Rok 2013 był rokiem zasadniczych zmian na Bliskim Wschodzie. Umarły marzenia związane z Arabską Wiosną. Stany Zjednoczone powoli wycofują się z regionu. Natomiast Europa dalej nie potrafi się zdecydować, w którą stronę pójść w kwestii muzułmańskich imigrantów.
Koniec Arabskiej Wiosny
Niektórzy uważają, że w Egipcie w ogóle jej nie było i okazała się tylko odnowieniem dyktatury w innym kształcie. Ci, którzy w swojej naiwności łączyli nadzieje z islamistycznym Bractwem Muzułmańskim jako narzędziem demokratyzacji Egiptu, zostali z nich brutalnie odarci, kiedy władzę ponownie przejęło wojsko. Pod koniec roku nie tylko liderzy Bractwa pozostawali w więzieniu lub na uchodźctwie, ale także ono samo zostało uznane za organizację terrorystyczną.
W Libii pod koniec roku parlament przegłosował szariat jako podstawę praw tego kraju, przy aprobacie partii względnie świeckich. To posunięcie w ogóle nie zadowoliło ugrupowań radykalnego islamu, uważających takie nowinki jak konstytucja czy demokracja za sprzeczne z islamem.
Jest to duża porażka polityki Stanów Zjednoczonych, które od kilku lat lansowały wizję umiarkowanego islamu politycznego, zakładając, że w ramach systemu demokratycznego stępi on swoje ideologiczne ostrze. Niestety Mursiego w Egipcie odwołało nie tylko wojsko, ale i te same tłumy, które obaliły wcześniej Mubaraka. Niezadowolone nie tylko z pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, ale także z dyktatorskich nowego władcy, wprowadzania szariatu do konstytucji czy przemocy wobec opozycji.
W efekcie USA i tak nie zyskały sympatii Bractwa, straciły dobre relacje z egipską armią oraz zostały znienawidzone przez świecką część egipskiego społeczeństwa.
Ten rok wygląda na pierwszy rzut oka na rok porażki polityki amerykańskiej na Bliskim Wschodzie. Amerykanie zepsuli sobie relacje z egipską armią – w rezultacie broń Egiptowi sprzedał Ławrow. Obama tupał nóżką w sprawie Syrii i w końcu pozwolił na załatwienie całej sprawy Putinowi, który otarł się dzięki temu o pokojową nagrodę Nobla. Wyglądałoby to jak przykłady całkowitej indolencji, gdyby nie słowa Kissingera sprzed dwóch lat w Warszawie, kiedy to ogłosił, że wkrótce dzięki technikom wydobycia ropy i gazu z łupków Ameryka Północna stanie się samowystarczalna. Możliwe więc, że jest to strategia wycofania się z kosztownej polityki i ograniczenie zaangażowania USA w rejonie, skoro kontrola nad surowcami nie jest już tak potrzebna. Nie wszyscy pamiętają, ale Sekretarz Stanu John Kerry jeździł do Rosji w sprawie Syrii, kilka miesięcy przed sławetnym chemicznym atakiem. Wtedy powiedział prezydentowi Putinowi: „Stany Zjednoczone wierzą, że mamy wspólne interesy jeżeli chodzi o Syrię – stabilność w regionie, brak ekstremistów tworzących problemy w tym regionie i gdzie indziej”. A kto da lepszą stabilizację, niż stary, sprawdzony dyktator?
Dżihadystyczna turystyka w Syrii
Z Europy do Syrii na sunnicki dżihad wyjechało według różnych szacunków od 1 000 do 1 700 muzułmanów. W internecie powszechne są ich „słit fotki” robione w towarzystwie kałasznikowów, czy cięższej broni. Zakładają też profile na Facebooku skąd namawiają innych do przyłączenia się do walk w Syrii. Pytanie, które trzeba sobie postawić, brzmi: co zrobią zradykalizowani turyści – dżihadyści, kiedy wrócą do domów w Europie? I co robią w tej sprawie służby, skoro ci ludzie funkcjonują legalnie na portalach społecznościowych?
Europa coraz bardziej dostrzega problem
Coś drgnęło jednak w stosunku do tych imigrantów muzułmańskich, którzy przejawiają bardziej radykalne poglądy. Co prawda Anjem Choduary chodzi jeszcze wolny po ulicy wzywając do dżihadu, ale szefowa Home Office Theresa May stara się pozbawić obywatelstwa jak najwięcej brytyjskich muzułmanów z podwójnym paszportem, którzy pojechali na dżihad do Syrii.
Widoczna jest także potrzeba ograniczania imigracji. Minister spraw wewnętrznych Francji Manuel Valls wezwał do rewizji polityki imigracyjnej w związku z naporem imigrantów z Afryki.
