Zamach w Berlinie po czterech latach: liczne błędy służb

Zamach w Berlinie, grudzień 2016, źródło: Wikipedia

19 grudnia 2016 roku, krótko po zamachu na jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie, media informowały, że w tłum wjechała polska ciężarówka. Potem okazało się, że jej kierowca Łukasz Urban został uprowadzony przez Tunezyjczyka Anisa Amriego.

Okoliczności tego zamachu władze niemieckie wyjaśniają do dziś.

W Niemczech działają trzy komisje śledcze (dwie na poziomie landów) w Berlinie i Nadrenii. Tropy prowadzą do salafickiej grupy Fussilet 33. W zamachu życie straciło 12 osób.

Błędy policji kryminalnej

Mimo tego, że od zamachu minęło trzy i pół roku, niemieckie media wciąż stawiają niewygodne pytania. Tuż po godzinie 20.00 służby bezpieczeństwa założyły, że nie był to zamach terrorystyczny, a jedynie wypadek drogowy popełniony w stanie silnego wzburzenia emocjonalnego.

W prasie pojawiło się określenie Amokfahr, które jest połączeniem dwóch niemieckich słów – amok i jazda. Dopiero po godzinie 22.00 zmieniono klasyfikację czynu na zamach terrorystyczny. Mimo tego eksperci z Państwowego Urzędu Policji Kryminalnej (LKA) zwlekali z oględzinami kabiny ciężarówki. Tymczasowe dokumenty azylowe wydane na nazwisko zamachowca znaleziono dopiero późnym popołudniem następnego dnia.

W kwietniu tego roku specjalna komisja śledcza powołana przez Izbę Reprezentantów (lokalny parlament Berlina) przesłuchała w charakterze świadków urzędnika odpowiedzialnego za czynności kryminologiczne na miejscu zbrodni oraz inspektora, który nadzorował prace na Breitscheidplatz.

Ten ostatni został przesłuchany wcześniej przez komisję, powołaną również do wyjaśnienia sprawy, która działa w ogólnokrajowym parlamencie. Mężczyzna zeznał, że wydał około godziny 23.00 polecenie odholowania ciężarówki z miejsca zamachu – przez to zaniedbanie część śladów uległa zatarciu. Transport do budynku koszar niemieckiej (Julius-Leber-Kaserne) trwał aż do 14.30 dnia następnego.

Dwie godziny później śledczy znaleźli zaświadczenie o rejestracji osoby ubiegającej się o azyl (Bescheinigung über die Meldung als Asylsuchender), które znajdowało się w portfelu na podłodze ciężarówki. Znaleziono także dwa telefony komórkowe; jeden również na podłodze, drugi utknął w maskownicy. Za ich pomocą sprawca zamachu komunikował się ze swoim współpracownikiem z komórki Państwa Islamskiego. Jak w szczegółach wyglądały te kontakty i kto pomagał zamachowcowi, wciąż nie wiadomo.

Stracony czas

Zadziwiające, że identyfikacja zamachowca zajęła tyle czasu. Kilku policjantów wkrótce po ataku wchodziło do kabiny ciężarówki, by wyciągnąć stamtąd ciało Łukasza Urbana. Poszukiwania Amriego rozpoczęto z dużym opóźnieniem – zaczęły się 21 grudnia tuż po północy. List gończy wysłano do służb krajowych i międzynarodowych. W tym czasie terroryście udało się opuścić Niemcy.

Lutz Bachmann, szef ówczesnej antyimigranckiej Pegidy, napisał już 19 grudnia 2016 na Twitterze, że zamachowcem jest Tunezyjczyk. W tym czasie policja utrzymywała, że sprawcą jest Pakistańczyk. Nie jest jasne, czy Bachmann w swoim wpisie jedynie spekulował, czy też miał informacje od pracowników szeroko pojętych służb bezpieczeństwa.

Ostatecznie zamachowca zabiły włoskie służby, skutkiem czego dochodzenie w sprawie zamachu stało się bardzo trudne. Szansa na ekstradycję została ostatecznie zaprzepaszczona.

Liczne przeoczenia i zaniedbania

W 2016 roku eksperci ds. terroryzmu przewidywali, że w Niemczech dojdzie do zamachu. Ich przewidywania się sprawdziły. Sprawca zamachu był dobrze znany służbom, lepiej niż inne osoby z kręgu dżihadystycznego. Amri pozostawał w kontakcie z Abu Walaą, którego proces wciąż się toczy. Ten kaznodzieja nienawiści uważany jest za nieformalnego przywódcę Państwa Islamskiego w Niemczech.

