Komentarz z niemieckiego dziennika „Der Tagesspiegel”. Autorką jest pisarka Monika Maron, która spędziła młodość w NRD. W Polsce ukazała się jej książka „Listy Pawła”, osnuta na losach jej dziadka, Pawła Iglarza, który został zabity w getcie w Bełchatowie.
Jeśli ktoś dosłownie interpretuje Koran, to jest w konflikcie z naszą kulturą. Gdy prezydent Wulff mówi o naszej judeochrześcijańskiej historii i stawia ją na równi z islamem, który teraz ma też należeć do Niemiec, to miesza on oddziaływanie kulturalne z religią.
“Chrześcijaństwo należy bez wątpienia do Niemiec. Judaizm należy bez wątpienia do Niemiec. To jest nasza chrześcijańsko-żydowska historia. Ale islam już teraz również należy do Niemiec.“ (Christian Wulff)
Było to najbardziej wyraziste posłanie w przemówieniu prezydenta z okazji dwudziestej rocznicy zjednoczenia Niemiec. Niektórym mogło zaprzeć dech w piersiach. Co wspólnego ma islam z niemiecką historią, z niemieckim narodowym socjalizmem, z podziałem Niemiec i z jednością niemiecką, że stał się głównym tematem przemówienia głowy państwa z okazji historycznego niemieckiego święta narodowego jakim jest Dzień Zjednoczenia Niemiec?
Przede wszystkim jednak: czy islam należy do Niemiec? Do islamu należy szariat, prześladowanie kobiet i wolności słowa, uznawanie tylko jednego i jedynego Boga. Christian Wulff nie mówił przecież o duchowym islamie, o religijności jednostki, lecz właśnie o islamie, który rości sobie światowe i polityczne pretensje, którego nie można oddzielić od szariatu, o islamie, który, gdy tylko jest poddany krytyce, w ogóle nie istnieje (jeśli słuchać argumentów jego oficjalnych przedstawicieli) i który powołuje się na swoją, dla laików nieprzeniknioną, różnorodność, choć wszystkie jego formy realizują się w szariacie. Ten islam nie należy do Niemiec.
W Niemczech żyją cztery miliony ludzi z krajów muzułmańskich. Ilu z nich jest wierzącymi muzułmanami, nie wiemy. Nie wiemy również, ilu z nich jest obecnie oburzonych tym, że islam, przed którym może uciekli, oficjalnie przybył do Niemiec. W niemieckiej mowie potocznej ci imigranci nie są nazywani według krajów, z których pochodzą, lecz według przynależności religijnej, której być może wcale nie mają. Nie są Turkami, Irańczykami, Libańczykami, Egipcjanami, tylko muzułmanami. W takim razie Europejczyków nie powinniśmy nazywać Niemcami, Anglikami, Francuzami czy Hiszpanami, lecz chrześcijanami albo żydami. Dlaczego tego nie robimy?
Dlatego, że religia dominuje nad naszym życiem tylko wtedy, gdy dobrowolnie się na to decydujemy, ponieważ wolno nam być ateistami i wolno nam zmienić religię. Ponieważ nie zagraża nam śmierć, gdy odchodzimy od wiary.
Kiedy jednak każdego, kto urodził się jako muzułmanin, nazywamy muzułmaninem, akceptujemy tym samym prawo islamu, według którego każdy muzułmanin zostaje muzułmaninem, czy tego chce czy nie. Jednak ten islam nie należy do Niemiec.
Gdy prezydent mówi o naszej judeochrześcijańskiej historii i stawia ją na równi z islamem, który teraz ma należeć do Niemiec, to miesza oddziaływanie kulturalne z religią. Gdy mówimy o naszym chrześcijańsko-żydowskim piętnie kulturalnym, to mamy na myśli nie tylko religię, lecz również krytykę religii i oświecenie. Nasza judeochrześcijańska kultura obejmuje nie tylko chrześcijan i żydów, lecz wszystkich, którzy mają w tej kulturze swoje korzenie, zarówno wyznawców innych religii jak i ateistów.
Dopóki islam będzie się bronił przed oświeceniem, dopóki nie będzie tolerował innych bogów, dopóki nakazuje innym religiom i niewierzącym nawrócenie się lub podporządkowanie, a nieposłusznym grozi śmiercią – dopóty nie należy on do Niemiec.
Prawdą jest, że żyjący w Niemczech muzułmanie należą do Niemiec. Korzystają oni, tak jak inni żyjący tu obywatele, z ochrony konstytucji, która gwarantuje im również wolność wiary, o ile ta wiara nie koliduje z niemieckim prawem. Ten, kto dosłownie interpretuje Koran, tak jak nakazuje to dziś islam, nie będzie żył bezkonfliktowo. Nie wyobrażam sobie, żeby Christian Wulff naprawdę chciał obarczyć naszych wierzących muzułmańskich obywateli ciężarem wyboru pomiędzy dwoma systemami: niemiecką praworządnością i prawami islamu, które – gdyby islam rzeczywiście należał do Niemiec – byłyby ważne tutaj tak samo jak w Egipcie, Arabii Saudyjskiej i (w coraz większym ostatnio stopniu) w Turcji.
Do Niemiec należy praworządne państwo, równouprawnienie płci, wolność sztuki, słowa i religii, solidarna wspólnota, prawo do nauki i wychowania bez przemocy. Ale nie islam.(pj)
Tłum. Ewa Sobieszuk
http://www.tagesspiegel.de/kultur/glaube/der-islam-gehoert-nicht-zu-deutschland/1949762.html