Te zmiany w postawach polityków mają źródło w pogarszających się nastrojach społecznych, które, jak pokazują sondaże są coraz bardziej antymuzułmańskie. Społeczeństwa z niechęcią odnoszą się do tej religii. „The Telegraph” otwarcie pisze już o imigranckiej bombie zegarowej.
Samotne wilki – nowy rodzaj terrorystów
To, czego obawiali się analitycy i przedstawiciele służb zajmujących się terroryzmem – pojawianie się „samotnych wilków” – stało się faktem. Zamachy bombowe przy pomocy samowarów w Bostonie czy zabicie nożem żołnierzy w Londynie i Francji pokazują, jak łatwo jest przeprowadzić atak terrorystyczny. Organizacjom terrorystycznym w takich sytuacjach nie są potrzebne fundusze na utrzymywanie w tym miejscu komórek, szkolenia zamachowców, materiały i sprzęt do przeprowadzenia zamachu. Wystarczy trafić z odpowiednią propagandą, radykalizacją, do podatnych osób. Wobec powyższego priorytetem powinno stać się dla służb monitorowanie i ograniczenie działań islamskich radykałów i siewców nienawiści.
Polska: Zakaz uboju rytualnego i skrajna prawica wchodzi do gry
W Polsce okazało się, że organizacje zajmujące się prawami zwierząt odniosły zwycięstwo nad biznesem i religijnym lobby, które, nie ukrywajmy, też czerpie z uboju rytualnego dochody. Mufti Muzułmańskim Związku Religijnym Tomasz Miśkiewicz postanowił zlekceważyć prawo i w muzułmańskie święto dokonał takiego uboju. W trakcie całej debaty wszyły także na jaw wewnętrzne spory w MZR dotyczące podziału zysków z certyfikacji halal. Na koniec imam gdańskiego meczetu oskarżył Miśkiewicza o niepotrzebne prowokowanie ekologów, co jego zdaniem miało być przyczyną podpalenia meczetu w Gdańsku.
Po zamachach w Woolwich zaktywizowały się w Polsce środowiska skrajnej prawicy przeciwne islamowi. To sytuacja, której spodziewaliśmy się od dłuższego czasu. Zamiatanie problemów pod dywan przez całe spektrum polityczne spowoduje przejęcie tematu przez ugrupowania skrajne, których cechą jest wrogość wobec wszystkiego, co obce. Nieprzypadkowo Polska Liga Obrony zadeklarowała niechęć do Żydów i homoseksualistów. Na szczęście cykliści mogą spać jeszcze spokojnie.
Co może nas czekać w 2014
Prawdopodobnie czeka nas dalsze wycofywanie się USA z Bliskiego Wschodu, co będzie ewoluowało w stronę powstawania dziwnych sojuszy, dobieranych na zasadzie równowagi sił, a nie wspólnoty. Już pod koniec bieżącego roku Arabia Saudyjska i Izrael zaczęły rozmowy w celu zawiązania przymierza, mającego powstrzymać irański program nuklearny.
Potencjalnym ryzykiem jest też dryfowanie Egiptu w stronę Rosji. Jest to słabo zauważane w Polsce, chociaż ewentualne przejęcie kontroli nad Kanałem Sueskim przez Rosję ograniczy alternatywy w zakresie bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju.
Sądząc po ruchach dyplomatów wracających do Damaszku i stanowiskach mocarstw, przywrócenie władzy Assada w Syrii zdaje się być coraz pewniejsze.
Największą niewiadomą jest Europa, która próbuje wprawdzie jakoś radzić sobie z problemami integracji muzułmańskich imigrantów, lecz w dalszym ciągu słabo uczy się na błędach. Po pożarach wywołanych przez imigranckie zamieszki w Sztokholmie, Szwecja zaprasza następnych imigrantów z Syrii i Afganistanu, którzy stopniowo mają zdominować pejzaż stolicy kraju do połowy wieku.
Z drugiej strony czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego i może się okazać, że partie dotychczas uważane za centrowe nie będą dominowały. W Holandii najpopularniejszym politykiem został antyislamski Geert Wilders, a we Francji rosną notowania Frontu Narodowego Marine Le Pen. Pytanie jednak, co musi się stać, żeby polityka europejska w sprawie imigracji zmieniła się zasadniczo? Jak na razie nie wpłynął na to ani kryzys, ani zamachy terrorystyczne ani też statystyki pokazujące w jak dużym stopniu europejscy muzułmanie opowiadają się za szariatem i jak bardzo rdzenne społeczeństwa tego nie chcą.
Jan Wójcik