Finansowanie terroryzmu, MIT, obniżki stóp procentowych, sugestie wydalenia ambasadorów 10 krajów – to wszystko działo się w jeden tylko dzień, który innym wystarczyłby na tygodnie.
Szef Programu Bliski Wschód i Afryka PISM dr Karol Wasilewski podsumował na Twitterze bogaty w wydarzenia czwartek w Turcji.
To, co wydarzyło się w ciągu jednego dnia, mogłoby w każdym innym kraju obsłużyć kilka dni. Pokazuje to jednak narastanie kryzysu gospodarczego i politycznego w Turcji.
Szczególne było po latach przywrócenie Turcji na szarą listę oenzetowskiej organizacji zwalczającej finansowanie terroryzmu i pranie pieniędzy, Financial Action Task Force (FATF). Turcja w końcu została umieszczona na niechlubnej liście krajów, które zaniedbują zalecenia organizacji, stając się miejscem prania brudnych pieniędzy. I to pomimo wielokrotnych upomnień w poprzednich latach, kiedy stała o krok od uznania jej za miejsce sprzyjające temu procederowi. Poza Turcją na liście znajdują się m.in. Maroko, Mali, Uganda, Jemen, Filipiny czy Panama.
Obecność na liście może odstraszać dużych inwestorów związanych z inwestycjami bezpośrednimi. Zwłaszcza banki mogą obawiać się, że bez dostatecznego nadzoru zostaną wplątane w brudne interesy szkodzące ich reputacji lub grożące pozwami.
Na domiar złego kraj, który potrzebuje zaufania rynków finansowych, przy rosnącej inflacji (ok. 18%) obniżył stopy procentowe. Spowodowało to dalsze obniżenie się wartości waluty tureckiej i dzisiaj dolar amerykański kosztował ponad 9,60 tureckich lir. W lutym kosztował jeszcze 7 TRL, a trzy lata temu ok. 5,5.
Spadek waluty krajowej może co prawda być stymulujący dla eksportu oraz inwestycji zwabionych niskimi kosztami pracy, ale polityka monetarna negująca ryzyko inflacji przy dużym jeszcze uzależnieniu gospodarki od importu, zwłaszcza kluczowych dla gospodarki paliw kopalnych. Na razie rynki finansowe reagują spadkami wartości tureckiej liry, a polityka monetarna prezydenta Erdogana zarządzającego bezpośrednio bankiem centralnym jest obiektem kpin wśród analityków Bloomberga, którzy w komunikatach piszą o Banku Centralnym Erdogana (zamiast Turcji).
Pozostałe wydarzenia może nie dotyczą bezpośrednio gospodarki, ale pośrednio przez relacje międzynarodowe przełożą się i na ekonomię. Krajowe media podały, że prezydent Turcji zagroził wydaleniem ambasadorów 10 państw, którzy wezwali go do uwolnienia tureckiego filantropa Osmana Kavali. Wśród krajów, których „nieodpowiedzialni” ambasadorzy narazili się Erdoganowi, są Stany Zjednoczone, Francja, Niemcy, Holandia, Dania, Szwecja, Finlandia, Norwegia, Kanada i Nowa Zelandia. Kavala jest biznesmenem i filantropem przebywającym w tureckim areszcie od 2017 roku i nie usłyszał do tej pory wyroku. Jednak ministerstwo spraw zagranicznych list ambasadorów wzywający do respektowania praw człowieka, nazwało „impertynenckim”.
W takiej sytuacji gospodarczej i międzynarodowej rząd Erdogana robi to, co zrobiłaby każda dyktatura – znajduje wrogi element. Tego dnia tureckie media podały, że MIT, turecka służba wywiadowcza, rozbiła izraelską siatkę szpiegowską składającą się z 15 członków. Tureckie relacje z Izraelem są napięte od lat z powodu wspierania przez Ankarę Hamasu. W ubiegłym roku trwały rozmowy pomiędzy tureckim szefem wywiadu a przedstawicielami Izraela w sprawie normalizacji stosunków między krajami, ale jak widać bez większego przełomu.
Nie był to dzień, w którym dowiedzieliśmy się jeszcze o kolejnych zakupach broni od Rosji, grożeniu Grecji i Cyprowi, sugerowaniu interwencji militarnej przeciwko syryjskim Kurdom, czy wyzywaniu zachodnich polityków od islamofobów. Zapewne czeka nas jeszcze wiele więcej, chociażby z tego powodu, że prezydent Turcji sięgnął po władzę prawie autokratyczną, której jeszcze nie zabezpieczył, a jednocześnie spada poparcie dla jego partii w kraju, a gospodarka jest w coraz gorszym położeniu.
PS: W sobotę prezydent Turcji polecił ministrowi spraw zagranicznych wydalenie wspomnianych 10 ambasadorów. Co umacnia tezę artykułu, że polityka w Turcji gwałtownie przyspiesza.