Jak głosować, jeżeli polityka imigracyjna jest dla kogoś istotna? Nie opieram się w tym tekście na deklaracjach przedwyborczych, lecz na wieloletnim doświadczeniu zajmowania się tą problematyką.
Przyznaję, że trudno mi zdecydować na kogo oddać głos w niedzielnych wyborach, jeżeli decydującym czynnikiem miałaby być kwestia imigracji. Bynajmniej nie z nadmiaru opcji, lecz z ich braku. Postanowiłem więc podsumować sobie to, co już wiem, także z przeszłości, a nie z deklaracji polityków podyktowanych kampanią wyborczą.
PiS – to partia, która najgłośniej podkreśla swój sprzeciw wobec imigracji. Po 2015 roku zablokowała mechanizm relokacji, wspólnie z innymi krajami odmawiając jego wykonania i zmuszając UE do szukania nowych rozwiązań. Dzisiaj, gdy jednak Unia proponuje rozwiązanie możliwości zapłacenia za nieprzyjmowanie migrantów, a udzielenia jednak w ten sposób wsparcia krajom dotkniętym kryzysem, PiS wzywa nas do referendum. Z tego referendum, poza ewentualną presją dla następców obecnie rządzących, gdyby chcieli przyjmować imigrantów zamiast płacić, wiele nie wyniknie.
Referendum nie porusza także ważnych kwestii zawartych w pakcie imigracyjnym, czyli przyspieszonego zawracania imigrantów do państw pierwszego wejścia oraz procedury granicznej, a brak rozwiązań w tych kwestiach, w połączeniu z nieszczelnością granicy, może doprowadzić do coraz większej obecności imigrantów w granicach UE.
Co prawda PiS nie sprowadził tylu legalnych imigrantów z krajów muzułmańskich, ilu zarzuca mu Platforma Obywatelska, ale jednak jest to istotnie wyższa liczba niż w poprzednich latach, rzędu kilkudziesięciu tysięcy. W dodatku przedstawia fałszywą narrację, że imigracja legalna nie jest problematyczna, podczas gdy dopiero w kolejnych pokoleniach dowiadujemy się, jaki jest rzeczywisty obraz integracji takich migrantów. W UE Prawo i Sprawiedliwość było jednak tą siłą, która poprzez opór kierowała debatę w stronę wsparcia dla ochrony granic i innych środków ograniczania migracji. Z racji tego, że sprawuje rządy i najłatwiej poddać je krytyce, należałoby zapytać, co by było, gdyby władzę sprawował kto inny.
KO – chociaż Donald Tusk został nazwany kiedyś przez nas w jednym z tekstów „człowiekiem Euroislamu” w UE, ze względu na to, że od początku był realistą w sprawie migracji, to jednak duża część PO była zwolennikami relokacji, a niektóre środowiska opozycyjnej koalicji są zwolennikami otwartych granic. Poza tym w debacie były premier pokazał, że traktuje imigrację jedynie instrumentalnie, nie odnosząc się o pytania, a tylko przedstawiając fake newsa na temat 250 tysięcy wiz sprzedanych imigrantom. Kilka dni później jeden z polityków PO wyjaśnił w debacie Polsatu, że informacja ta nie ma solidnych podstaw. W kampanii wyborczej KO, zamiast punktować PiS za rzeczywiste liczby przybyłych do nas imigrantów, odwoływała się do danych, które nie dotyczyły prawdziwego napływu, na przykład do liczby wydanych wniosków o wizę. Pamiętamy jednak rok 2015, kiedy KO nie miała czasu na zapoznanie się z naszymi zastrzeżeniami wobec polityki imigracyjnej, a dziś z kolei prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski w krótkim czasie potrafi wygłosić dwie sprzeczne opinie na temat roku 2015 w dwóch różnych środowiskach. Nie sprawia to wszystko wrażenia wiarygodności.