny naród” – pisze NYT.
Dodaje jednak: „Wysiłki Mubaraka, aby utrzymać się u władzy za wszelką cenę, doprowadzą tylko do jeszcze większej destabilizacji i furii” antyrządowych demonstrantów.
Konserwatywny „Wall Street Journal” podkreśla zaskoczenie administracji Obamy kryzysem w Egipcie i wiąże to z jego polityką poprawy stosunków z Mubarakiem kosztem wyciszenia krytyki łamania praw człowieka przez egipski reżim.
„Fakt, że pozorna stabilizacja w Egipcie załamała się tak szybko, pokazuje, jak jego władcy i zachodni sojusznicy reżimu zostali kompletnie zaskoczeni przez rewolucję, chociaż od dawna istniały powody do niepokoju o to, dokąd autorytarny rząd prowadzi kraj” – pisze „WSJ” w analizie.
„Seria kryzysów w Egipcie nie była nieprzewidywalna i wielu ludzi widziało potrzebę wspierania alternatyw, tak dla Mubaraka, jak i dla radykalnego islamu” – pisze dziennik w komentarzu redakcyjnym, podkreślając, że starał się o to George W.Bush.
Gazeta przypomina, że poprzedni prezydent forsował swój „Program Wolności”, zakładający wspieranie sił demokracji na Bliskim Wschodzie. W przemówieniu w 2003 roku powiedział, że „na dłuższą metę stabilizacji nie można kupić za cenę wolności” i publicznie krytykował Mubaraka za tłumienie opozycji.
Administracja Busha zmieniła jednak ten kurs w 2006 roku, gdy wybory w Strefe Gazy wygrał Hamas i po porażce Republikanów w wyborach do Kongresu. Zaprzestano głośnych nacisków na Mubaraka, chociaż stosunki między nim a Bushem pozostały napięte.
Obama – zwraca uwagę „WSJ” – poszedł jeszcze dalej w tym kierunku. Prezydent starał się zapewnić sobie niewzruszoną lojalność Mubaraka, ponieważ chciał wznowić bliskowschodni proces pokojowy.
Więcej na: onet.pl