Z zeznań świadków koronnych wynika, że mężczyzna był zaangażowany w werbowanie bojówkarzy do walki w Syrii i miał bezpośrednie kontakty z milicją ISIS na Bliskim Wschodzie. Oprócz związków ze zwolennikami „świętej wojny” szczególną uwagę wywiadu niemieckiego na przyszłego zamachowca z Berlina zwróciły próby zakupu broni.

Z czasem jednak sytuacja się zmieniła. Policji wydawało się, że Tunezyjczyk porzucił zamiar przeprowadzenia ataku terrorystycznego. Handel narkotykami, oglądanie stron z pornografią w Interencie, nieprzestrzeganie zasad Ramadanu, a także intensywne poszukiwania partnerki przez portale społecznościowe sprawiły, że służby zaczęły traktować Amriego jak pospolitego przestępcę.

Berlińska policja dopiero w 2018 roku dowiedziała się, że Amri planował zamach na stołeczne Gesundbrunnen-Center. Informacje te zdobyła z materiałów operacyjnych francuskich służb. Islamista Clément Baur w podsłuchanej rozmowie ze swoim ojcem przyznał się, że planował zamach w stolicy Niemiec razem z Amrim.

Baur i Amri spotkali się w mieszkaniu czeczeńskiego wspólnika, Magometa Ali ego Chamagowa, który przebywał w Berlinie od września 2011 roku. Kiedy policja 26 października 2016 r. interweniowała w mieszkaniu Czeczena, przebywający tam Baur zdążył uciec przez balkon. Kilka dni później był już we Francji. Aresztowano go dopiero 17 kwietnia w Marsylii. Miał przy sobie trzy kilogramy materiałów wybuchowych oraz kilka sztuk broni palnej.

Z kolei Czeczen Chamagow został aresztowany w sierpniu 2018 roku, zaś w styczniu 2020 skazany za terroryzm na pięć lat i cztery miesiące więzienia. Mimo tego, że on także był pod obserwacją służb, funkcjonariuszom nie udało się wykryć jego terrorystycznych planów.

Paraliż decyzyjny

Najwięcej wątpliwości budzą działania służb związane z obserwacją meczetu Fussilet 33. O tym, że meczet ten stanowi komórkę rekrutacji dżihadystów oraz ośrodek islamistycznej propagandy, wiadomo było już od 2015 roku, kiedy to Urząd Ochrony Konstytucji opublikował raport na temat zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa.

W tym samym roku władze Berlina podjęły próbę zamknięcia meczetu. Nie udało się tego jednak zrobić. Procedura wymagałaby szeroko zakrojonych działań formalnych oraz dowodowych, wiązałaby się także z zaangażowania dużego grona urzędników. Z powodu braków kadrowych zaniechano tego pomysłu.

Zwrot w tej sprawie nastąpił dopiero po zamachu w 2016 roku. Nagrania z kamer przemysłowych potwierdziły, że w dniu ataku w meczecie przebywał Amri. Dwa dni później budynek przeszukała policja. Ostatecznie władze niemieckiej stolicy wydały zakaz prowadzenia działalności przez stowarzyszenie Fussilet 33 dopiero 20 lutego 2017 roku. Osiem dni później rozpoczęła się skoordynowana akcja przeszukania 24 nieruchomości, które były wykorzystywane przez członków stowarzyszenia.

Ostatnio o stowarzyszeniu znowu zrobiło się głośno za sprawą wyłudzeń pomocy finansowej dla przedsiębiorców dotkniętych skutkami pandemii. Berlińskie środowisko salafitów prawdopodobnie wyłudziło sto tysięcy euro. W proceder ten był zamieszany także bliski współpracownik Amriego.

Komisji Bundestagu udało się ustalić, że mimo tego, iż służby miały swojego informatora w Fussilet 33, to jednak przekazywane przez niego dane nie doprowadziły funkcjonariuszy na trop planowanego zamachu. Od dłuższego czasu deputowani domagają się przesłuchania tego informatora w charakterze świadka. Służby, powołując się na zasadę ochrony osobowych źródeł informacji, odmawiają jednak tego prawa niemieckim deputowanym.

Piotr Ślusarczyk

Źródła

www.tagesspiegel.de
www.faz.net
www.bundestag.de
www.braunschweiger-zeitung.de

 

Udostępnij na
Video signVideo signVideo signVideo sign
Avatar photo

Piotr S. Ślusarczyk

Doktorant UKSW, badacz islamu politycznego, doktor polonistyki UW; współprowadzący portal Euroislam.pl; dziennikarz telewizyjny i radiowy.

Inne artykuły autora:

Widmo terroryzmu wisi nad olimpiadą

Francja: „islamizacja” czy „islamofobia” ?

Niemcy: narasta zagrożenie islamskim terroryzmem